Rewers jaki podnoszą ostatnio media przeciw tzw. soli przemysłowej, która ma jakoby być chorobotwórcza jest zastanawiający. Mówi się o aferze w kontekście prawie zbrodni przeciwko ludzkości. Sól przemysłowa dodawana do artykułów spożywczych miałaby w konsekwencji poważnie zagrażać zdrowiu i życiu ludzi.
Nie trudno tu zauważyć kilka podobnych już "afer" skierowanych przeciwko wydobywanym w Polsce surowcom. Pierwsze uderzenie skierowano na węgiel kamienny, który stanowi fundament naszej energetyki. Jego spalanie powoduje wydzielanie się dwutlenku węgla, który ociepla atmosferę. Powoduje to topnienie lodowców i podnoszenie się zwierciadła wody w morzach i oceanach, które zatapiają wyspy i wybrzeża morskie itp. itd. Za grube pieniądze teorie te głoszą płatni "naukowcy", którzy też muszą z czegoś żyć. Potem protesty objęły węgiel brunatny.
Tu nie może być "skrzywdzona" żadna urzędowo zarejestrowana mucha. Kiedy w wyniku suszy w Wielkopolsce obniża się zwierciadło wody w historycznym jeziorze "Gopło" winna za ten stan rzeczy spada na górnictwo odkrywkowe, które drenuje wody podziemne. Kiedy jednak w wyniku nadmiaru opadów następują podtopienia i powodzie, też winne są kopalnie, bo do systemu rzecznego odprowadzają nadmiar wód z odkrywek. Co by się nie stało winne są kopalnie, wydobywane surowce, a nawet już sam zamiar ich eksploatacji budzi nieprzytomne protesty. Dotyczy to eksploatacji złóż gazu łupkowego. Zaledwie wykonano pierwsze otwory sondażowe, a już podnosi się krzyk protestu, który dociera aż do Parlamentu Europejskiego. Nie sposób nie zauważyć bardzo poważnych choć na wszelkie sposoby wyciszanych stanowisk całkowicie odwrotnych. Oto, miesiąc temu rosyjska Akademia Nauk po ogłosiła, że zbliża się kolejne ochłodzenie klimatu. W tej sytuacji dwutlenek węgla jest więc czymś zbawczym dla sytemu przyrodniczego. W to wszystko wpisuje się nagle podniesiona i nagłośniona "afera" solna".
Solny skarb
Polska od czasów wczesnego średniowiecza była mocarstwem solnym. To dochody z jej wydobycia umożliwiły budowę tak znacznych miast, jak Kraków, Kołobrzeg, a potem ciąg uzdrowisk takich jak np. Ciechocinek. Sól w tym czasie miała mniej więcej takie same znaczenie, jak obecnie eksploatacja złóż miedzi. Ze względu na doskonałe swoje właściwości konserwacyjne produktów mięsnych i właściwości smakowe była poszukiwana w całej Europie. Polska produkcja przede wszystkim w Bochni i Wieliczce oraz w Kołobrzegu zaopatrywała całą Europę środkową w ten produkt. Nie było wtedy rozróżniania na sól "spożywczą" i "przemysłową".
Po prostu sól wydobywana prosto ze złoża, co najwyżej odpowiednio pokruszona, zmielona i sortowana była sprzedawana bez żadnych zastrzeżeń. Jakieś odpady zanieczyszczone skałą płoną, przerostami ilastymi, czy źle składowana, mogła być uznana za nieprzydatną do celów spożywczych. Jej zanieczyszczenie wynikało raczej z złego jej przechowywania i podobnych zanieczyszczeń mechanicznych, a nie ze względu na jej skład chemiczny w złożu, co teraz podnosi się jako zarzut podstawowy. Rozróżniano natomiast bardziej czystą i białą sól warzoną, którą odzyskiwano w wyniku odparowywania silnie zasolonych źródeł, jak miało to miejsce w Kołobrzegu. Już w XIX wieku sól warzoną uważano za mniej wartościową choć bardziej czystą. Właśnie z tego powodu, że wszystkie dodatki mineralne jakie zawiera ona w naturalnej swojej postaci, sól warzona nie posiadała ich, gdyż były one usuwane w wyniku jej prażenia. Sól kopalnianą, dziś nazywaną "przemysłową" zawierającą mikroelementy uważano za najbardziej zdrową. Jako typowy przykład podawano zachowanie się zwierząt.
Oto sól warzoną, czyli "jadalną" nie chcą one spożywać, natomiast chętnie liżą bloki soli naturalnej. Czyli tej "przemysłowej" wydobytej wprost ze złoża. Polska sól zasadniczo pochodzi z naszych kopalń. O ile te historyczne są już na wyczerpaniu, to coraz większą pod tym względem potęgą staje się KGHM, gdzie zaledwie rozpoczęto eksploatacje skraju kolosalnego złoża solnego o perspektywicznych zasobach wielkości ok. 140 miliardów ton. Licząc jej wartość po 10 groszy za kilogram, to jest to skarb równy przynajmniej kilku budżetom RP. Ponieważ jest na nią stałe i rosnące zapotrzebowanie w kraju i za granicą, konkurencja musiała coś zrobić z tym fantem.
Afera
Jak wiadomo, nic lepiej w mediach się nie sprzedaje, jak afera. Wymyślono więc "aferę" solną. Poinformowano opinię publiczną, że do produktów spożywczych dodaje się sól "drogową". Czyli tę najgorszą nie nadająca się do spożycia. Przynajmniej taka byłą sugestia wynikająca z tej informacji. Tymczasem nic podobnego.
