O bezpieczeństwie energetycznym zaczęło być głośno na przełomie tysiącleci, kiedy ważyły się losy rurociągu gazowego z Rosji na Zachód. Wobec braku porozumienia ze stroną polską podjęto decyzję o jego budowie przez Bałtyk. Strategiczna możliwość pominięcia nas przy transporcie tego paliwa do Niemiec i dalej stworzyła w Polsce atmosferę zagrożenia.
W tej sytuacji do dziś panuje przekonanie, że polskie bezpieczeństwo energetyczne zależy tylko i wyłącznie od dostaw rosyjskiego gazu. Pomija się milczeniem fakt, że nasza energetyka w 95 procentach oparta jest na węglu, a nie na rosyjskim gazie. Nie zauważa się też, że prawie do końca lat osiemdziesiątych minionego wieku, nie braliśmy gazu z Rosji i równie dobrze się nam żyło pod względem dostaw energii zarówno dla przemysłu, jak i dla gospodarstw domowych.
Wśród wszystkich krajów UE jesteśmy jednym z najbardziej zabezpieczonych pod tym względem. Mimo, że posiadamy największe strategiczne zasoby surowców energetycznych, to Polska stara się o solidarność wszystkich gorzej pod tym względem uposażonych państw UE. To my najwięcej mówimy o zagrożeniu, które najmniej nas właśnie dotyczy.
U naszych partnerów i sojuszników wywołuje to z jednej strony zdziwienie, a z drugiej zaniepokojenie. O co im chodzi, jeżeli sami są pod tym względem krajem najbezpieczniejszym?
Cień ideologii
Wszelkie groźby realne i retoryczne ze strony Rosji są w Polsce odbierane alergicznie. Alarm podnoszą media, ministrowie prześcigają się w przygotowaniach do „odporu”, „zabezpieczenia naszych interesów” oraz w przypominaniu, czym był dla nas ZSRR i czym jest jego spadkobierca.
Ta polska słabość dobrze jest znana elitom politycznym Rosji. Jeżeli chcą odwrócić polską uwagę od ich np. międzynarodowych inicjatyw wystarczy, że trzeciorzędny urzędnik, komentator medialny, czy doradca doradcy rosyjskiego MSZ powie coś niemiłego, nieprawdziwego i bulwersującego polską opinię publiczną. W Polsce wszyscy mają zajęcie na całe tygodnie. Pisane są petycje, protesty, apele i stanowiska. Wszystko to jest rozsyłane na cały świat, który zamiast tym się przejmować woli robić dobre interesy z Rosją.
Tak też i stało się z bałtycką rurą gazową. Krążące nad Warszawą widmo odcięcia rosyjskich dostaw gazu kazało nawiązywać własne kontakty z najbardziej egzotycznymi krajami na Kaukazie i gdzie indziej. Zapleczem był zespół premiera i prezydenta do spraw bezpieczeństwa energetycznego. Szukano wszędzie możliwości wyrwania się z rosyjskiego dyktatu. Na koniec okazało się, że są dla Polski całkiem inne alternatywy.
Po śmierci prezydenta zaprzestał działać jego zespół doradczy do spraw bezpieczeństwa energetycznego. W ślad za nim niedawno premier zlikwidował taki sam zespół w swojej strukturze rządowej. Wydaje się, że w tej sprawie cień antyrosyjskiej ideologii odchodzi w zapomnienie.
Inicjatywa Waldemara Pawlaka
Minister gospodarki i jednocześnie wicepremier twardo i „na chłopski sposób” trzyma się faktów. W energetyce polskiej liczy się węgiel, a nie gaz ziemny. Zasoby i możliwości jego eksploatacji zarówno w wersji węgla kamiennego, jak i brunatnego dają nam zabezpieczenie na setki lat od wszelkich obcych dostaw.
Nie możemy się obejść tylko bez importu ropy naftowej, od której zależne jest istnienie transportu samochodowego. Aby rozwinąć i poszerzyć nasze możliwości energetyczne w resorcie gospodarki opracowano „Program polityki energetycznej Polski do roku 2030”. Program ten rząd zaakceptował w listopadzie minionego roku. Jego podstawowym założeniem jest równomierny rozwój wszystkich sektorów energetycznych.
