Od trzech lat, czyli od chwili ogłoszenia sprzedaży 10-procentowego pakietu akcji firmy, każdego roku wstrząsa nią coraz bliższe widmo strajku generalnego. Istniejące tu silne związki zawodowe wystraszone są możliwością wrogiego jej przejęcia przez obcy kapitał. Wiadomo, że w takim przypadku nikt się z nimi nie będzie liczył.
Jeżeli zażądają oni czegoś, co nie będzie akceptowane przez pracodawcę, to ten niewiele się będzie przejmował i wszystkich zostawi na łaskę losu uprzednio wyprowadzając z niej resztki zysków i kapitałów.
Zły sen związkowców przekłada się na żądania zabezpieczenia się przed taką możliwością. Stąd rodzą się postulaty gwarancji zatrudnienia przez następne dwadzieścia lat wraz z utrzymaniem poziomu obecnych wynagrodzeń. Związkowcom wydaje się, że są przyparci do ściany i nie ma dla nich innego wyjścia.
W jakiś sposób w podobnej sytuacji jest też strona rządowa. Nie ma ona pomysłu na trudności naturalne, jakie spotyka na swojej drodze w eksploatacji złoża. Wszystkie wskaźniki od lat idą wolno, ale regularnie w dół, niezależnie od cen rynkowych miedzi. Zyski są coraz mniejsze, a trudności coraz większe.
W którymś miejscu oba wykresy muszą się skrzyżować, co spowoduje nieuchronny krach firmy. Rząd i zarząd w żaden sposób nie mogą do tego dopuścić. Dlatego podjęto działania wyprzedzające.
Odpowiedzialny za krach miedzianego kolosa sam bierze na siebie rolę jej likwidacji. Jest to chwila, której nie można przegapić. Po prostu nie należy w tym wypadku za wszelką cenę bronić jej istnienia.
Błąd ten już dwa lata temu popełnił poprzedni prezes Mirosław Krutin, który musiał zapłacić zań swoją dymisją. Wszak nie chodzi tu o ratowanie tego, czego nie da się już uratować, ale chodzi o to, aby znalazł się ktoś inny, kto weźmie na siebie odpowiedzialność za przeprowadzenie tej operacji.
Związki zawodowe są dla tego celu wręcz wymarzonym „chłopcem do bicia”, na którego łatwo i wygodnie zepchnie się wszystkie kłopoty.
Przygotowania operacyjne
Ponieważ firma obraca miliardami dolarów, wielu decydentów stara się coś odkroić dla siebie z tego dużego tortu. Pierwszym doświadczalnym interesem była realizacja wirtualnej inwestycji w „Kongo”. Przez ponad dziesięć lat jej trwania wyprowadzono na zewnątrz „tylko” sto milionów dolarów. To niewiele, jak na takiego giganta.
Złote czasy dopiero teraz nadeszły. Około 37 milionów dolarów KGHM zapłaci za nabycie 51 procent akcji kanadyjskiej firmy Abacus Mining & Exploration Corporation.
Blisko 400 milionów złotych wyda na zakup akcji firmy energetycznej Tauron Polska Energia SA.
Jednocześnie firma pozbywa się wszelkich wątpliwych obciążeń. Jednym z nich było zlikwidowanie kopalni „Konrad” zatrudniającej ok. 2 tys. pracowników. O tyle mniej będzie kłopotu ze związkami zawodowymi.
Mimo ogromnych obrotów w KGHM brakuje pieniędzy na pokrycie wszystkich zobowiązań. Sprzedaż Dialogu ma to wyrównać. Niestety nie ma chętnych do kupna w cenie pokrywającej dotychczasowe nakłady.
Firma prowadzi nadal intensywną penetrację międzynarodowego rynku surowców w celu przeprowadzenia transakcji kupna kolejnych zakładów, kopalń i złóż.
W ten sposób coraz mniej jest pieniędzy na prowadzenie inwestycji na własnym złożu. Sześć lat trwa budowa priorytetowego dla firmy szybu SW–4. Jest on dopiero zgłębiony w połowie. Standardem na tym terenie jest trzyletni okres budowy podobnych obiektów, chyba że zachodzą na nim jakieś nieprzewidziane trudności techniczne. Tymczasem niczego takiego nie było w SW–4. Po prostu brakuje pieniędzy na jego uruchomienie, co jest podstawowym warunkiem dla udostępnienia rezerwowego złoża Głogów Głęboki.
