Trwające intensywne prace nad wydobyciem gazu łupkowego w Polsce utknęły w martwym punkcie. W czasie czteroletniej ofensywy prowadzonej przez media, rząd oraz przez krajowy i zagraniczny biznes, udało się odwiercić zaledwie około 30 otworów wiertniczych. W tym tylko trzy z poziomym szczelinowaniem.
Jest to wszystko za mało, aby powiedzieć, jakie zasoby tego gazu kryją polskie łupki. Na razie wiadomo, że gaz jest, ale ile go jest i czy jego eksploatacja będzie opłacalna nikt nie wie. Wiedza ta jest niezbędna jednak do wszelkiego planowania w polskiej energetyce. Minimum, jakie wymagane jest dla przybliżonej oceny jego zasobów wynosi ok. 100 otworów. W tym tempie będzie to osiągalne, gdzieś za kilkanaście lat, jak wszystko dobrze pójdzie.
Zastrzeżenie to jest nie tylko zwrotem retorycznym. Przemawia za nim coraz większy brak zainteresowania polskim gazem łupkowym koncernów zagranicznych. Na wydanych ok. 120 koncesjach prace ruszyły na jednej czwartej tej ilości. Dlaczego tak się dzieje? Przecież kapitał zachodni miał zrobić na tym dobry interes. Tak dobry, że zaczęto już protestować przeciwko "wyprzedawaniu polskich zasobów gazu łupkowego".
Okazuje się jednak, że koncesje wykupiono, ale mało co się na nich dzieje. Główne prace prowadzone są przez polskie firmy. Te zaś mimo posiadania już odpowiednich technologii nie dysponują wystarczającym kapitałem, aby poszukiwaniom tym nadać większego rozmachu.
Kapitał zagraniczny
Jest zniechęcony. Okazuje się, że polskie łupki, to nie amerykańskie. Po prostu inna budowa geologiczna zarówno regionalna, jak i szczegółowa dają małe szanse na powtórzenie sukcesów z USA. Kolejno ogłaszane prognozy są coraz bardziej pesymistyczne. Owszem gaz łupkowy w Polsce istnieje. Nie ma jednak żadnych gwarancji, że jego wydobycie będzie opłacalne. To jedna przeszkoda.
Drugą stawia administracja. Sterty papierów, zezwoleń i zatwierdzeń, dokumentacji oraz stosownych uprawnień potrzebnych do ruszenia z pracami wiertniczymi wymagają całych miesięcy starań, zachodów i oczekiwania na nowe terminy uzyskania stosownych dokumentów. Przyjęta w Polsce zasada, że wydaje się je petentowi dopiero w ostatnim dniu ustawowym jest dla zagranicznych kontrahentów niezrozumiała. Tym bardziej, że na ogół podjęta decyzja nie jest ostateczna, tylko wymaga kolejnego dokumentu, poprawki i uzupełnienia. Najlepsze zagraniczne firmy nie mogą u nas prowadzić wierceń poszukiwawczych bez formalnego potwierdzenia ich kwalifikacji mimo, że na całym świecie są one uznawane za najwyższe, ale nie u nas. Procedura ta też trwa kilka miesięcy. Amerykańskie zyski z gazu łupkowego popchnęły polityków do zabezpieczenia zysków z gazu, którego jeszcze nikt posiada. Koncepcja powołania Narodowego Operatora Kopalin Energetycznych (NOKE), który z urzędu miałby być współwłaścicielem wszystkich nowo odkrytych złóż gazu do reszty zmroziła zagranicznych inwestorów.
Oczekiwanie
Borykając się z krajową biurokracją i chciwością fiskusa, zachodni kapitaliści postanowili dać sobie na wstrzymanie w sprawie gazu z polskich łupków. Ich decyzja cały polski program poszukiwania gazu łupkowego stawia pod znakiem zapytania. Przede wszystkim z tego powodu, że proces szczelinowania i pozyskiwania gazu łupkowego jest bardzo drogi i jeden zabieg liczy się w milionach dolarów. Tych milionów nawet powołane dla tego celu konsorcjum najbogatszych krajowych firm nie posiada za dużo. Decyzja o ich udziale w konkretnym programie wierceń jest stale odkładana na później.
Ma być podjęta w pierwszym kwartale przyszłego roku. Przyjęcie planu wierceń, nie oznacza wcale, że zostaną one wykonane. Sceptycyzm i brak entuzjazmu w konsorcjum tym jest widoczny. Wynika on z ryzyka jakie biorą na siebie te spółki. Przede wszystkim wiadomo, że poszukiwania nie muszą wcale zakończyć się sukcesem. Owszem wszystko wskazuje na to, że sukces będzie ale bardzo skromny. Czy pokryje on wyłożone na ten cel wydatki na razie nie wiadomo. Tym bardziej, że spółki te mają własne pilne branżowe plany inwestycyjne, gdzie pieniądze te dałyby pewne efekty. Na tym tle wśród fachowców coraz mniej jest entuzjastów polskiego gazu łupkowego. Zamilkł nawet inicjator jego poszukiwań prof. Mariusz Orion Jędrysek.
Ostatni entuzjaści
Należy do nich przede wszystkim premier Donald Tusk. Dał on temu wyraz w swoim sejmowym wystąpieniu w tak zwanym drugim expose w dniu 15 października powiedział on "...wiemy jakie nadzieje Polacy wiążą z naszym narodowym źródłem energii".