Nadal planowany jest rozwój wydobycia węgla kamiennego i brunatnego dla potrzeb energetycznych, mimo że ich całkowity udział na rynku będzie relatywnie malał. Wobec znaczącego postępu technicznego i naukowego coraz większą rolę będzie odgrywać energetyka atomowa. Być może, że nowe technologie poszukiwania „gazu łupkowego” zakończą się powodzeniem. Skala zasobów tego gazu jest jeszcze nieznana, ale w najgorszym przypadku przewiduje się podwojenie wydobycia z własnych źródeł. W takim wypadku własny gaz zaspokoić mógłby ponad dwie trzecie naszego zapotrzebowania. Rosyjskie dostawy miałyby wtedy charakter uzupełniający, rozwojowy, a nawet luksusowy. W krytycznych momentach moglibyśmy z nich w ogóle zrezygnować.
Trwają też polskie nowatorskie badania na skalę światową uzyskania benzyny za pomocą procesu sztucznej fotosyntezy, jak i uzyskania energii elektrycznej bezpośrednio z ogniwa węglowego. Tak szeroko zakrojone i zaawansowane prace nie wymagają już żadnych nowych inicjatyw. Najpierw należałoby zakończyć te z nich, które są najbardziej zaawansowane.
Ostatnie decyzje premiera komentowano jako przekazanie Waldemarowi Pawlakowi odpowiedzialności za bezpieczeństwo energetyczne. Jest to o tyle dziwne, że poprzednio nikt z niego tej odpowiedzialności nie zdejmował.
Porażka węgla brunatnego
Powszechny opór przeciwko budowie nowych odkrywek węgla brunatnego powoduje, że branża ta będzie musiała myśleć o likwidacji swoich interesów w Polsce. Produkowany na tej bazie najtańszy prąd elektryczny będzie musiał być zastąpiony znacznie droższymi zamiennikami.
Rząd, który początkowo wspierał zamiary udostępnienia złoża „Legnica”, „Gubin” i „Mosty”, jakby już zrezygnował z tych projektów. Trzeba zauważyć, że opór miejscowej społeczności, niezależnie od jego racjonalnego uzasadnienia, stale narastał. Przyczyniły się do tego nieudane, aby nie powiedzieć, że wręcz prymitywne kampanie promujące korzyści wynikające z eksploatacji tego surowca energetycznego. Przyglądając się im bliżej można dostrzec pod tym względem brak profesjonalizmu i niechęć krajowego kierownictwa węgla brunatnego, jak i jego rządowych zwolenników do wygrania tej bitwy.
Byłaby ona tylko wtedy wygrana, gdyby resort ochrony środowiska i węgiel brunatny potrafili przeciągnąć na swoją stronę opinię publiczną. W tej chwili wydaje się to już niemożliwe szczególnie, że zainteresowane strony nadal tkwią w starych okopach propagandy, która przynosi wyniki odwrotne od zamierzonych.
Ostatni spór o „mikroskopijną” odkrywkę „Tomisławice”, o którym zadecyduje Komisja Europejska, świadczy o tym najlepiej.
Katastrofa energetyczna
Zagrożenie polskiej energetyki nie wynika jednak wcale z decyzji podejmowanych na zewnątrz naszego kraju. Wieloletnie zaniedbania w uruchomianiu nowych mocy produkcyjnych, przy stale wzrastającym zużyciu prądu elektrycznego osiągają obecnie swoje graniczne możliwości. Od najbliższych lat będzie już coraz gorzej.
Po prostu stan techniczny polskiej energetyki jest tragiczny. Ze względu na zużycie techniczne do 2030 roku będziemy musieli wyłączyć ok. 20 tys. MW. To jest dwie trzecie obecnej produkcji energii. W tym czasie planowana jest budowa bloków energetycznych o mocy blisko połowy wyłączonych z ruchu elektrowni. Planowana, to jeszcze nie znaczy, że zostanie wykonana.