Oto okazuje się, że sól "drogowa" niczym swoją jakością nie ustępuje tej spożywczej. Jest może ze względu na zawartość dodatków bardzie tylko szara. Sypie się ją na drogi dlatego tylko, że jest jej nadmiar i cena jej wydobycia jest bardzo niska, wynosząca kilka groszy za kilogram. Jednak sam fakt sypania tej soli na drogi miał ją dyskwalifikować, jako nie nadającą się do celów spożywczych.
Gdyby dziennikarze, publicyści, prokuratorzy i policjanci trochę uważniej słuchali na lekcjach przyrody, to wiedzieliby, że ta sól sypana na drogi jest z konieczności, bo gorszej po prostu nie mamy. Pytanie jest też takie, czy "afera" ta nie ma aby za zadanie skompromitować polską żywność w skali międzynarodowej. Jest to o tyle prawdopodobne, że jako najsmaczniejsza podbija ona kolejne rynki w krajach Europy Zachodniej.
Oświadczenie
Wszystkie podane tu rozważania w jakiejś mierze ujmuje oświadczenie ministerstwa rolnictwa z dnia 3 marca. Otóż minister potwierdza, że w wyniku dodawania do produktów spożywczych tzw. soli nie spożywczej nie nastąpiło nigdzie przekroczenie żadnych dopuszczalnych norm! Oświadczenie wyjaśnia, że cały problem ma znaczenie czysto ekonomiczne, a nie zdrowotne. Po prostu sól warzona, tzw. "czysta", często sztucznie jodowana, dla przeciwdziałania tarczycy jest znacznie droższa od tej "surowej" wydobywanej z kopalni, a nie poddawanej procesom uszlachetniającym jej wygląd i zawartość.
Krótko mówiąc minister potwierdził, to co od dawna było wiadome, że sól wydobyta ze złoża jest równie dobra, a być może nawet i lepsza niż ta droższa "jadalna". Ministerstwo w związku z tym stwierdza, że jest to problem ekonomiczny, a nie zdrowotny. Wszystkie wędliny produkowane w Polsce w oparciu o nasze własne złoża soli są pod każdym względem zdrowe. Tu trzeba pochwalić nie tylko zdrowo rozsądkowe stanowisko ministra rolnictwa, ale też i potwierdzone badaniami wyniki jakości polskiej soli wydobywanej z naszych złóż.
Kampania przeciw soli
Jest jasne, że jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze. Otóż w czasach kryzysu wszyscy zaczęli oszczędzać. Monopoliści w dostawach soli spożywczej , czyli inaczej mówiąc uszlachetnionej dodatkami, zauważyli spadek zamówień na ich towary. Dlaczego? Ano dlatego, że zaczęto zamiast tej drogiej soli używać znacznie tańszego produktu nieprzetworzonego chemicznie. Nie posiadał on jednak oficjalnych atestów, zezwoleń i nie spełniał on wszelkich innych biurokratyczno - prawnych norm. Mimo to niczym nie różnił się on od tych oficjalnych dużo droższych produktów solnych.
Wydawało by się, że wszystko to jest afera groszowa, bo sól jest stosunkowo tania. To pozory. Różnica w groszach na kilogramie daje setki złotych na tonie i miliony na tysiącach ton. I tu jest cały pies pogrzebany. Oczywiście producentom soli spożywczej jakoś nijak jest powiedzieć, wiecie my dajemy wam sól jadalną droższą, a oni dają taką samą tyle, że tańszą. Po takim stwierdzeniu producenci tej soli jadalnej mogliby z powodzeniem zwinąć swój interes, bo nikt więcej by ich soli nie kupił. Trzeba było wywołać "aferę", zagrozić zdrowiu i życiu ludzi, aby wszytko wróciło do dawnej droższej koncepcji dodawania soli jadalnej do produktów spożywczych. Stąd wzięła się cała ta kampania, naprawdę nie mająca nic wspólnego z zagrożeniem dla zdrowia. Po prostu producenci soli spożywczej robią to dla utrzymania się na rynku. Oświadczenie ministra rolnictwa stan ten tylko potwierdza.
Potrzeba wiedzy
Oszczędności na wiedzy, jakie ministerstwo edukacji i pokrewne mu resorty wprowadzają w życie, jak każdy kij ma dwa końce. Od dwudziestu lat brak jest popularnych monografii złożowych dotyczących naszego kraju. Jest to o tyle szkodliwe, że Polska należy do najbogatszych w wszelkiego rodzaju kopaliny przynajmniej w Europie. Jeżeli będzie się dalej w tak drastyczny sposób ograniczać dostęp do wiedzy górniczej, surowcowej i geologicznej to czeka nas niejedna jeszcze podobna "afera". Tym razem mieliśmy szczęście, że przynajmniej ministerstwo rolnictwa stanęło na wysokości zadania. Czy jednak zawsze tak będzie? Czy nie lepiej wydać te miliony złotych na edukację, niż ponosić z tego powodu straty w miliardach? Są to pytania retoryczne. Odpowiedzieć na nie warto profilaktyką, aby podobne "afery" nie miały więcej miejsca.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Obojętnie kto kopie sól, jest to stale jednak ta sama sól. Anvil innej soli jak tej kopanej nie posiada. I to niezależnie od tego, czy kupuje ją z KGHM, Kłodawy, Wieliczki, Bochni itp.
Ale bzdury. Nie wiedziałem że Anwil kopie sól :))) Autor chyba pisze zupełnie o czym innym