Zapowiedział on budowę trzech kopalń gazu łupkowego do roku 2016. Koszt inwestycji z tym zawiązanych ma wynieść ok. 5 miliardów złotych z zaangażowaniem kapitału największych spółek skarbu państwa takich, jak PGNiG, Orlenu, Lotosu i KGHM. Dalszą część swojej wypowiedzi poświęcił on przygotowywanej ustawie o gazie łupkowym. Zapowiedział, że rząd będzie otwarty na propozycje, które będą służyły "optymalizacji tego projektu, zdając sobie sprawę, że efekty wydobycia gazu łupkowego to jest przyszłość (...). Dlatego tym bardziej trzeba razem skupić się nad tym projektem". Swój entuzjazm dla gazu łupkowego premier kilkakrotnie potwierdził we wcześniejszych wypowiedziach. "Z umiarkowanym optymizmem, eksploatacja komercyjna gazu łupkowego rozpocznie się w 2014 r., a bezpieczeństwo gazowe osiągniemy w 2035 r." - powiedział premier jeszcze w 2011 roku podczas swojej wizyty na jednym próbnych odwiertów gazu łupkowego prowadzonego przez PGNiG w Lubocinie koło Wejherowa.
Dał też wyraz swojej fascynacji gazem łupkowym na warszawskiej konferencji w maju, kiedy zaznaczył "My rozmawiamy dzisiaj o otwarciu nowej epoki energetycznej, której istotną częścią jest gaz łupkowy". Podobnie jak premier gazem łupkowym w Polsce zafascynowany jest minister Skarbu Państwa Mikołaj Budzanowski. Są oni już chyba ostatnimi, ale za to najważniejszymi entuzjastami pozyskania na skalę przemysłową gazu łupkowego w Polsce.
Tajni doradcy
Szef rządu i jego minister skarbu nie są specjalistami zawodowymi w tej materii i nie muszą nim być. Ważne, żeby umieli oni korzystać z rad, materiałów i wyników pracy innych ludzi, którzy się na tym znają. Takich ludzi w Polsce nie brakuje. Zapewne podtrzymują oni entuzjazm obu czołowych polskich polityków. Tylko tak się składa, że politycy ci nigdzie i nigdy się na nich nie powołują. Na ich opinie, prace, studia, doświadczenie oraz krajowy i międzynarodowy autorytet. Bo tej rangi ludzie wini doradzać premierom i ministrom. Na całym cywilizowanym świecie jest to standard, bo ubezpiecza polityków od bezpośredniej odpowiedzialności za podejmowane decyzje. Obaj politycy powołują się wyłącznie na swoje własne w tej sprawie zdanie. Jeżeli tak jest rzeczywiście, to cały gazowo - łupkowy program czeka katastrofa.
Będą wtedy mieli oni dużo szczęścia jeżeli osiągną ten sam stopień powodzenia, co uzyskał projekt toruńskiej geotermii kierowany przez laików w tej materii. Tę sytuację trzeba jednak wykluczyć. Najlepiej by było, gdyby doradcami premiera byli pracownicy Państwowi Instytutu Geologicznego w Warszawie, którzy mają najlepsze rozeznanie we wszystkich krajowych surowcach, a gazowi łupkowemu poświęcili wiele naukowych rozpraw, konferencji i również międzynarodowych spotkań, wizyt i obserwacji. Jednakże ich oficjalny sceptycyzm, co do posiadanych zasobów i ewentualnych sukcesów wyklucza ich z tego grona. Nie jest też doradcą premiera obecny Główny Geolog Kraju wiceminister środowiska Piotr Woźniak, z którego wypowiedzi można domyślać się, że podziela stanowisko PIG.
Jego stosunkowo niska rana w strukturze rządu też wskazuje, że nie on jest on twórcą tego entuzjazmu premiera. Nie wchodząc dalej w tajemnice rządowych doradców trzeba zauważyć, że ich ukrywanie nie najlepiej świadczy o polskiej demokracji. Zachodzi uzasadnione podejrzenie, że nasi doradcy rządowi w sprawach gazu łupkowego mają coś wspólnego z baśnią Andersena pod tytułem "Nowe szaty cesarza". Tam też doradcy byli tajni. Nikomu nic nie pokazywano, dopóki nie wzięli oni sowitej zapłaty i nagle nie znikli. Wtedy dopiero okazało się, że król jest nagi. Szaty były szyte tylko w ich zapewnieniach, obietnicach i złudzeniach, którym prawie nikt nie mógł się oprzeć. Nie sposób odnieść podobnego wrażenia w sprawie rządowego entuzjazmu dla gazu łupkowego. Zamiast trzymać się umiarkowanych i raczej dalekosiężnych i długotrwałych badań oraz poszukiwań gazu łupkowego zaczyna się wmawiać wszystkim, że sukces jest tuż, tuż. Ponieważ na poszukiwaniu jego zasobów mało kto się zna, demokratyczna większość narodu ma pełne zaufanie do deklaracji premiera i jego ministra skarbu. Oczekuje cudu, którego może nie być. Poszukiwania gazu łupkowego nie są objęte tajemnicą wojskową, ani żadną inną. Natomiast każda tajemnica, tam, gdzie nie powinna ona w ogóle mieć miejsca budzi uzasadnione obawy, że może nas spotkać powtórka z baśni Andersena.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.