Blisko 70 procent naszych elektrowni istnieje już około 50 lat. Energetycy zwracają uwagę na to, że każdy samochód w takim wieku już dawno byłby na złomie. Tymczasem elektrownie są eksploatowane w sposób po pierwsze bardzo niewydajny i nieracjonalny. Po drugie w sytuacji coraz bardziej niebezpiecznej dla nich samych. Jest wielce prawdopodobne, że nowe dyrektywy UE zabronią dalszej eksploatacji tego rodzaju „zabytków” techniki.
Nie lepszy jest też stan polskich sieci przesyłowych, który pod względem technicznym w pełni odpowiada „muzealnemu” poziomowi elektrowni. W wypadku zaistniałego kryzysu, nie będzie można nawet zakupić potrzebnej nam energii za granicą. Nie będzie jej czym dostarczyć do odbiorców.
Tymi problemami jakoś nikt zająć się nie chce. Rząd i opozycja mają ważniejsze sprawy na głowie, do których należą kolejne wybory parlamentarne.
Nonszalanckie samobójstwo?
Społeczeństwo polskie jest w tej sprawie niedoinformowane. Wiadomości te nie są tajne, ale też nie są one nagłaśniane. Od czasu do czasu nieśmiało docierają one przez marginalne media do opinii publicznej. Zarówno przez polityków, jak i media głównego nurtu są one lekceważone jako niewiarygodne straszenie nas wszelkimi kataklizmami, które wcale nie muszą nastąpić.
Przypomina to historię „niezatapialnego” statku pasażerskiego o nazwie „Tytanik”. Okręt szedł na dno, a reprezentacyjna orkiestra już po kostki w wodzie grała szalone przeboje, aby nie wzbudzać paniki. Kto był przytomny i nie uwierzył w zapewniane bezpieczeństwo, ten się uratował, reszta wraz ze statkiem poszła na dno.
Wszystko w tej sprawie wskazuje, że największym zagrożeniem dla naszego bezpieczeństwa energetycznego jesteśmy my sami. Nasza nonszalancja, brak wiedzy, doświadczenia i lekceważenie muszą kiedyś doprowadzić do samobójstwa gospodarczego. Wszak bez energii nic nie da się wyprodukować. Im szybciej zdamy sobie z tego sprawę i podejmiemy właściwe działania, tym lepiej.
Czytaj: Felietony Adama Maksymowicza
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Tylko że jeśli ta grupa miejscowej ludności zostanie przekonana odszkodowaniami i pracą, bo tam jest znacznie uboższe społeczeństwo, to niestety solidarność innych regionów na nic się zda.
Wydaje się, że Gubin też jest przegrany dla rządu i branży węgla brunatnego. Nie chodzi tu tylko o kilkuset protestujących miejscowych rolników, ale nalezy spodziewać się solidarnego protestu mieszkańców Legnicy i Konina, a to już jest coś, z czym rząd będzie musiał się liczyć. Wszak Gubin nie jest tak daleko od Legnicy. To zaledwie kilkadziesiat kilometrów.
Czyli na pożarcie branży idzie Gubin - dzisiaj było tam spotkanie stron do uruchomienia zagłębia. Legnica będzie miała trochę spokoju, bo żadnego kraju nie stac na takie dwie równoległe inwestycje i budowę dwóch kompleksów węglowo-energetycznych przy jednoczesnym wdrażaniu energetyki atomowej, projektów CCS oraz opłat z tytułu emisji CO2. Ale dziady mogą zablokować region... tylko że sądzę iż nie na długo - nie wytrzymają presji regionu - społecznej i gospodarczej.
