W ostatnich dniach marca Ministerstwo Gospodarki rozpoczęło kampanię informacyjną na temat energetyki jądrowej. Podczas jej inauguracji pełnomocnik rządu ds. polskiej energetyki jądrowej Hanna Trojanowska poinformowała, że budowa elektrowni jądrowej to wielkie przedsięwzięcie, które może stać się kołem zamachowym dla całej polskiej gospodarki.
Jej zdaniem: "Jednym z najważniejszych zadań państwa w tym procesie jest zapewnienie szeroko rozumianego bezpieczeństwa obywateli. Zależy nam na tym, aby pierwsza polska elektrownia jądrowa powstała przy aprobacie polskiego społeczeństwa. Aby było to możliwe, Polacy muszą mieć dostęp do aktualnych i rzetelnych informacji na temat tego przedsięwzięcia. Kampania ma pomóc taką wiedzę uzyskać .Chcemy, aby miała charakter żywego dialogu ze społeczeństwem. Pragniemy poznać obawy Polaków i rozwiewać mity na temat energetyki jądrowej".
Postawione sobie przez panią minister zadanie wydaje się zarówno bardzo trudne do wykonania, jeżeli nie przy dotychczasowych metodach wręcz niemożliwe. To ostatnie wiąże się z równie sprawną i bardziej przekonywującą akcją antyatomistów.
Już na samym początku ministerialnej akcji atomowej okazało się, że jest ona wodą na przysłowiowy młyn dla jej przeciwników. Nie rozstrzygając przedwcześnie wyników starcia tych dwóch przeciwstawnych stanowisk, wydaje, że już teraz inicjatywa w tej sprawie wymyka się z rąk resortu gospodarki.
Idee Lenina wiecznie żywe?
Przed przekonywaniem społeczeństwa polskiego metodą kampanii przestrzegaliśmy już kilka razy w poprzednio publikowanych tu tekstach. Zwracaliśmy uwagę, że jest to metoda z poprzedniej epoki. Była ona wtedy skuteczna z powodów całkiem innych niż argumenty rzeczowe.
Za metodą tą stało wtedy opresyjne państwo, które dysponowało totalną kontrolą swoich obywateli. W jej wyniku osoby najbardziej aktywne w sprzeciwie dla głoszonej "wszem i wobec" kampanii w jakiejkolwiek sprawie były narażone na kłopoty. W czasach wczesnego PRL, nie cackano się z takimi malkontentami. Pod byle jakimi pretekstami trafiali oni na długie lata do więziennych kazamatów, jako agenci imperialistycznego wywiadu.
Potem były już bardziej liberalne metody "przekonywania" opornych. Tracili oni pracę, stanowiska, premie i wszelkie powszechnie już dostępne dobra. To wtedy utarła się powszechna praktyka i teoria akceptacji dla tego typu kampanii rządowej w stylu: "nie podskakuj, siedź na d... i przytakuj".
To wszystko skończyło się w roku 1989. Jest jasne, że podana tu analogia nie ma nic wspólnego z ministerialnymi zamiarami przekonywania naszych rodaków do energetyki jądrowej. Nie bierze ona jednak pod uwagę głęboko wrytych w społeczną pamięć skutków i metod rządowych akcji typu "kampania". To, coś jakby korzystając z prawa do wolności słowa, przekonywać naszych rodaków, że "idee Lenina są wiecznie żywe".
Jest mało prawdopodobne, żeby już samo pojęcie "kampanii" - mające tak negatywne skojarzenia - było dobrze przyjęte w polskim społeczeństwie. Trudno powiedzieć, dlaczego przecież skądinąd dobrym politykom i znawcom nastrojów społecznych trafił się tak fatalny w swoich skutkach pomysł akurat na "kampanię".
Kroplówka wiedzy
Wiadomo, ze kroplówkę podaje się pacjentowi, kiedy jego stan zdrowia nie jest najlepszy, a najczęściej wręcz fatalny. Otóż, każda kampania ma coś z owej kroplówki. Uznajemy, że stan wiedzy Polaków na temat energetyki jądrowej jest katastrofalny. Trzeba to zmienić.
Dla wzmocnienia ich świadomości podajemy "kroplówkę" wiedzy w czasie kampanii na ten temat. Kiedy uzyskujemy chwilowy efekt, kroplówka jest natychmiast odłączana i pacjent wraca znów do pierwotnego stanu niewiedzy.
Trzeba się zastanowić nad tym, czy ktoś lubi zamiast trwałego i systematycznego odżywiania, kroplówkę ratującą go przed niechybnym zgonem? Otóż nikt, kto jest przy zdrowych zmysłach nie toleruje tego typu postępowania. Tymczasem właśnie "kampania informacyjna na temat energetyki jądrowej" jest takim zabiegiem na ogólnym dostępie do wszelkiej wiedzy na ten temat.
