Trzy przedsiębiorstwa dystrybucji energii elektrycznej w Bułgarii stały się obiektem ostrych ataków ze strony władz i protestujących w ostatnich tygodniach obywateli.
Bezpośrednim powodem protestów były znacznie wyższe od przeciętnych styczniowe rachunki za prąd. Przy okazji wyszło na jaw, że oprócz ogłoszonej oficjalnie 14-procentowej podwyżki cen elektryczności dla ludności, która weszła w życie od 1 lipca 2012 r., były i inne, nie podane do wiadomości publicznej podwyżki.
Branża dystrybucji energii w Bułgarii zostały sprywatyzowana w 2004 r. poprzez sprzedaż większościowych udziałów w trzech grupach zakładów dystrybucyjnych. Zakłady w zachodniej części kraju, w tym w Sofii, nabyła czeska firma CEZ, w Płowdiwie i południowej Bułgarii - austriacka EWN, a zakłady w regionie Warny i północno-wschodniej części Bułgarii kupiła niemiecka E.ON, która w minionym roku odsprzedała ją czeskiej spółce Energo-Pro.
W ubiegłym roku rząd bułgarski sprzedał na giełdzie mniejszościowe udziały tych trzech grup. Akcje są na okaziciela, więc nowi właściciele nie są znani. Bułgarski dziennik finansowy "Kapital Daily" w środowym numerze przypuszcza, że za atakami na spółkę CEZ i dążeniem do pozbawienia jej licencji stoją właśnie ci właściciele. "Praktycznie idą przygotowania do korporacyjnego przejęcia przez państwo" - ocenił dziennik. Pozbawienie spółki licencji oznaczałoby przejęcie zarządzania CEZ-Bułgaria przez przedstawiciela państwa.
Następnym krokiem ma być wykupienie udziałów CEZ-Bułgaria przez zainteresowanych posiadaczy akcji, przypuszczają media.
We wtorek (19 lutego) premier Bojko Borysow na konferencji prasowej oświadczył, że "do końca dnia CEZ zostanie pozbawiony licencji". Decyzję taką ma prawo podjąć niezależna komisja ds. regulacji cen zasobów energetycznych i wodnych, której szefowa została zdymisjonowana w piątek po dwóch dniach na stanowisku. Działania jej poprzednika są obiektem dochodzenia prokuratury.
W środę (20 lutego) komisja nie podjęła ostatecznej decyzji o pozbawieniu CEZ licencji, a tylko zapoczątkowała procedurę, która może trwać do 6 miesięcy. Komisja podała, że w działalności spółki są nieprawidłowości i dała jej tydzień na udowodnienie, że zostały one usunięte. Najważniejszym zarzutem jest nieprzestrzeganie ustawy o zamówieniach publicznych.
Zarząd CEZ, której 10 proc. przychodów pochodzi z bułgarskiej filii, zareagował ostro i odrzucił zarzuty. Ceny akcji CEZ spadły na giełdzie praskiej. Czeski premier Petr Neczas charakteryzował działania bułgarskich władz, jako silnie polityczne z powodu nadchodzących wyborów.
Według bułgarskich ekspertów energetycznych, sprawa CEZ jest ubocznym efektem skomplikowanej sytuacji w bułgarskiej energetyce, w której stykają się rozmaite interesy, w tym rosyjskie.
Z jednej strony winę za podwyżkę cen prądu całkowicie zrzucono na przedsiębiorstwa dystrybucji energii. Tymczasem cenę prądu oblicza się na podstawie cen państwowych i prywatnych producentów energii atomowej, wodnej, słonecznej, z wiatru. Po początku protestów podano do publicznej wiadomości, że cenę podnosi udział w tzw. miksie energetycznym prąd, produkowany przez trzy elektrownie, należące do biznesmena Christo Kowaczkiego. Eliminowanie tego udziału kosztem zwiększenia udziału prądu z elektrowni atomowej w Kozłoduju przyczyniłoby się do spadku ceny dla klientów, tłumaczyli przedstawiciele władz.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.