Porozumieniejest zawsze jest możliwe. Tylko, jak głosi piosenka "do tanga trzeba dwojga". Nie przesądzajmy z góry treści porozumienia. Zostawmy tę sprawę otwartą dla negocjatorów nie z obu stron, ale przynajmniej z kilku. Zgadzam sie, ze w obecnej formie "przekonywanie" branżowe i rządowe zaostrza tylko sytuację i istniejący spór. Nie powinniśmy go zaostrzać lecz łagodzić. Co wcale nie oznacza, że trzeba się na wszystko zgadzać, co branża zaproponuje. Dlatego możliwe jest porozumienie przynajmiej w dwóch sprawach. Na - tak dla węgla brunatnego i na nie. Jedno i drugie porozumienie jest równie wartościowe. Podstawowym błędem strony branżowej i rządowej jest forsowanie swoich zamierzeń "za wszelką" cenę, a tak otrzymują wyniki przeciwne od zamierzonych W innych krajach, jak np. właśnie w Niemczech, gdzie wydobywa się w podobnych warunkach trzy razy więcej węgla brunatnego niż u nas porozumienie to jest mozliwe. W czym my jesteśmy gorsi od naszych zachodnich sąsiadów? Po prostu trzeba szukać wzajemnych kontaktów rzeczowych i merytorycznych. Uważam, że wszystkie podnoszone przez Pana kwestie muszą znaleźć się w tym porozumieniu. Popieram jednocześnie zdanie mieszkańców, że nic o nas bez nas.
Nikt nie miałby nic przeciwko innym metodom wydobycia - zgazowania, głębinową czy inną. Prawdopodobnie musiałby ona być dopiero opracowana. Problem polega na tym, że branża odkrywkowa, ze zrozumialych powodów widząć swój w tym interes nie chce dopuścić do odstąpienia od odkrywki. A odkrywka jest nieakceptowalna przez region. Projektanci kopalni próbowali na siłę przeforsować swój projekt aby tylko rozpocząć wydobycie. Wszelkie przeszkody w postaci dróg krajowych, rzek, obszarów chronionych były prowizorycznie rozwiązywane. Np rzeki plynęły pod górę pod kątem prostym, droga krajowa na filarach pomiedzy 200 metrową dziurą, obszar Natury 2000 (związany z środowiskiem wodnym) otoczony odkrywką z kazdej strony. Komentarz takich rozwiązań pozostawiam czytelnikowi. KGHM wycofal się z tego chorego pomysłu Wielkiej Odkrywki i wysiedlenia 20 tys ludzi - swoich pracowników. Prawda jest taka, że dopiero zakończenie wydobycia miedzi może dać zielone światło dla węgla w tym regionie. Ale to conajmniej 50 lat. Może wtedy przy większym zaangażowaniu nauki opracuje się inne metody wydobycia. Do tego czasu aby wykorzystać wegiel KGHM w ramach koncesji może przy opracowaniu metody równolegle wydobywać wegiel do celów energetycznych. Ale żeby wreszcie był spokój w regionie i współpraca między rządem, samorządem, branżą i mieszkańcami - należy jednoznacznie odstąpić od wydobycia w regionie do czasu opracowania innych metod. Ale to może okazać się za trudne dla branzy i spokoju nigdy nie będzie.
Coś tu nie gra z tymi komentarzami. Znowu chyba buntuje się serwer, albo komputer pokładowy.
