Profesor Franciszek Antoni Marek – pierwszy rektor Uniwersytetu Opolskiego, wykładowca wielu zagranicznych uczelni, znawca, badacz i odkrywca wielu wydarzeń, dzieł oraz publikacji związanych z kulturą Śląska – przybył na lutowe spotkanie do Duszpasterstwa Ludzi Pracy ’90 w Legnicy. Wygłosił tu odczyt pt. „Rozwój dwóch kultur na Śląsku od X wieku do dnia dzisiejszego”.
Na wstępie zastrzegł, że jego prelekcja nie będzie dotyczyła kultury ludowej. Niemniej jednak podkreślił jej niezwykłą siłę witalną, wskazując, że nawet w najgorszych czasach lud śląski zaspokajał swoje potrzeby kulturowe własną twórczością.
Przykładem są pieśni ludowe. Muzeum w Chorzowie zgromadziło ich zapisy i nagrania w ilości przekraczającej 60 tys. Ciekawostką jest fakt, że nie ma wśród nich ani jednej w języku niemieckim. Niemiecka ludność, a wraz z nią jej kultura zaczynają napływać na Śląsk po najeździe tatarskim w 1241 roku. Nie ma on jeszcze takiego znaczenia, jak ten który nastąpił po zakończeniu wojny trzydziestoletniej (1618-1648). Straty jakie poniosła wtedy ludność Dolnego Śląska były olbrzymie i przekraczają procentowo, w stosunku do jej liczby, wszystkie, jakie zaistniały na tych ziemiach podczas dwóch ostatnich wojen światowych.
Zetknięcie się tych dwóch kultur na Śląsku zrodziło niepowtarzalne owoce o kluczowym znaczeniu, nie tylko dla Niemiec i Polski, ale też dla kultury europejskiej.
Stąd pochodził jeden z największych podróżników średniowiecznych, franciszkanin Benedykt Polak. Razem z Janem Carpini del Piano odbył on w latach 1243-1247 wyprawę do Mongolii. Był on też współautorem bezcennego raportu „Historia Mongolarum”.
Na Dolnym Śląsku spisano kronikę opactwa cysterskiego, zwaną potocznie „Księgą Henrykowską”, w której znalazło się pierwsze zdanie zapisane w języku polskim.
W tej samej epoce żył i działał na Śląsku wybitny uczony średniowieczny Witelon, syn Polki i niemieckiego kolonisty. Jego główne dzieło „Perspectiva” (1273 r.) do dziś budzi podziw i uznanie uczonych z całego świata.
Po zakończeniu wojen śląskich, w 1763 roku, dzielnica ta dostaje się pod panowanie pruskie. Mimo jednak ogłoszenia przez króla Fryderyka II (1712-1786) antyśląskich, iście kolonialnych ustaw dochodzi do zbliżenia obu kultur.
Niezwykłą zasługę mają w tym przybyli na Śląsk pastorzy niemieccy. Oni pierwsi podejmują się obrony kultury ludu polskiego. Syców, Brzeg, Oława i Kluczbork stają się miastami, gdzie rodowici Niemcy krzewią kulturę polską. Wydają oni pierwsze doskonałe podręczniki gramatyki polskiej, katechizmy i modlitewniki.
Poseł Heilich z Psiego Pola wydaje pierwszy elementarz języka polskiego. Powstają polskie podręczniki pedagogiki, książki o wychowaniu młodzieży. Zaczęto wydawać gazetę „Schleisische Zeitung”, która ukazuje się w odrębnej redakcji w języku polskim pt. „Gazeta Śląska dla ludu pospolitego”. Doskonale redagowana i w niezwykłym jak na ówczesne czasy nakładzie (10 tys. egz.) podnosiła ona stan wiedzy i kultury zamieszkałej tam ludności. Atmosferę tych czasów najlepiej oddaje dwuwiersz Süsenbacha: „Niemiec i Polak się schadzają/ i ręce sobie podawają”.
W 1791 roku profesor uniwersytetu w Halle Johan Gottlieb Schummel, towarzyszący Goethemu w podróży na Śląsk, w wydanej z tej okazji broszurze, tak przestrzegał pruskich despotów: „Nie wszczynajmy procesu przeciwko polskim Ślązakom; przed trybunałem historii przegramy go we wszystkich instancjach”.
