Mam pewną przewagę nad pozostałymi, bo przeczytałem cały projekt i chyba wiem, o co w nim chodzi. Niestety, więkoszość zabiera głos w myśl zasady sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie. Przykro to mówić, ale najwięcej zacietrzewienia i niezrozumienia jest po stronie tych, którzy głoszą prawdy objawione z zakresu prawa przeważnie będące jednak bzdurami. I tak wykładnie na stronach internetowych ministra są wyłącznie wyrazem stanowiska tego, kto je podpisał i dla sądu wiążące nie są i być nie mogą, a jeśli ktoś uważa, że to jednak wykładnia wiążąca, to pewnie z prawem dużo wspólnego nie miał, Marszałęk Sejmu z tym nic wspólnego nie ma; opłata eksploatacyjna w świetle prawa polskiego jest rodzajem opłaty za korzystanie ze środowiska bez względu na to, czy się to komuś podoba czy nie, a zatem rozsądek podpowiada by to zunifikować choćby częściowo; podatek od podziemnej infrastruktury górniczej należy się gminom jak wół do karety, pytanie zresztą ile gmin góniczych go otrzymuje (na zdrowy rozum - co ma podatek od nieruchomości z opodatkowaniem czegoś, co z nieruchomością w znaczeniu przyjętym przez prawo nie ma nic wspólnego, nawiasem mówiąc dziw że ta "jednoznaczna" ustawa o podatkach i opłatach lokalnych jeszcze nie została zaskarzona do Trybunału Konstytucyjnego, bo w odniesieniu do podatku od nieruchomości nie spełnia elementarnych wymagań Konstytucji; pomysły komitetów obywatelskich dotyczące zmian w zakresie tzw. szkód górniczych mają charakter poetyckich fantazji, całkowicie oderwanych od elementarnych zasad prawa ukształtowanych już dawno temu; nie ma bowiem jakichkolwiek racjonalnych podstaw by omawiane szkody były naprawiane wedle innych zasad niż zwykłę szkody (np. przemysłowe), w dodatku wedle innych zasad procesowych; a jak ktoś twierdzi że z projektu wyleciały stosunki sąsiedzkie - to zapewne nie wie o co w nich chodziło i projektu w ogóle nie czytał; to, że w obecnym prgg gmina ma prawa strony w sprawach dotyczących opłaty eksploatacyjnej jest właśnie najlepszym dowodem na to, że gmina w tych sprawach nie ma żadnego własnego interesu prawnego (pod warunkiem jednak, że wiemy, co to znaczy "mieć prawa strony" i czym się to różni od "być stroną". Faktycznie definicja kopaliny wydobytej jest niestrawna i zbędna, ale czytałem że nie jest ona pomysłem resortu, ale głównego komsumenta wpływów z opłat eksploatacyjnych. Standardy konstytucyjne są niestety takie, że to to dawniej zamieszczano w rozporzadzeniu, dzisiaj często musi być w ustawie. A kto tego nie wie, no to trudno. Nie wszyscy muszą wiedzieć wszystko. Trzimta sie chopy !