Na co dzień wiedzy tej jest jak na lekarstwo. Nigdzie nie ma popularnych książek, broszur, filmów, wykładów, prelekcji, debat i dyskusji związanych z tym tematem. Z krótkowzrocznej perspektywy rządowej jest to postępowanie słuszne. Po co kształcić ludzi, wydawać na to miliony złotych, kiedy nie wiadomo, kiedy i komu oraz na co się to przyda? Kształcenie dla samego kształcenia nie jest zajęciem pragmatycznym. Tak, ale buduje ono zaufanie społeczne, które ciężko potem jest podważyć.
Korzystając z tej bazy zaufania, nie trzeba już urządzać żadnych kampanii. Wystarczy tylko dyskretnie przeznaczyć trochę więcej pieniędzy na dotychczasowe kształcenie społeczne poprzez wszelkiego rodzaju wspomniane wyżej akcje. Ponieważ natura ludzka jest przekorna, nawet wtedy znajdzie się wystarczająco duża ilość wszelkich przeciwników proponowanych przez rząd akcji, decyzji i stanowisk. Jest jednak wtedy bardzo duża szansa, że wobec wykształconej przez dziesięciolecia kadry społecznej, ma on bardzo duże szanse na zwycięstwo również w opinii społecznej. Oczywiście, pod warunkiem że nie popełni on jakichś kardynalnych błędów.
Tak więc mimo trwałego i długofalowego wykształcenia społeczeństwa, rządowe zwycięstwo jest obarczone jeszcze wieloma warunkami. Bez tego przegrana jest pewna. Referendum w gminie Mielno i miejscowości Gąski jest zapowiedzią kolejnej fali tego rodzaju wydarzeń wszędzie tam, gdzie rząd zaproponuje lokalizację elektrowni atomowych. Odmowa ta wbrew pozorom będzie porażką nie tylko rządu, ale i całej polskiej gospodarki, która mając poparcie społeczne, mogłaby korzystać z potrzebnej energetyki jądrowej.
Przeciwnicy nigdy nie ustają
W przeciwieństwie do rządu, antyatomiści nigdy nie ustają w indoktrynacji społecznej. Doskonale przygotowani do swojej antykampanii jądrowej przystępują do ofensywy. Podstawą dla ich argumentacji są dwa tragiczne wydarzenia. Jedno z 1986 roku w Czarnobylu, a drugie z zeszłego roku w Fukushimie. Nic ich nie jest w stanie powstrzymać. Po prostu strach ma wielkie oczy.
Nikogo nie interesuje przestarzała technologia jądrowa dawnego ZSRR, która dzisiaj już nigdzie nie ma miejsca. Podobnie jak skala wydarzeń w Fukushimie. Polska nie leży nad Oceanem Spokojnym i nie ma tu tego rodzaju wydarzeń. Choć Polska nie jest stabilnym sejsmicznie krajem, jak się to powszechnie sądzi.
Zaniedbania w edukacji geologicznej polskiego społeczeństwa są przewrotnie wykorzystywane przeciwko niemu samemu. Dzieje się tak w stale podnoszonych protestach przeciwko eksploatacji gazu łupkowego, a teraz przeciwko lokalizacji elektrowni jądrowych na terenie naszego kraju.
Ostatnie wydarzenia są tu szczególnie eksponowane. Oto, dwukrotnie w Polsce północno-wschodniej zatrzęsła się ziemia 21 września 2004 roku. Wstrząsy o sile 4,5 i 5,3 stopni w skali Richtera były odczuwalne na Pomorzu, Warmii i Mazurach, Suwalszczyźnie oraz Podlasiu. Epicentrum znajdowało się na terenie Obwodu Kaliningradzkiego w Rosji - prawdopodobnie przy pierwszym wstrząsie na granicy morza i lądu, a przy drugim - na lądzie. Trzęsienie ziemi odczuwalne było w wielu miejscowościach w województwach podlaskim, mazursko-warmińskim i pomorskim.
Na początku tego roku wstrząsy ziemi odczuli mieszkańcy okolic Żerkowa i Kalisza na terenie Wielkopolski. Pod względem historycznym podnosi się silne trzęsienie ziemi, jakie miało miejsce u wybrzeży Bałtyku w 1497 roku. Fala, jaka powstała wtedy, miała około 20 metrów wysokości! Wdarła się ona głęboko w lądu w okolicy Darłowa. Ilustruje to historyczna płaskorzeźba, znajdująca się w darłowskim kościele parafialnym.
Fakty te podnosi znany działacz opozycji antykomunistycznej Jarema Dubiel z Inicjatywy Antynuklearnej. Za swoją działalność we wrześniu minionego roku został on odznaczony przez prezydenta Bronisława Komorowskiego Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Wszystko to jest społecznie dużo bardziej przekonywujące niż rządowa kampania. Szczególnie, że wszystkie rządowe propozycje lokalizacji polskich elektrowni jądrowych są nad Bałtykiem (Żarnowiec, Choczewo, Gąski).