Wszystkie nazwy na Śląsku mają swoje polskie pochodzenie. Później zostały one zniemczone, ale w języku niemieckim nic one nie znaczą. Są zupełnie abstrakcyjne. Np. Jawor – Jauer, Wołów – Wohlau, Koźle – Cosel itd. Źródłosłów tych nazw jest czysto polski po dzień dzisiejszy. Czy w przypadku takich nazw ma sens postulowane obecnie wracanie do podwójnego nazewnictwa na Śląsku? Po co powtarzać zniemczone dawne polskie nazwy, które - etymologicznie biorąc - nie mają żadnego kulturowego, ani tradycyjnego związku z mieszkającą tu przed 1945 rokiem ludnością niemiecką.
W ostatnich wiekach największą tragedią Śląska była klęska pijaństwa. O ile u Czechów uważanych za najwięcej pijących w Europie wypadało 6 baryłek alkoholu rocznie na głowę ludności, to na Śląsku było 11 baryłek. Prusacy chcieli w ten sposób wyniszczyć lud śląski. Powiedzenie ludowe głosiło, że: „Nim się człowiek narodził/ już jego ojciec/ od karczmy do karczmy chodził”.
Dużą rolę w opanowaniu tego zjawiska odegrało duszpasterstwo franciszkanów na Górze św. Anny w osobach o. Stefana Brzozowskiego oraz jezuity z Piekar Śląskich ks. Karola Antoniewicza. Wprowadzili oni tradycję pielgrzymek do tych miejsc świętych i ślubów skierowanych przeciwko nadużywaniu alkoholu, zalecając umiar i trzeźwość. Propagowano przede wszystkim abstynencję od wódek, które do dzisiaj nie mają tu takiego powodzenia jak piwo.
Duchowni ci, pielgrzymując po całym Górnym Śląsku, zakładali różnego rodzaju bractwa wstrzemięźliwości, do których w połowie XIX wieku należało ok. 300 tys. mężczyzn, na ogólną ich liczbę ok. 600 tys. Ruch ten stał się tak popularny, że również pruscy zaborcy uważali, że trzeba go naśladować dla mobilizacji swoich środowisk narodowych. Tradycje męskich pielgrzymek na Górę św. Anny oraz do Piekar Śląskich przetrwały po dzień dzisiejszy.
Joseph von Eichendorff, wybitny niemiecki poeta romantyczny, urodził się 10 marca 1788 roku w Łubowicach koło Raciborza. Karta z zapisem jego chrztu została wyrwana z księgi parafialnej. Prawdopodobnie dlatego, że była napisana w języku polskim. Świadectwo ślubu jego rodziców spisano w języku polskim. We wrocławskim gimnazjum wraz z bratem Wilhelmem zarejestrowano ich jako ultrakwistów, czyli uczniów dwujęzycznych. W kartotece wojskowej jego brata zapisano język polski jako ojczysty.
Poeta w państwie pruskim nie miał łatwego życia. Górnośląskie pochodzenie i katolickie wyznanie wiary nie ułatwiały mu kariery urzędniczej. Z tych powodów w wieku 56 lat został przeniesiony na emeryturę. Najwymowniej charakterystykę jego osoby podał kanclerz RFN Helmut Kohl przemawiając w 1988 roku z okazji dwusetnej rocznicy urodzin poety: „Będąc pruskim urzędnikiem, przeciwstawił się on swego czasu narzucaniu języka niemieckiego mówiącej po polsku ludności Prus Zachodnich. Wypowiedział się także przeciwko próbom zmuszania przez rząd berliński duchowieństwa katolickiego do posługiwania się językiem niemieckim, aby w ten sposób uzyskać większą lojalność wobec króla.... Jego wzrok sięgał poza narodowe granice”. Eichendorff zmarł w 1857 roku w Nysie i tu został pochowany na cmentarzu miejskim.
Prelegent naszkicował jeszcze kilka sylwetek sławnych Ślązaków, którzy dbali o kulturę polską i niemiecką. Należą do nich: nauczyciel Józef Lompa (pisał w obydwu językach i był przez obydwie grupy ludowe czytany), kapłan i pisarz Norbert Bończyk (nazywany „Homerem górnośląskim”), ksiądz i poeta Konstanty Damrot (jak mało kto odczuwał poniżenie swoich ziomków w państwie pruskim), czy ks. biskup Bernard Bogedain (wprowadził język polski jako wykładowy do szkół elementarnych na Górnym Śląsku).