Twardziel
Karty w Polskiej Miedzi zawsze rozdawał poseł rządowej partii, który wygrywał w tym okręgu wyborczym. Poprzednio był nim Adam Lipiński z PiS. Obecnie jest nim Grzegorz Schetyna z PO. On decyduje o tym, kto jest tutaj prezesem, członkiem zarządu i rady nadzorczej. Minister skarbu, który formalnie odpowiada za ten stan rzeczy, wnosi tu tylko swoje poprawki, uzupełnienia i korekty.
Obecny prezes Herbert Wirth mając oparcie w dwóch tak eksponowanych politykach mających jasno wytyczony cel działania, jest pewny swego. Przed związkowym przeciwnikiem nie okazuje on żadnej słabości, a nawet wręcz przeciwnie. Przechodzi do ataku. Na związkowe postulaty odpowiada stanowczo i jednoznacznie, że nie ma co o nich nawet marzyć.
Nie dlatego, że firma jest w złej kondycji, bo do tego się nigdy nie przyzna. Tylko dlatego, że związki zawodowe jego zdaniem nie są od tego, aby zarządowi wiązać ręce np. w sprawie polityki kadrowej.
Twierdzi on, że jest coś niemoralnego w gwarancjach zatrudniania nawet dobrych pracowników na dwadzieścia lat. Przecież w takim przypadku nie będzie mógł zwolnić kogoś, kto mu się nie spodoba, a to nazywa się właśnie polityką kadrową.
Na dodatek związkowcy chcą od niego wyłudzić kolejne trzysta złotych podwyżki płac. Przecież jest to dyktat pozbawiony wszelkiego uzasadnienia. Wszak pracownicy KGHM i tak zarabiają najwięcej w polskim górnictwie.
Tego rodzaju odpowiedzi padają na wszystkie podobne postulaty ze strony związków zawodowych. Herbert Wirth może śmiało pod tym względem porównać się do ministra spraw zagranicznych ZSRR z czasów zimnej wojny – Andreja Gromyki, którego Amerykanie nazywali „mister niet”.
Górnicza zgoda
Na tym tle sytuacja w pozostałych dużych firmach górniczych wydaje się idyllą.
W takiej „Bogdance” kiedyś mającej kłopoty techniczne wydawałoby się nie do rozwiązania, dziś jest już po wszystkim. Firma jest wielce dochodowa. Załoga zadowolona. Kłopoty techniczne opanowane.
Podobnie w Tarnobrzegu. Górnictwo siarkowe było tu trucicielem i przemysłem deficytowym. Likwidowano je nie przebierając w środkach. Jedna tylko kopalnia otworowa „Osiek” oparła się tej manii ponosząc z tego tytułu wszelkie skutki i obciążenia. Po latach wyszła ona na czołowego producenta tego surowca na świecie. O żadnym strajku nawet tutaj nikt nie wspomina, chociaż zarobki nie należą do najwyższych w kraju.
Zderzenie czołowe
Związki zawodowe w Polskiej Miedzi są silne, jak nigdzie indziej w Polsce. Tę siłę muszą one z jednej strony stale demonstrować, a z drugiej domagają się szacunku od pracodawcy. Tego akurat najmniej mogą się spodziewać. Zarząd, który ma do czynienia z kontrahentami w skali premierów, ministrów i partnerów z najwyższej światowej półki biznesu, nie jest przywykły do liczenia się ze zdaniem mało wykwalifikowanych, ale za to licznych związkowców.
Daje im jednoznacznie do zrozumienia, aby wiedzieli oni, gdzie jest ich miejsce w szeregu i nie utrudniali pracy.
Na takie dictum związkowcy zgrzytają zębami i domyślają się, że ze strony ich przełożonych nie może ich spotkać nic dobrego. W ten sposób stają się oni zdeterminowani do działań stanowczych. Nawet takich, które mogłyby zagrozić istnieniu firmy. Tak dochodzi tu do nieuniknionego zdrzenia czołowego.