Panie YreQ. W mioch tekstach nie chodzi o to, kto przegra, a kto wygra. Wygrać ma Polska, polski interes narodowy, ale też lokalny, który jest przecież częścią tego ogólnego. Po prostu rząd i projektanci zbierają sie do tego, jak przysłowiowy pies do jeża. Nie mają zadnego wyczucia społecznego i politycznego dla spraw, za które się zabierają. Dziś już nie wystarczy być tylko specjalistą górniczym od węgla brunatnego, trzeba też w sposób kompetentny uwzgledniać wszystkie związane z nim aspekty. Być może, że tak własnie będzie jak Pan to pisze, że węgiel ten będzie nieopłacalny. Moim zdaniem jest jednak lepsza droga do porozumienia. Na rządzie spoczywa obowiązek bezstronnego przygotowania i udostępnienia różnorodnej wiedzy na ten temat. Chodzi o to, aby zarówno przeciwnicy, jak i zwolennicy rozmawiali tymi samymi kategoriami i nawzajem się szanowali, a nie obrzucali błotem. Oczywiście za stan wszystkich negocjacji odpowiedzialna jest wiodąca branża i wspierający ją rząd. Musi on zmienić swoją mentalność, z Pana i władcy, który tak jak w PRL narzuca swoje zdanie nie licząc się z nikim i z niczym na partnera życzliwego miejscowej ludności i podejmującego z nią trwałe długie i starannie przygotowane akcje. Jedną z nich jest edukacja w ogóle o naukach o Ziemi. Powinna ona być bezpłatna i obejmować przede wszystkim stan wiedzy popularno naukowej, jednak rzetelnie przedstawianej przez różnych autorów. Krótko mówiąc te same dokumenty, dane i wyniki powinne być tak w dyspozycji władz lokalnych, jak i centralnych i branżowych. Deceyzja o zaniechaniu eksploatacji węgla brunatnego, lub jego rozpoczęciu powinna być wspólna. Kłotnia, szczególnie wersji "na noże" niczego dobrego nie przyniesie ani rządowi, ani lokalnym społecznościom, ani Polsce. Nad zgodą trzeba jednak cięzko pracować i nie przesądzać z góry jej wyników. W tej chwili strony mają przeciwne zdanie, ale muszą one dążyć do tego, aby zdanie to było wspólne niezaleznie od tego, jakie ono będzie. Jeżeli mamy być bez prądu, lub tez ma on być bardzo drogi, to trzeba aby wszyscy to akceptowali. Jednak inicjatywa tej zgody, wszystkie jej przesłanki leżą w kompetencji rządu i branży węglowej. Nie chcą oni z niej skorzystać, co powoduje tylko niepotrzebne zaostrzenie sporu na co zwracam uwagę w wielu moich tekstach. Być może, że myśl ta dotrze do jakiegoś decydenta. Mam w tej sprawie zaproszenie do Warszawy na 22 lipca na konferencję dziennikarzy. Niestety z braku własnych funduszy na ten cel nie mogę w niej uczestniczyc. I to jest tez może też bardzo mały problem, ale symboliczny dla całej dyskusji na ten temat.
Widzi Pan, takie zabawy z projektami olbrzymiej kopalni i najwiekszej elektrowni w Europie opartej na węglu może Poltegor robić tam, gdzie jest pustynia albo na Syberii. Pod Legnicą są mocno zurbanizowane tereny w postaci osiedli w pełni uzbrojonych, dróg. Lasy pełnią funkcje płuc tego przemysłowego terenu. Jesli do tego jeszcze dodamy tereny perspektywiczne od Lubina po Głogów to już projekt odkrywki przechodzi w science fiction. Czy gdyby złoże było pod samą Warszawą, wyburzono by ją? Tutaj świadomie sfałszowano dane demograficzne i urbanizacyjne do przeforsowania projektu kopalni. Gdyby faktycznie rzetelnie, uczciwie mieszkańcom wyplacić odszodowania okaże się, że prąd z legnickiego węgla będzie bardzo drogi wydobywany metodą odkrywkową. Proszę pamiętać, że odszkodowania nie otrzymają tylko ci wysiedlani. Większość terenów podlegających zabezpieczeniu przed zabudową na dzień dzisiejszy ma plany zagospodarowania i są przeznaczone pod zabudowę - czyli wartość jest wysoka. Gdy zabroni się zabudowy - powinni otrzymać odszkodwanie za bezsporny spadek wartości, lub skarb panstwa powinien te tereny wykupić. A które państwo stać na takie "zakupy" od Legnicy po Głogów? Jeżeli bedzie się uciekać od odszkodowań i oszukiwać ludzi to bedą protesty i to coraz większe. A teraz gdy jesteśmy w strukturach unijnych zawsze można podac państwo polskie do sądów unijnych. I nikt nie odpusci takiej straty majątków nie sądząc się. Dzisiaj walczymy z planami kopalni, jeżeli przegramy, to rozłożymy ten projekt finansowo odszkodowaniami i skargami.