Tych ludzi można jeszcze wymieniać bez liku. Jednym z nich jest też niewątpliwie prof. Franciszek Marek. Zaplanowane z nim kolejne spotkania pozwolą bliżej poznać skomplikowane, tragiczne, a zarazem niezwykle interesujące losy Ziemi Śląskiej i jej najwybitniejszych mieszkańców.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Tak się składa, że punkt widzenia prof. Marka był wiele razy ostro krytykowany jako zbyt wąski, w pewnych skrajnych kręgach uchodzi on wręcz za "niemcożercę" (z odniesieniami do formowania się jego świadomości w PRL itp, itd.) i zarzut ten poniekąd sam Marek potwierdza w książce "Polscy Ślązacy oskarżają". Z drugiej strony jest to obserwator na tyle przenikliwy, by ostro widzieć i punktować tak ignorowane przez establishment zagrożenia wynikłe z naszego wasalizmu wobec UE (co w praktyce sprowadza się do dobrowolnego czapkowania Niemcom, które oni z radością wykorzystują do odnowienia swojej "kolonizacji" w ekonomii, tradycji, kulturze). Dzięki tej "osobności" staje się Marek łatwym celem ataków z wielu stron. Sprawa nie jest nowa i niebotycznie skomplikowana. Zwłaszcza, że historycznie na Śląsku powinno się mówić nie o dwóch, ale trzech kulturach (Czechy) a współcześnie - o 4 kulturach, bo przecież cały ten trójkulturowy kocioł jest od 1945 roku schedą Kresowiaków. Chyba w niewielu miejscach na świecie (nie licząc ZSRR) nie ćwiczono aż takich przemieszczeń i nawarstwień na żywej tkance społeczno-historyczno-kulturowo-genetyc zno-językowo-gospodarczo-religijno-ludz kiej! Fragment o nazwach miejscowych wzbudził moje największe wątpliwości - zwłaszcza teza o bezsensowności nazw podwójnych. Z jednej strony obecnie często Niemcy postulują przywracanie nazw z okresu zniemczania hitlerowskiego w latach 30. (o którym Marek nie wspomina), które ani politycznie ani językowo nie daje się obronić, ale z drugiej strony trzeba też pamiętać, że zniemczanie nazw miało swój odpowiednik w spolszczaniu po 1945, które bardzo często odbywało się nieracjonalnie i w pośpiechu. Żeby zrozumieć niemieckie roszczenia do nazw, można wyobrazić sobie spór na wschodzie między Polską a Ukrainą, Białorusią a nawet Litwą - z punktu widzenia ich "naukowców" my też spolszczaliśmy prastare ruskie źródłosłowy a cały konflikt polega w końcu na tym, że człowiek naturalnie przywiązuje się do tej tradycji, jaką wchłonął przychodząc na świat i w dzieciństwie natomiast naukowe tezy nader często zależą od polityki i są wysoce nieprzystające do wspomnień: dla Niemca Lubowitz to Lubowitz, nie Łubowice. Ktoś się urodził we Lwowie, kto inny w Lembergu, ktoś wcześniej w Leopolis a ktoś później w mieście Lviv. Gdyby wszyscy jeszcze żyli i tęsknili do rodzinnego miasta, chętnie postawiłbym im tablice z tymi wszystkimi nazwami na rogatkach. A propos: teza jakoby polszczyzna miała być językiem ojczystym Eichendorffa, obawiam się, może wzbudzić śmiech i przypomina mi nieco spór o narodowość Adomasa Mickeviciusa;) Podobnie lampka zapala mi się, gdy słyszę o pozytywnej roli duchowieństwa protestanckiego w krzewieniu i ochronie polszczyzny - oczywiście reformacja pochyla się ku językom lokalnym, komunikatywność liturgii i Pisma to jej podstawowy postulat, ale też za chwilę podkreśla sam Marek nadzwyczajne straty ludnościowe (Ślązaków żywiołu słowiańskiego-"polskiego") w Wojnie Trzydziestoletniej, a przecież były to ofiary wojny par excellence religijnej! Podobno niemieccy duchowni rzymskokatoliccy też się gorszyli poczynaniami III Rzeszy... Może to dobrze, że tekst ma aż tak polemiczny potencjał, a może źle. Okaże się w praniu;)
Z tego co mi wiadomo ukazała się tylko ta relacja. Jeżeli w internecie ukaże się pełny tekst odczytu, natychmiast dam znać.
Czy odczyt Pana Profesora jest dostępny w Internecie?