Czas na przebudzenie
Ministerstwo Gospodarki ignoruje podobne wypowiedzi i stanowiska antyatomistów. Tymczasem są one upowszechniane przez wszelkiego rodzaju media, przyczyniając się do oporu polskiego społeczeństwa przeciwko energetyce jądrowej. Ministerialne milczenie w tej sprawie powszechnie jest odbierane, jako przyznanie się do ukrywania tych spraw i próby "oszukania" ludzi przez wmawianie im jednostronnej wiedzy na ten temat.
Wydaje się, że resort winien sięgnąć do szerszych i bardziej długofalowych metod pozyskiwania sobie zwolenników niż stosunkowo nieskuteczna metoda "kampanii". Przede wszystkim brakuje tu zaangażowania się innych kierunków naukowych po stronie energetyki jądrowej. W sprawie choćby wspomnianych trzęsień ziemi, brak jest opinii i stanowisk wyższych uczelni wykładających nauki geologiczne i górnictwo, a szczególnie brak jest stanowiska Państwowego Instytutu Geologicznego. Być może nikt o to ich nie prosił.
Czas najwyższy, aby Ministerstwo Środowiska obudziło się z atomowego letargu i trochę szerzej spojrzało na obowiązki jakie pod tym względem ma ono w stosunku do wszystkich obywateli i całego kraju. Trzeba powstrzymać antykampanię antyatomistów, bo inaczej nic nie będzie polskiej energetyki jądrowej.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
No własnie, porównałem te statystyki. Ze źródeł internetowych wynika, że każdy rodzaj raka ma inną genezę i inne rozprzestrzenienie w Europie. Białaczka we Francji ma zarówno swoje minimalne, jak i maksymalne natężenie w pobliżu elektrowni jądrowych. Tak, że wyniki nie są jednoznaczne. Powoływanie się na nie jako dowód to jest właściwa demagogia.
@ Adam M. "Proszę zauważyć, ze cała energetyka Francji od ponad pół wieku oparta jest na elektrowniach jądrowych (pięćdziesiąt sztuk)i nic się nie dzieje." Rzeczowy argument... pożal się Boże ;/ Porównaj sobie chociaż statystyki zachorowań na raka i białaczki w PL i FRA proszę, a skończ z demagogią.
"silesia" pisze, że "NIE potrzebujemy tej zarazy w naszym kraju". Stanowisko to wyraża konkretną opinię. Nie jest to jednak żaden argument. Proszę zauważyć, ze cała energetyka Francji od ponad pół wieku oparta jest na elektrowniach jądrowych (pięćdziesiąt sztuk)i nic się nie dzieje. Z zagrożeniem sejsmicznym jest akurat odwrotnie niż przedstawia to "silesia". Nie wzywam wcale do lekceważenia tego zagrożenia, a wydaje mi się, że nawet wręcz przeciwnie. Chyba w tej sprawie zostałem źle zrozumiany. Nie chodzi tu o wciskanie nam naukowego kitu, tylko zarówno dziennikarze, jak i społeczność zabierająca głos na ten temat nie są po prostu kompetentni w tych sprawach. Milczenie naukowców uważam za uchylanie się od zajęcia konkretnego stanowiska, niezależnie od tego, czy będzie ono za , czy przeciw. Po to są fachowcy, aby zabierali głos w takich sprawach i dlatego uważam, ze nie jest to żadna dewiacja.
Im więcej społeczeństwo będzie wiedziało o energetyce jądrowej, tym bardziej będzie przeciwko niej. Na szczęście. Za 20 lat możemy zacząć myśleć o budowie atomówek, bo wtedy będzie to zupełnie inna technologia, a może nie będzie jej już wcale, bo nauka znajdzie inne sposoby uzyskiwania energii. Szanowny autor zabiera czytelnikom czas pokrętnymi wywodami nad bezsensem kampanii, choć istotą tego bezsensu jest przytoczona wypowiedź pani minister. Buntowanie lokalnych społeczności przeciwko "łupkom" jest łatwe, co znakomicie wykorzystuje rosyjska konkurencja. Natomiast zdziwienie lokalizacją atomówek nad morzem, budzi moje zdziwienie, bo gdzie jeśli nie tylko nad morzem jest dostateczna ilość wody, której potrzebują te elektrownie? Więc popieram antyatomistów, nawet tych niemieckich, także dlatego, że NIE potrzebujemy tej zarazy w naszym kraju, bo polskie społeczeństwo chętnie korzysta z OZE i świetnie radzi sobie z mikroinstalacjami... A lekceważenie zagrożenia sejsmicznego i wzywanie ludzi nauki, aby wciskali nam kit, że go nie ma - to kompletna dewiacja.