A to ci dopiero mydlane królestwo! Na pierwszy rzut oka niezła zabawa, ale gdy się temu dokładnie przyjrzeć, bardzo precyzyjna robota i na dodatek z górniczym wątkiem w tle. Adama Mrozka, elektryka z katowickiej kopalni Murcki-Staszic, i jego małżonkę Monikę pochłania pasja tworzenia kosmetyków. Zaczęło się od „Hajera przodowego”.
Górnik przodowy to w kopalnianej hierarchii już nie byle kto. Co ma wspólnego z mydłem? Ano tyle, że po ciężkiej szychcie musi się dokładnie umyć. Pomocne jest mu w tym mydło. Najlepiej pachnące.
– To ja wpadłem na pomysł nazwania tak jednego z naszych produktów. W końcu pracuję w kopalni, a rodzimy Śląsk jest mi bliski. Skoro już po pracy zajmuję się mydlarskim interesem, to pomyślałem, że i tą drogą można promować zarówno górnictwo, jak i nasz region – tłumaczy Adam Mrozek.
A jakie były początki rodzinnej mydlarni państwa Mrozków?
– Zachwyciłam się solami do kąpieli produkowanymi przez pewną ukraińską firmę. Miały urzekający zapach. Zaczęłam się interesować, w jaki sposób powstają. Produkcja takich kosmetyków nie jest trudna, to trochę jak gotowanie czy pieczenie ciasta. Trzeba mieć dobry przepis i trzymać się składników – przyznaje Monika Mrozek.
Z kolei Adam przypomina, że kiedyś, dawno temu, nie było wyspecjalizowanych koncernów produkujących kosmetyki, więc nasi przodkowie, nierzadko dziadkowie i babcie, musieli zdać się na własne siły.
– Weźmy takie kule do kąpieli. Łatwo można je wyprodukować samemu, to naprawdę żadna filozofia – przekonuje Adam.
Zachęceni przez górnika ze Staszica zabieramy się za produkcję. Do przygotowania domowego mydła potrzebne będą: naczynia do wymieszania ługu, garnek ze stali nierdzewnej lub emaliowy do podgrzania tłuszczów i wymieszania ich z ługiem, precyzyjna waga kuchenna, termometr kuchenny, drewniana łyżka do mieszania, choć niektórzy wolą używać zwyczajnego kuchennego blendera, foremki i ostry nóż do krojenia mydła. Teraz pytanie: z czego je zrobić?
– Sposobów jest kilka. Do produkcji naszych mydeł używamy jako bazy olejów, najczęściej z winogron. Inni używają wodorotlenku sodu lub potasu, wody rozmaitych substancji barwiących, olejków eterycznych, kompozycji zapachowych i ziół – podpowiada Adam Mrozek.
Produkując własne mydło, mamy wszystko pod kontrolą. Możemy być pewni, że w ten sposób unikniemy szkodliwych substancji chemicznych, które potencjalnie mogą przynieść niepożądane skutki, zwłaszcza, gdy cierpimy na jakieś alergie. Naturalne składniki, które zastosujemy, z pewnością nie zaszkodzą i korzystnie zadziałają na skórę. Ponadto nasze mydełko pachnieć będzie tak, jak sobie tego życzymy. Są to główne zalety produkcji własnego mydła.
A więc wszystkie składniki mieszamy razem do uzyskania konsystencji budyniu i odkładamy, by mieszanka wyschła. Cała ta procedura może zająć nam nawet kilka tygodni, a potem nic tylko kroić mydło w kostki i gnać w te pędy pod ciepły prysznic, delektując się jego zapachem. Lecz pod jednym wszak warunkiem – że nasza produkcja się udała. Nie zawsze jest tak za pierwszym razem, ale metodą prób i błędów prędzej czy później dojdziemy z pewnością do wprawy.
Adam Mrozek z żoną Moniką. Fot. Daria Klimza
Czy tak wygląda proces produkcji mydła u Adama i Moniki Mrozków?
– Mimo że jesteśmy manufakturą, sprawa jest bardziej skomplikowana – rozwiewa wątpliwości Adam.
