Imię i nazwisko: Janusz Hanzel. Wiek: 52 lata. W czasach studenckich instruktor amatorskiego ruchu artystycznego, redaktor radiowęzła, reporter, potem starszy spedytor, specjalista w dziale infrastruktury, wreszcie kierowca, pracownik tartaku w Bawarii, robotnik w Wiedniu.
Zainteresowania: gra na gitarze. Znajomość języków: angielski na tyle, żeby porozumieć się nad ranem z ludźmi rozwożącymi prasę w Atenach i z Hindusem w Bawarii. W jaki sposób trafił do górnictwa? Jak sam powiada, droga łatwa nie była. Wszystko zaczęło się od zwolnień grupowych w Ruchu.
- Ja nie czekałem, aż padnie na mnie. Odszedłem w ramach Programu Dobrowolnych Odejść za siedem wypłat jednorazowo. Gdybym się zastanawiał, nadal tkwiłbym w firmie, w której miejsce jednych "przy korytku" zajmują inni, też znajomi królika - wspomina Janusz.
Niebezpieczne zajęcia
Wkrótce jednak nadszedł czas poszukiwania nowego zajęcia. W Polsce nie jest to łatwe zadanie dla kogoś, komu strzeliła już pięćdziesiątka. Zaczął od polityki, a raczej zajęcia politycznego pomagiera. Zadanie, które otrzymał, okazało się prawdziwym wyzwaniem. Trzeba było rozwiesić 120 sztuk banerów, korzystając jedynie z... drabiny.
- Upadek z drabiny to tylko jedno z niebezpieczeństw, które na mnie czyhały. Prócz tego mogłem nieźle zebrać po twarzy. Raz uratowała mnie płeć piękna, a raczej jej zdjęcie na plakacie. Inaczej wataha podpitych wyrostków mogłaby mnie w najlepszym wypadku znokautować - wspomina Janusz, który następnie próbował swych sił jako członek komisji wyborczej. Codziennie też wertował prasę w poszukiwaniu ogłoszeń w stylu "zatrudnię pracownika".
- Wysłałem ponad 70 aplikacji i co z tego? Zaproszono mnie aż na trzy rozmowy kwalifikacyjne. Nikt się jednak koniec końców nie odezwał - zwierza się Janusz Hanzel.
Zarejestrowany w Powiatowym Urzędzie Pracy na próżno wysłuchiwał rad miłych pań "z okienka". Wreszcie zaczął myśleć o jakimś prywatnym biznesie. Znał się przecież na instrumentach, a gitara to jego "konik". Wzmacniacze, serwis, gitara, czemu nie? - pomyślał. Jednak rynek dawno już podzieliły między sobą duże firmy. Żeby wykroić coś dla siebie, trzeba by rozdawać "rasowe pudła" za półdarmo. Janusz zmienił więc taktykę. Porzucił plany prowadzenia własnej działalności gospodarczej, a do firm, których profile sprawdzał w internecie, wyprawiał się, korzystając z biletu rodzinnego KZK GOP.
- Nie miałem wygórowanych żądań, rozmawiałem o marketingu i handlu. Kilku prezesom nawet się spodobałem, ale żaden nie oddzwonił - opowiada Janusz.
Nadeszła jesień 2012 r. Robiło się gorąco. Zasiłek przysługiwał mu tylko do października.
- Na szczęście byliśmy z żoną bez długów, ale trzeba przecież z czegoś żyć. Podjąłem więc ostateczną decyzję: wyjeżdżam do roboty w Austrii. Poznałem nawet pewnego górala rodem z Nowego Sącza, który miał wszystko załatwiać. Noclegi w piwnicy? No cóż, do przeżycia. Byłem prawie zdecydowany, ale pewnego słonecznego dnia zaryzykowałem jeszcze jedną wyprawę w rejon Rybnika i Knurowa. I opłaciło się! - relacjonuje.
Znalazł to, czego szukał
Wizyta w Kompanijnym Ośrodku Szkolenia była przypadkowa, ale to właśnie tam zaproponowano Januszowi zajęcie w ramach płatnego stażu w zakresie Europejskiego Funduszu Społecznego. Projekt nosi nazwę "Aktywność - krok w stronę pracy". Formalności załatwiono w iście ekspresowym tempie.
- Zabrałem się za redagowanie pism, folderów, reklamówek, zająłem się stroną internetową. Do tego doszły prace przy inwentaryzacji i kontakty z mediami. Chyba dobrze mi poszło, bo od marca br. przyjęto mnie na podstawie umowy o zastępstwo do działu marketingu, już za większą pensję. W KOS wiek pracownika nie gra roli. Są starsi ode mnie i młodsi. Właścicielem spółki jest Kompania Węglowa, największa firma górnicza w Europie. Jest co robić. Nie chciałbym wygłaszać o prezesie Kompanijnego Ośrodka Szkolenia wyświechtanych sloganów, ale ten człowiek nie mieści się w sztywnych schematach. Potrafi pomóc - przyznaje Janusz Hanzel.
Na tym jednak nie koniec historii Janusza. Perypetie związane z poszukiwaniem pracy opisał w artykule "Oda do drobnych radości" i wysłał na konkurs dziennikarski "PRESS EFS, czyli mieszkańcy Śląska o Europejskim Funduszu Społecznym". Zajął trzecie miejsce.
- Nigdy nie odważyłbym się żadnemu bezrobotnemu udzielać jakichkolwiek rad. Każdy ma inny charakter, każda sytuacja jest inna. Chodzi o to, aby w poszukiwaniu pracy udało się trafić na właściwych ludzi. Mnie się to udało - powiedział podczas uroczystości wręczenia nagrody.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.