Milicjanci strzelali spontanicznie, w obronie własnej - podtrzymuje swoją wersję zdarzeń z 1981 r. w kopalni "Wujek" gen. Czesław Kiszczak, oskarżony o przyczynienie się do śmierci dziewięciu górników z tego zakładu.
Wyjaśnienia Kiszczaka sprzeczne są z ustaleniami przyjętymi przez Sąd Najwyższy, który podtrzymując w 2009 r. wyroki skazujące zomowców, stwierdził, że nie starli się oni bezpośrednio z górnikami, ponadto oddawali "mierzone strzały z bezpiecznej odległości", a ich życiu nie groziło bezpośrednie niebezpieczeństwo - podkreśla "Nasz Dziennik" relacjonujący przebieg procesu generała LWP i byłego ministra spraw wewnętrznych.
- W tej sprawie są ekspertyzy, dowody. Najbliższa odległość od strzału, z jakiej zginął górnik, wynosiła 19 m, a najdalsza 65 m - oceniał tezy byłego szefa MSW Krzysztof Pluszczyk, przewodniczący Społecznego Komitetu Pamięci Górników KWK "Wujek".
Zgodnie z aktem oskarżenia Kiszczak umyślnie sprowadził "niebezpieczeństwo dla życia i zdrowia ludzi" przez skierowanie 13 grudnia 1981 r. szyfrogramu do jednostek milicji, które miały pacyfikować zakłady strajkujące po wprowadzeniu stanu wojennego, m.in. kopalnie "Wujek" i "Manifest Lipcowy". Prokuratura stoi na stanowisku, że Kiszczak przekazał w nim - bez podstawy prawnej - swoje uprawnienia do wydania rozkazu użycia broni palnej dowódcom oddziałów MO.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.