Mydło produkuje się przy użyciu dwóch głównych metod: na zimno i na gorąco. Oba procesy polegają na zmydlaniu tłuszczów przy użyciu substancji zasadowych, takich jak wodorotlenek sodu lub wodorotlenek potasu. W metodzie na zimno do roztopionych tłuszczów dodaje się roztwór wodorotlenku sodu (ług). W wyniku ich połączenia wydziela się ciepło, nawet do 80 stopni C. Składniki miesza się aż do uzyskania konsystencji budyniu, a następnie przelewa do formy. W metodzie na gorąco zamiast wylać emulsję do formy, podgrzewa się ją, przyspieszając w ten sposób zmydlanie. Teoretycznie takie mydła nie muszą później dojrzewać. W praktyce potrzebują suszenia ze względu na dużą zawartość wody. Większość znanych nam mydeł to mydła sodowe. Projekt każdego kosmetyku, zanim wejdzie w fazę produkcji, musi uzyskać zatwierdzenie wystawione przez eksperta, którym w tej branży jest safety assessor. To osoba przeszkolona, której opieka minimalizuje ryzyko wystąpienia problemów w procesie wprowadzania kosmetyków do obrotu handlowego. Certyfikat, który wystawia, chroni zarówno producenta, jak i handlowca, a także klienta. Produkt trafia więc pod mikroskopy w wyspecjalizowanym laboratorium. Wszystkie kompozyty muszą mieć zachowaną odpowiednią gramaturę. Obowiązują w tym względzie ścisłe uregulowania na szczeblu prawodawstwa unijnego.
– Na certyfikat trzeba nieraz czekać kilka tygodni. Gdy nadejdzie, produkt należy jeszcze wprowadzić do europejskiej bazy kosmetyków wraz z fotografią przedstawiającą jego wygląd w obrocie handlowym. A potem nie pozostaje już nic innego, jak brać się za robotę. Najżmudniejsze jest krojenie produktu co do milimetra i pakowanie. Taka partia może nawet liczyć 2400 sztuk. Opakowania muszą być starannie oklejone – podkreśla górnik ze Staszica.
Warto dodać, że Mrozkowie w ciągu zaledwie 7 lat swojej działalności zdołali zarejestrować aż 56 własnych produktów w europejskiej bazie kosmetyków.
– Mamy wokół siebie trochę konkurencji, ale głównie produkującej mydło na gorąco, gdzie bazą jest gliceryna. My produkujemy metodą na zimno, na bazie olejów. Do naszych produktów dokładamy witaminę E. Jest doskonałym naturalnym konserwantem, dzięki czemu skutecznie spowalnia proces starzenia się skóry, chroniąc ją przed działaniem wolnych rodników. Inny wyrób zawiera węgiel aktywny, łagodzący trądzik lub węgiel z pumeksem – opisuje Adam Mrozek.
Klientów przyciągają również nazwy mydlanych produktów: „Gryfne lica”, „Hajer przodowy”, „Markewki z byfyja”, „Wypucowany pijok”, „Piykne kwiotki”, „Karlus z hołdy”, „Grubiorz” czy „Hercklekoty o zapachu kawy” – to tylko niektóre.
– To moje pomysły. Żona nie godo po naszymu. Nie bardzo wiedziała, co oznaczają niektóre śląskie słowa. Musiałem jej wytłumaczyć. Jednak niektóre śląskie określenia mogą zostać źle odebrane gdzieś poza regionem, więc za każdym razem zastanawiamy się, czy nowa nazwa będzie do przyjęcia. To prawda, że regionalne produkty przyciągają. Obserwujemy to zjawisko od dłuższego czasu – przyznaje Adam.
Na mydle pomysły Moniki i Adama Mrozków się nie skończyły. Produkują także balsamy i kremy. I w tym przypadku również bazę stanowią oleje: winogronowy, z pestek pomidora lub… marchewki. Ciekawostką niech będzie fakt, że 250 g tego ostatniego kosztuje, bagatela, ok. 400 zł.
– Pamiętam, jak wystawialiśmy się na jarmarku pod Kopalnią Guido w Zabrzu. W ofercie mieliśmy kosmetyk o nazwie „masło do ciała”. W pewnym momencie pewien mężczyzna postanowił skosztować, jak smakuje. Przełknął i bardzo się skrzywił. „Jakieś wyjątkowo niesmaczne to wasze masło” – skwitował. Na szczęście nasze produkty nie zawierają substancji szkodliwych, więc wszyscyśmy się nieźle ubawili tą sytuacją – wspomina Adam Mrozek.
Adama Mrozka i jego małżonkę Monikę od kilku dobrych lat pochłania mydlana pasja.
fot.: daria klimza
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.