Ocenia się, że straty, jakie wyrządziła ostatnia powódź są znacznie wyższe niż podczas podobnego kataklizmu w 1997 roku. Trzynaście lat temu wyniosły one ok. 12 miliardów złotych. Obecnie ocenia się je na ok. 20 miliardów złotych. Trwające w międzyczasie lokalne katastrofy związane z wezbraniami rzek i potoków na Podbeskidziu, w Kotlinie Kłodzkiej i w innych jeszcze rejonach kraju kosztowały już tylko kilka miliardów złotych. Razem wynosi to prawie 40 miliardów złotych.
Specjaliści oceniają, że za połowę tej sumy można było cały kraj raz na zawsze zabezpieczyć przed wszelkimi podwoziami. Suche cyfry nie oddają dramatyzmu sytuacji ludzi pozbawionych dachu nad głową, dorobku całego życia, pracy i wszelkich perspektyw na przyszłość. Obok współczucia, ze strony rządu są zapomogi, koordynacja pomocy charytatywnej i podjęcie strategicznych działań naprawczych.
W pierwszym rzędzie postanowiono poszerzyć i usprawnić polskie prawo przeciwpowodziowe przystosowując je do wymogów odpowiedniej dyrektywy UE. Działanie to ma zapobiec podobnym wydarzeniom w przyszłości. Tymczasem dotknięci skutkami powodzi nie chcą zadowolić się samą mocą sprawczą nowelizowanego prawa. Zamierzają oni przed sądami powszechnymi skarżyć rząd polski o odszkodowania za poniesione straty.
Ustawa przeciwpowodziowa
Tak popularnie nazywa się kolejną nowelizację prawa wodnego, w którym piąty rozdział nosi nazwę „Ochrona przed powodzią”. Prawo to ma zabezpieczyć nas również przed odwrotnymi zagrożeniami, dlatego kolejny rozdział nosi nazwę „Ochrona przed suszą”. Uchwalone w 2001 roku nowe prawo wodne posiada objętość 52 stron, a sama jego nowelizacja wraz z uzasadnieniem już 77 stron (!)
Projekt nowelizowanej ustawy jest tak szczegółowy, że np. ogranicza liczbę kopii postanowień wojewody do ściśle ograniczonej liczby osób. W ten sposób rozesłanie ich do jeszcze innych osób i instytucji nieprzewidzianych prawem będzie już nielegalne i może być objęte sankcjami karnymi. Po prostu twórczość legislacyjna naszych europejskich i krajowych polityków nie zna granic.
Dawniej nie trzeba było żadnego prawa a ludzie wiedzieli, że domy trzeba budować na wzniesieniach, gdzie powódź ich nie dosięgnie. Tam, gdzie było to konieczne sypano wały przeciwpowodziowe, gromadzono na ten cel specjalne fundusze bez konieczności uchwalania jakiegokolwiek prawa. Bezkrytyczny zapał w regulowaniu zjawisk przyrodniczych przy pomocy prawa budzi przynajmniej kontrowersje.
Kadra kontra prawo
Jeszcze po drugiej wojnie światowej zachowały się resztki fachowej i kompetentnej kadry przygotowanej do zapobiegania skutkom powodzi. Dla tych ludzi potrzebne były tylko bardzo ogóle ramy prawne. Z tytułu posiadanego wykształcenia i doświadczenia wiedzieli oni, co trzeba zrobić, jakie mapy i plany przygotować na wypadek powodzi i komu je przekazać. Wiedzieli też, kto podejmuje decyzje o budowie obiektów przeciwpowodziowych i co trzeba zrobić, aby je wykonywano.
Za czasów PRL, kiedy żyli jeszcze zwolennicy tej szkoły, nadawali oni ogólny ton wszystkim działaniom przeciwpowodziowym. W tym też czasie powstało kilkanaście najważniejszych zbiorników przeciwpowodziowych w Polsce.
Teraz w sprawach przeciwpowodziowych królują biurokraci. Ci działają tylko na podstawie prawa i przepisów. Nigdzie nie zapisano, gdzie i jakie zbiorniki przeciwpowodziowe mają być zbudowane? Dlatego zgodnie z prawem już się ich nie buduje. Wały przeciwpowodziowe owszem są remontowane, tzw. kanały ulgi doskonalone, ale tylko i wyłącznie w zakresie ochrony wielkich miast, za które biurokraci czują się odpowiedzialni. Reszta inwestycji i wszelkich starań spada na barki wójtów, burmistrzów i innych władz samorządowych. Ponieważ władz tych nie stać na wydatki rzędu miliardów złotych, nic się nie robi w tym kierunku.
Spychanie odpowiedzialności za ten stan rzeczy na różne szczeble władzy to rytuał, który niczego nie zmienia w biurokratycznym systemie przeciwdziałania powodzi.
Kotlina Kłodzka
Klasycznym przykładem tego rodzaju postępowania i podejmowania decyzji przeciwpowodziowych jest Kotlina Kłodzka. Pod względem turystycznym, uzdrowiskowym, krajobrazowym i występujących tu bogactw naturalnych uznawana jest za jeden z „cudów” przyrody. Tak się jednak składa, że kotlina ta ukształtowana jest w formie butelki, której ujście stanowi wąski przełom rzeki w rejonie Barda Śląskiego. Wszelkie gwałtowne burze i opady powodują tutaj kataklizmy, które regularnie powtarzają się z częstotliwością co dwa lata, a czasem nawet częściej.
Wyjściem z tej sytuacji byłoby utworzenie w dnie kotliny przynajmniej jednego suchego zbiornika wodnego. Niestety jest to niemożliwe ze względów politycznych. Otóż, władze centralne i wojewódzkie wszystkie środki przeznaczają na zabezpieczenie Wrocławia, Opola i innych miast wyższej rangi. Wiadomo, że Kłodzko nie posiada tego samego znaczenia, dlatego uzasadnia się, że na razie po prostu brak nam pieniędzy na jego ochronę.
