Miniony rok w polskim górnictwie (jako takim) stał pod znakiem gazu łupkowego. Jest nader prawdopodobne, że i 2012 będzie nim woniał. Rozbudzone w społeczeństwie nadzieje, że Polska może stać się takim małym Gazpromem, trzeba podtrzymywać. Gaz łupkowy to organiczny związek chemiczny. Kreowanie algorytmów z jego udziałem, sposobów na ekonomiczny sukces jest dziś działaniem nader politycznym. Spora część mediów wspiera polityków w bezkrytycznym prognozowaniu energetycznej niezależności na podstawie teoretycznych analiz.
"420 mln zł przeznaczy Orlen w ciągu trzech lat na poszukiwania ropy i gazu łupkowego" - informuje PAP 11 stycznia 2011 r. 1 stycznia 2012 r. Państwowy Instytut Geologiczny donosi, że "w pierwszym kwartale 2012 r. poznamy szacunki zasobów gazu łupkowego w Polsce". Kto śledzi historię łupkowego, ten przypomni sobie, że takie liczby miały być podane do publicznej wiadomości jesienią 2011 r. I obiecywał to publicznie (w maju, za pośrednictwem dziennikarzy) nie kto inny, jak tylko Główny Geolog Kraju. Chyba jednak nie za to opóźnienie Henryk Jezierski od niedawna nie jest już geologiem numer jeden.
Wiosną? Ale którą?
Nie należy się dziwić, gdyby i najnowszy termin potwierdzenia tego, że Amerykanie w swych teoretyczno-geologicznych szacunkach mieli rację (określając zasoby gazu łupkowego na ponad 5 bln m sześc.), też został przesunięty. Nie można uznać zapowiedzi PIG za pewnik, skoro PAP również 1 stycznia zacytował geologa, prof. Mariana Harasimiuka, stwierdzającego, że "na próbne odwierty i badania, których wyniki dadzą firmom poszukiwawczym podstawy do występowania o koncesje na wydobycie gazu łupkowego, potrzeba około pięciu lat".
Amerykańskie szacunki dotyczą tzw. zasobów geologicznych, czyli możliwych do eksploatacji. Najważniejsze są jednak dane dotyczące tzw. zasobów przemysłowych, czyli takich, które opłaca się wydobywać. Wg PIG ich wiosenne szacunki będą zbliżone do tej ostatniej kategorii. Prof. Harasimuk, dodajmy, również mówi o zasobach przemysłowych. Kto jest tu realistą, a kto hurraoptymistą? Nie rozstrzygamy. Ważne, że optymizm cechuje w tym zakresie media, które niczym mantrę klepią stwierdzenie "przy obecnym zużyciu, gazu wystarczyłoby więc na ok. 300 lat". W górę serca!
Emerytury z gazu?
Łupkowy napędzał, można tak stwierdzić, ubiegłoroczną kampanię wyborczą do parlamentu RP. Platforma uwierzyła najpewniej w ekspresową realizację wizji "Polska gazem stojąca" albo jest pewna, że będzie przy władzy przez trzy kadencje, skoro w kampanii obiecała (zapewniła), że: "Do 2013 r. wprowadzimy rozwiązania gwarantujące Polsce wysokie przychody z wydobycia gazu łupkowego, które przeznaczymy na bezpieczeństwo przyszłych emerytur".
PiS też wierzy w hiperbłyskawiczną realizację wspomnianej wizji, skoro we wrześniu Jarosław Kaczyński rzekł był, że ma gotowy projekt ustawy dotyczący gazu łupkowego, wzorowany na rozwiązaniach norweskich. "Najbardziej podstawowe założenia są następujące: powstaje polska firma, którą zakłada Skarb Państwa, i ona ma udziały w firmach celowych tworzonych przez te firmy, które mają koncesje"- mówił Kaczyński. Oczywiście PO nie podziela (przynajmniej w znacznej mierze) takich poglądów.
Całkiem możliwe, że i Tusk i Kaczyński zapomnieli, że niezależni eksperci uważają, że do wydobycia na skalę przemysłową (po spełnieniu warunków oczywistych) dojść może najwcześniej w 10 lat po zakończeniu etapu poszukiwań.
Komu sprzedać?
Załóżmy, że mamy w Polsce zasoby przemysłowe gazu. Załóżmy, że mamy legislację dostosowaną do nowych wymagań rzeczywistości. Oto mamy w Polsce 30 tys. wiertni, które nie przeszkadzają żyjącym w okolicy, bo z wiercenia mają profity, wydobycie nie degraduje środowiska. "Zieloni", którzy wieścili ekoklęskę, siedzą cicho, przybici siłą argumentów i nawet specsłużby z Rosji nie mogą obiekcjami ekologów obrzydzić gazu łupkowego. I płynie gaz łupkowy sieciami przesyłowymi (których dziś mamy za mało w stosunku do poziomu "gazowego optymizmu") na lewo i prawo. I koniunktura na rynku jest jak dla nas pisana, bo gaz konwencjonalny jest na tyle drogi, że opłaca się wydobywać łupkowy, choć proces ten tani nie jest...
I załóżmy, że usunięto z drogi ku Polsce niezależnej energetycznie wszelkie możliwe przeszkody natury technicznej. I będziemy Norwegią z całą gamą pozytywów z faktu bycia gazowym potentatem?
Może. Tylko kiedy? Za 15 lat, dajmy na to? A przecież umowa z Rosją stanowi, że mamy kupować u nich gaz (konwencjonalny) do 2040 r. To co zrobimy z miliardami metrów naszego polskiego łupkowego? Sprzedamy - roztaczają wizję politycy, a w mediach bezkrytycznie rozpowszechnia się ten optymizm. Daj Boże, ale komu? Niemcom? Chyba nie. Rosji? Bez przesady. Ukrainie? Teoretycznie możliwe. Słowacji? Możliwe, ale tam też chcą dobrać się do gazu łupkowego...
A może zacznie się u nas gwałtownie rozwijać energetyka gazowa. Tanie ciepło, tani prąd (jeśli UE pozwoli)? Może, acz niekoniecznie, bowiem największą sztuką będzie sprzedać te miliardy kubików gazu łupkowego.
Sumując: to, że teraz gaz łupkowy pełni funkcję środka poprawiającego humor w czasach niezbyt wesołych, to pewnik. To, czy poprawi on także kondycję finansową państwa i jego obywateli, okaże się w przyszłości. Jak to mówią Rosjanie: pożyjemy,zobaczymy.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Czy dwa lata temu, gdy Polska podpisywała kontrakt na dostawy gazu do 2040 (chyba jednak o 2 lata mnie) - nasz jaśnieoświecony rząd nic nie wiedział o zasobach gazu łupkowego? Bo geolodzy mówili o nim co najmniej od lat 70., ale wtedy wielki brat czuwał i mówiono o tym szeptem Czy teraz też czuwał, gdy nasz wicepremier podpisywał kontraktn z Rosją? Zastanawia mnie ciągle jakich ekspertów mają nasi rządzący, czy są to tylko partyjni kolesie, którym trzeba kasy i najłatwiej dać ją za ekspertyzy; czegoi się ten rząd nie tknie to wstyd i kociokwik Palikota.