Harakiri
Nad dalszym istnieniem Polskiej Miedzi zawisło jakieś fatum. Obie strony sporu gotowe są do poświęceń najwyższych. Groźba prezesa, że w wyniku strajku wygasi piece hutnicze, jest tylko potwierdzeniem tego wszystkiego, co wyżej napisano.
Związkowcy prawdopodobnie wobec takiego ultimatum też nie będą mogli ustąpić, bo jak zdarzy się to jeden tylko raz, stracą oni zarówno poparcie, jaki i członków.
Obie strony zamierzają walczyć na śmierć i życie. Oczywiście na śmierć i życie firmy, a nie swoje własne. Obie strony od lat obiecują, że podetną żyły miedziowego kolosa, albo rozprują mu wszystkie jego wnętrzności japońską metodą harakiri. Sama obietnica czegoś takiego była tak przerażająca, że po jakimś czasie dochodziło jednak do krótkiego zawieszenia broni.
Podczas przerwy mobilizowano jednak siły do dalszej walki. W momencie kolejnego napięcia wywoływano ponownie coraz bardziej prawdopodobne samobójcze obietnice.
Teraz wydaje się, że ich skala przekracza wszystko, co było dotąd. Być może, że i tym razem uda się jeszcze uniknąć najgorszego, ale jestem pod tym względem tylko umiarkowanym optymistą.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Panie tytysiew. Jasne, że dobre interesy za granicą nie są niczym zdrożnym. Proszę jednak zauważyć, że dokonuje się je zaniedbując własne badania i inwestycje, o czym Pan też wspomina. Świadczy o tym tempo prac nad głębieniem szybu SW-4. Szyb jest zgłębiony w połowie po sześciu latach trwania inwestycji, na której nie było żadnej znaczącej awarii! Po prostu, na własnym złożu tylko markuje się inwestycje, a tak w rzeczywistości to inwestuje się te pieniądze za granicą. To przecież prezes KGHM zagroził wygaszeniem produkcji na wypadek strajku. On sam zlikwiduje ten balast w zamian dostanie wraz z przyległościami posadę w Kanadzie, Tauronie, a może jeszcze gdzie indziej, gdzie ulokowano dochody. Dziś już o nowych technologiach mówić jest zapóźno, bo zanim zostanie wdrożona po prostu złoża juz nie będzie z przyczyn naturalnych, ekonomicznych, organizacyjnych itp. Dochodzę do wniosku, że KGHM daży już za wszelką cenę do samobójstwa. Po kolejnych nieudanych pogrózkach dokonania tego, byc może, że tym razem operacja ta się powiedzie. Złoża zagraniczne są alternatywą istnienia dla zarządu i rady nadzorczej, ale nie dla ciągu technologicznego w Lubinie, Polkowicach i Głogowie. Zbuntowana załoga ma dostać nauczkę, która okręg ten ma doprowadzić do poziomu Wałbrzycha. Przynajmniej szereg działań, o których tutaj piszę na to wskazuje.
Panie Adamie! Sam fakt zakupu zagranicznego złoża nie jest niczym zdrożnym wrecz wskazanym dla liczących się firm górniczych. W przypadku KGHM obawiam się o rezultat bo historia się powtórzy niestety. Powodów jest wiele a wymianię tu kilka. Przede wszystkim jest to brak zaplecza naukowego , które by pozwoliło przeprowadzić tego typu inwestycje pod kątem przetworzenia zasobu! Abacus to odkrywka – jest to dużo łatwiejsze niż eksploatacja podziemna, ale to samo było w Kongo i nie poradzono sobie. Po drugie specyfika rudy! W LGOM jest również złoże polimetaliczne jak w Kanadzie tyle , że przez 40 lat istnienia uparto się na przetwarzaniu w rabunkowej technologii. Efektem tego są olbrzymie straty w odzysku innych metali. Z samą miedzią też nie jest najlepiej. Po trzecie z powodu zacofania technologicznego i braku wiedzy o nowoczesnym zarządzaniu KGHM będzie skazany na swojego partnera w Kanadzie we wszystkim. KGHM stanie się pasywnym inwestorem , który ryzykuje olbrzymi kapitał.