Gorolplac. Takie określenie zajezdni autobusowej naprzeciw bramy ruchu Wesoła kopalni Mysłowice-Wesoła utarło się w czasach, kiedy zakładowi patronował jeszcze Wołodia Iljicz, czyli przed kilkudziesięciu laty. Od co najmniej dwudziestu nikt nie widział tu brukarza, malarza, ciężarówki z asfaltem i drogowego walca.
Dzień w dzień 1600 górników Wesołej przyjeżdża na przystanek urągający standardom. Jakby właśnie na ironię nazywa się "Wesoła Kopalnia".
- Powinni tu coś zrobić. Nogę można skręcić w tych dziurach. Ale od lat nic się nie dzieje. Tylko od czasu do czasu kopalnia prowizorycznie zasypuje najgłębsze wądoły - czekający po "nocce" na autobus sztygar Sławomir Koniecki omiata dłonią otoczenie trędowatej budy, przy której spąg przekopu na dole wydaje się eleganckim deptakiem.
Nawet po kilku upalnych dniach w dziurach stoi woda. Obok wądołów i muld na obraz pożal się Boże przystanku składają się połamane płytki chodnikowe, szczerbate krawężniki i niepamiętająca pędzla betonowa wiata, obsypana łuszczycowatymi strupami. Scenografii dopełniają dwa bary z powierzchownością zbliżoną do wiaty i plugawym "zdobnictwem". Właściwie barami miały kiedyś być. Dziś mało kto szuka tu posiłku. Ich prawdziwą funkcję - ku rozdrażnieniu Zdzisława Aksamita, zastępcy dyrektora kopalni Mysłowice-Wesoła ds. administracyjno-pracowniczych, użerającego się na co dzień z problemami dyscyplinowania części pracowników - już przed ósmą rano widać gołym okiem po gromadce zagorzałych miłośników piwa.
Zgroza
- Dzierżawcy barów w ogóle nie dbają o otoczenie. Do sprzątania, chcąc nie chcąc, musimy wysyłać pracowników kopalni. Czegóż tu rano nie znajdują? - porozumiewawczo mruga okiem Jolanta Jarosz, kierownik Działu Administracji w Wesołej.
- Powinni coś zrobić - opinię sztygara podziela kierowca autobusu KZK GOP z szesnastoletnim stażem za kółkiem.
- Zgroza - krótko sekunduje mu kolega z autobusu innej linii, ciesząc się, że rzadko wypada mu jeździć do "Wesołej Kopalni".
- Robiliśmy zdjęcia, dołączaliśmy je do pism, wysyłanych do magistratów w Katowicach i Mysłowicach. I od lat nic się nie dzieje. A tu potrzebne jest nie byle jakie łatanie żwirem, lecz porządny remont. Najgorzej jest zimą. Nikt nie odśnieża. Starego ikarusa doświadczony kierowca jeszcze jakoś - rujnując napęd - wyszarpie na czwórce z oblodzonej dziury. Gorzej z niskopodłogowymi autobusami z automatyczną skrzynią biegów. Koło zostaje i ani rusz. No i pasażerowie... Proszę się rozejrzeć. Prosto postawione, czytelne i estetyczne są tylko tablice z rozkładami jazdy, bo o nie regularnie dba przewoźnik - demonstrują kontrast obaj kierowcy.
Na dźwięk słowa "gorolplac" dyrektor Zdzisław Aksamit natychmiast przechodzi na język górników z przodka, w którym nie lecą metry.
Drażniąca bezsilność
- Za stan techniczno-użytkowy tego nibydworca regularnie jestem obijany na każdym zebraniu załogowym, w każdej rozmowie ze społecznymi inspektorami pracy, dziesiątkami skarg od prywatnych przewoźników, którzy codziennie przywożą naszych górników z bardzo odległych nieraz miejscowości i tu niszczą swoje autobusy i minibusy - irytuje się Aksamit.
Pracowniczego tak naprawdę drażni bezsilność. Grunt pod przystankiem ma trzech właścicieli. Największy fragment, należący do Skarbu Państwa, jest w gestii Urzędu Miasta w Katowicach. Dwa mniejsze są własnością Polskich Kolei Państwowych oraz Lasów Państwowych. Dwaj ostatni właściciele wypuścili też w dzierżawę - po jednym - oba wspomniane bary.
- Stan tych obiektów jest nie do przyjęcia. Wielokrotnie zwracaliśmy się i do PKP, i do Lasów Państwowych, aby wyegzekwowały u dzierżawców dbałość o ich wygląd i otoczenie. Gotowi bylibyśmy je wyburzyć na koszt kopalni. Cóż, cała ta korespondencja przypomina pisanie na Berdyczów - rozkłada ręce Aksamit.
Dyrektor sięga po opasłą teczkę pism, które od lat krążą w czworokącie: Mysłowice-Wesoła - Urząd Miasta Katowice - PKP - Lasy Państwowe. Szczególnie puka palcem w te adresowane do katowickiego Ratusza i napływające stamtąd do kopalni.
Jałowa korespondencja
Przed dwoma laty prezydent Katowic Piotr Uszok konstatuje, że miasto - mimo że zarządcą przystanku nie jest Miejski Zarząd Ulic i Mostów - "chce przyjść z pomocą w remoncie drogi z uwagi na konieczność dotarcia do pracy pracowników kopalni". Dalej pisze, że "zrealizowanie tego zadania jest możliwe jedynie przy udziale dwóch partnerów z uwagi na jego koszt i brak dostatecznych środków Gminy Katowice". Dalej prosi ówczesnego dyrektora kopalni - Józefa Wojtynka - o rozpatrzenie jego propozycji i określenie możliwego udziału zakładu w kosztach zadania.
Orientacyjną prognozą tego kosztu - wynoszącą pół miliona złotych - prezydent nieco zmroził dyrektora, niemniej także dziś Zdzisław Aksamit podtrzymuje deklarację gotowości kopalni do partycypowania w gruntownej naprawie przystanku.
- Być może niekoniecznie w pieniądzu, ale moglibyśmy przecież dać sprzęt i ludzi. Oby tylko ktoś chciał z nami współpracować - mówi pracowniczy.
Wygląda jednak na to, że na tę współpracę nieszczególnie się zanosi. Bo oto 14 ub.m. - odpowiadając na interpelację radnego Józefa Zawadzkiego w sprawie zajezdni przy Wesołej - wiceprezydent Katowic Krystyna Siejna stwierdza, iż "na dzień dzisiejszy nie jest możliwe wydatkowanie środków finansowych miasta Katowice na realizację wnioskowanych prac". Konkluzja odpowiedzi prezydent Siejnej radnemu jest już natomiast prawdziwym majstersztykiem pustej retoryki: "(...) mając na uwadze słuszny interes społeczny, miasto Katowice podejmie czynności, zmierzające do kompromisowego rozwiązania sprawy pomiędzy zarządcą, użytkownikami a właścicielem przedmiotowego terenu".
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
A może niech tam wysiądzie naczelny geolog kraju... w mig będzie wszystko zrobione, jak na kopalni.
Dlaczego Urząd Miasta Katowic a nie Mysłowic?