Tę przykrą rzeczywistość złagodzić mają zapomogi dla powodzian i pomoc charytatywna. Generalnie w jakimś stopniu podobnym postępowaniem objęty jest cały kraj. W ten sposób Warszawa, Wrocław i Kraków są uratowane, a reszta niech tonie i radzi sobie sama.
Powódź w sądzie
Mieszkańcy najbardziej dotkniętego przez powódź Sandomierza zamierzają zaskarżyć do sądu rząd o odszkodowania. Argumentują oni, że nie dołożył on wystarczających starań, by zapobiec skutkom wezbrania rzek, które zalały dobytek ich całego życia. Powołują się oni w tej materii na zapisy konstytucyjne, które gwarantują obywatelom zapewnienie bezpieczeństwa ze strony państwa. W tym wypadku chodzi o zaniechanie budowy wałów i zbiorników retencyjnych oraz regulacji rzek. Pozew ma zawierać roszczenia o odszkodowania za utracone dobra i majątki na tym terenie. W przemysłowej części Sandomierza zalanych zostało około czterysta firm i przedsiębiorstw. W Tarnobrzegu wpłynęło od mieszkańców tego regionu zawiadomienie do prokuratury o popełnieniu przez członków rządu przestępstwa polegającego na zaniedbaniu umocnień wałów. Spowodowało to zatopienie kilku miejscowości.
Jest duże prawdopodobieństwo, że sądy podzielą w tej sprawie stanowisko rządu, iż powódź jest zdarzeniem losowym, na którego przebieg władza nie ma istotnego wpływu. Na podstawie podobnej argumentacji prokuratura jak i sądy oddalą tego rodzaju pozwy. Wychodzą one z założenia, że nie zostało złamane w tej sprawie prawo, a przepisy konstytucyjne są zbyt ogólne, aby na ich podstawie prowadzić dochodzenia. Powołają się one zapewne również na zagraniczne doświadczenia, gdzie uznawano, że obywatele zobowiązani są sami zapewnić sobie bezpieczeństwo na wypadek wydarzeń losowych. Orzeczenia sądów i prokuratur podzielą prawdopodobnie stanowisko rządu, który twierdzi, że powódź nastąpiłaby niezależnie od tego, jaki rząd jest aktualnie przy władzy. W ten sposób poszkodowani poza skutkami propagandowymi nic więcej nie uzyskają.
Bizantynizm po polsku
W sprawach zapobiegania powodzi prawdopodobnie poza prawem nic się nie zmieni. Prawo jest dla urzędników, którzy będą sobie nawzajem zgodnie z tymi przepisami przekazywać coraz bardziej mrożące krew w żyłach wiadomości. Prawo będzie doskonałe, ale sam zapis nie zapobiegnie dalszym podwoziom i ich tragicznym skutkom. Wiara w doskonałość prawa strzeżonego przez całe zastępy dobrze opłacanych urzędników to znana cecha bizantynizmu. A niekompetencja, nieznajomość rzeczy, nieskuteczność szkodząca poszkodowanym przez wodę obywatelom? To nie ma żadnego znaczenia. Liczy się tylko i wyłącznie martwa litera prawa. Jeśli jest ono wykonywane zgodnie z zapisami to niech się wali, niech się pali, nas to nic nie obchodzi, bo my działamy zgodnie z prawem. Jeżeli wydarzyło się coś, co nie jest ujęte przepisami tego prawa, nikt nie będzie winien i nikogo nie można będzie pociągnąć do żadnej odpowiedzialności.
System ten jest tak mocno już zakorzeniony w polskiej obyczajowości i polityce, że wydaje się być niczym niezagrożony. Takie samo przekonanie panowało w Bizancjum tuż przed jego upadkiem. Doszło do tego, że poza urzędnikami nikt nie był już zainteresowany w jego dalszym trwaniu. Pierwsi na stronę wroga przeszli uczeni, inteligencja i wojskowi dowódcy, którzy znając wszystkie tajniki obrony pomogli Turkom wejść do twierdzy, która z pozoru była nie do zdobycia.
Słabość państwa prawnego
Początkowe sukcesy państwa prawnego mają swój kres w jego zetknięciu się z przeciwnościami losu, natury, a także wrogów, których przecież nikomu nie brakuje. Jeszcze niejeden raz będziemy mieli okazję przekonać się, że nawet doskonałe prawo nie jest w stanie zmienić niekorzystnych dla nas zjawisk przyrodniczych. Po prostu powodzie, huragany, susze, wulkany i trzęsienia ziemi w żaden sposób nie chcą się dostosować do demokratycznie ustalonych przepisów, reguł i innych ustaw, które miały im zapobiegać. Żaden wyrok sądowy nie jest w stanie na przyszłość zapobiec podobnym wydarzeniom.
W starciu z siłami przyrody instytucje demokratycznego państwa są bezsilne. Tu potrzebni są fachowcy, przyrodnicy, inżynierowie budownictwa wodnego, hydrotechnicy, hydrolodzy i specjaliści podobnych zawodów. Tych specjalności jakoś nie widać wśród rządowych i opozycyjnych prominentów. Jeżeli nadal fachowcy będą odsuwani od wszelkich decyzji przeciwpowodziowych, to wszystko może skończyć się podobnie jak w Bizancjum. Czas w tych sprawach sięgnąć do ludzi kompetentnych i nie żałować pieniędzy na nasze bezpieczeństwo przeciwpowodziowe.
Czytaj: Felietony Adama Maksymowicza
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.