Całkowity koszt budowy elektrowni atomowej to 100 mld zł, a nawet więcej, jeśli weźmie się pod uwagę koszty obsługi kredytu na tę inwestycję - szacuje Tomasz Podgajniak, ekspert ds. zielonej energetyki. Jak podkreśla, to bardzo ryzykowne i nieopłacalne przedsięwzięcie i co więcej, zabiera fundusze, które powinny zostać przeznaczone na rozwój bardziej przyszłościowej energetyki odnawialnej.
- Rozumiem doskonale procesy w energetyce jądrowej, nie boję się ich. Natomiast uważam, że wydanie 100 miliardów złotych na inwestycje, gdy wartość przedsiębiorstw energetycznych mających to realizować jest kilkukrotnie niższa, jest już przedsięwzięciem, które wymaga głębokiego przemyślenia i kalkulacji ekonomicznej uwzględniającej wszystkie ryzyka - informuje Tomasz Podgajniak, wiceprezes Polskiej Izby Gospodarczej Energii Odnawialnej.
Wybudowanie elektrowni musi mieć racjonalne uzasadnienie. A takie byłoby wówczas, gdyby dzięki niej możliwe było utrzymanie stabilnych cen energii na rynku.
- Tymczasem próbuje się pokazywać atom jako jedyne rozwiązanie dla naszych problemów energetycznych w przyszłości. Zapominając o tym, że kryzys energetyczny czeka nas już za dwa lub trzy lata, w związku z wyłączeniem części obecnie funkcjonujących mocy. A pierwsza elektrownia atomowa powstanie być może w 2025 roku, a więc za 10-15 lat - argumentuje Tomasz Podgajniak.
Zgodnie z ostatnimi zapowiedziami Polskiej Grupy Energetycznej, odpowiedzialnej za budowę dwóch elektrowni jądrowych, pierwsza z nich ruszy w 2024 roku. W ten projekt nie wierzy przedstawiciel PIGEO.
- Aby elektrownia atomowa mogła powstać, sektor energetyczny musi wygenerować co najmniej 100 miliardów złotych na inwestycje, bo tyle one kosztują plus koszty obsługi kredytu, czyli jeszcze pewnie drugie tyle - wylicza. - Te pieniądze trzeba skądś wziąć. Tymczasem szybko rosnący sektor odnawialnych źródeł energii zabiera kawałek tortu przedsiębiorstwu energetycznemu. Gdyby rósł tak szybko, jak to było zakładane, to ten tort by się jeszcze bardziej zmniejszał, a tym samym zdolności inwestycyjne w zakresie energetyki atomowej.
Jego zdaniem nie ma więc miejsca na tak drogie źródło energii w polskim miksie energetycznym.
- Dlatego prowadzi się taką szeptaną kampanię przeciwko np. wiatrakom, oskarżając je o różne "zbrodnie": możliwość wpływania na zdrowie ludzi, wręcz o przypadki śmiertelne, generowane przez energetykę wiatrową. Robi się to po to, żeby zniechęcić społeczeństwo do korzystania z tej formy źródeł i tym samym stworzyć na rynku większe miejsce dla realizacji tego programu - uważa Tomasz Podgajniak.
Niedawno resort gospodarki wydał rozporządzenie, zgodnie z którym obowiązkowy udział OZE w polskim miksie energetycznym wzrośnie
• w przyszłym roku do 12 proc.,
• a w kolejnych latach będzie rósł o 1 punkt procentowy
• aż do poziomu 20 proc. w roku 2021.
To więcej niż zakładały unijne zobowiązania, według których w Polsce do 2020 roku powinien on wynieść co najmniej 15 proc.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.