Panie YreQ! Na legnickim węglu brunatnym uczyłem się geologii złóż w prowadzonych badaniach, tuż po jego odkryciu na początku lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Był on priorytetem rządowym i wszystko wskazywało na to, ze jeszcze w tamtych latach powstanie tam odkrywka Gomułka, który był dla Rosjan twardym negocjatorem mógł to osiągnąć. Jego następca Gierek zamiast Legnicy (gdzie stały na tych terenach wojska ZSRR) uruchomił Bełchatów. Jego próby samodzielnej polityki w tym rónież budowy pierwszej polskiej elektrowni atomowej źle się dla niego skończyły. Po Gomułce zostało złoże węgla brunatnego Legnica, a po Gierku ogromne złoża uranu, jako paliwo dla elektrowni atomowych. W latach osiemdziesiątych nie doszło do budowy elektrowni atomowej w Żarmnowcu na skutek podobnych protestów, jak w Legnicy. Co do metody prowadzonej dyskusji z zainteresowaną ludnością w pełni podzielam Pana zdanie. Nie jeden już raz apelowałem, pisałem i publikowałem materiały oraz apele w tej sprawie do władz rządowych i branżowych węgla brunatnego. Niestety przyzwyczajenie do łatwizny, wygody i puste przekonanie, że wystarczy mieć rację zawodową, nadal górują nad zdaniem ludzi, których usiłuje się "racjonalnymi argumentami" zmusić do uległości. Moja metoda, niestety nie jest akceptowana przez władze. Polega ona na informowaniu nie wtedy, kiedy "nóż na gardle" ale znacznie wcześniej i w sposób dużo bardziej niezalezny np. poprzez upowszechnienie literatury zawodowej, popularno - naukowej. Ksiązki, czasopisma, filmy, broszury róznych autorów. Tłumaczenia zagraniczne np. z Niemiec. Wyjazdy, dyskusje i wycieczki do niczego nikogo nie zobowiązujące. itp, itd. Tak przygotowuje się wielkie inwestycje np. w USA. Na to potrzebne są niewiekie pieniądze, o których nikt w Polsce nie chce nawet słyszeć. Rząd i branża chce wszystko osiągnąć za darmo, nie pojmując, że te czasy dawno już mamy za sobą. Dobrze, ze chociaż redakcja portalu pozwala na tego rodzaju krytyczne publikacje.
Prawda jest taka, że pod wzgledem energetyki jesteśmy zasciankiem Europy. Żadnej elektrowni atomowej, gdy wkoło Polski jest ich mnóstwo, nawet mniejsze Czechy maja kilka. 95 % energii z węgla, który jest obecnie paliwem napiętnowanym przy przeciwdzialaniu zmianom klimatycznym. Węgiel kamienny z ciągłymi dotacjami, dofinansowaniami, strajkami górników. Węgiel brunatny z protestami ekologów, mieszkańców zagrożonych wysiedleniami i utratą wszystkiego co osiagneli wraz z prywatą jednej grupy zawodowej dbającej wyłącznie o swoje interesy pod pretekstem szczytnych celów taniego pradu. Na temat odkrywki pod Legnicą można by wiele pisać, szczególnie w kontekście takich postaci jak Pan Demecki - polecam lekturę o tym członku Komitetu Sterującego i jego interesach w internecie oraz o odwadze przedstawicieli Ministerstwa Gospodarki z Pawlakiem - na czele chowającym glowę w piasek i przedstawicieli kopalń, którzy wyłącznie na odległość potrafią przedstawiać swoje argumenty - ale w ich referatach, seminariach brakuje tylko jednego - człowieka-mieszkańca terenów nad węglem. Niby tytuły doktorów, profesorów a z psychologii - PAŁA!! Czego jeszcze trzeba oprócz 90% sprzeciwu w referendach, protestów pod sejmem, blokad dróg? Trzeba zacząć komuś robić krzywdę żeby inni zrozumieli że nie uda sie poświęcić kilkudziesieciu tysięcy ludzi dla idei jednej grupy zawodowej zasłaniającej się potrzebami 38 mln narodu?