Zaczął się dziewiąty rok, od kiedy Katarzyna Stodolska pracuje w kopalni Mysłowice-Wesoła. Jest nadsztygarem do spraw tąpań. Zajmuje się badaniem wstrząsów górotworu indukowanych, które powstają podczas eksploatacji górniczej.
– My jako „tąpaniowcy” do oceny stanu zagrożenia tąpaniami mamy dwie grupy metod. W pierwszej kolejności określamy potencjalny stan zagrożenia na etapie projektowania robót górniczych, tzw. metoda rozeznania górniczego.
Następnie już podczas prowadzenia robót górniczych określamy rzeczywisty stan zagrożenia tąpaniami poprzez monitorowanie tego stanu na podstawie metod: sejsmologicznej, sejsmoakustycznej oraz wierceń małośrednicowych. Metody te służą do bieżącej oceny stanu zagrożenia za całą dobę. Na tej podstawie dobierane są też doraźne, aktywne metody ograniczenia tego stanu, np. wykonywane są strzelania materiałami wybuchowymi, w celu sprowokowania ewentualnego wyzwolenia energii górotworu (wstrząsu), gdy załoga jest wycofana w bezpieczne miejsce – opowiada pani nadsztygar.
Zacisnęła zęby
Nie było łatwo zdobyć tę pracę. Barierą najprawdopodobniej była płeć. Ukończyła studia o kierunku geofizyka na Uniwersytecie Śląskim, choć nie był to kierunek pierwszego wyboru. Przedmioty ścisłe nie były na początku jej mocną stroną, ale nie poddała się i przetrwała pierwszy rok. Później z roku na rok było już łatwiej. Z setki studentów rozpoczynających ten kierunek ukończyła garstka, bo zaledwie dziesięć osób.
– Studia przez trzy lata nie były łatwe. Była też chwila zwątpienia, ale jak już pojechaliśmy na praktyki miesięczne za granicę i zżyliśmy się grupą, to było łatwiej i było o co walczyć. Jeden drugiego wspierał i już jakoś poszło. Z tego, co mi wiadomo, z tej grupy osób tylko ja pracuję w górnictwie. Później zrobiłam inżyniera na kierunku eksploatacji złóż na Politechnice Śląskiej, studiowałam zaocznie. I tam nabrałam pewności, że chcę pracować na kopalni, mimo że w najbliższej rodzinie nikt nie pracował w górnictwie – kontynuuje.
Po odbytym stażu w katowickiej kopalni Staszic już na pewno wiedziała, że ta branża będzie dla niej. Dobrze odnajduje się w męskim towarzystwie. Dzięki jej samozaparciu, uporowi i ciągłym chodzeniu na kopalnię i pytaniu o pracę, w końcu się udało, dostała ją. Pani Kasia dodaje do całej tej sytuacji, że gdy wyrzucali ją drzwiami, wracała oknem i śmieje się, że jakby trzeba było, to i kominem by się jakoś dostała.
Otrzymała wymarzoną pracę, która dodatkowo zaowocowała poznaniem miłości życia.
– Z mężem poznaliśmy się w kopalni w 2015 r., dokładnie w prima aprilis. Zostawił mi karteczkę za wycieraczką: „Zadzwoń pilnie” z numerem telefonu. Myślałam, że ktoś potrzaskał mi auto i prosi o kontakt. Zadzwoniłam… Nie odebrał, ale jak później miał już na mnie namiar, to jakoś poszło… Miał pomysł, żeby się oświadczyć w przodku, na całe szczęście do tego nie doszło, bo dostałabym chyba zawału – śmieje się Katarzyna.
Pytana, czy się boi zjazdów, odpowiada:
– Gdybym się bała, tobym nie zjeżdżała, ale oczywiście z tyłu głowy zawsze jest myśl, że coś się może zdarzyć i nie wyjadę. Z miesiąc temu było zdarzenie potencjalnie niebezpieczne na ścianie, była to w skali kopalnianej tzw. siódemka – to wysokoenergetyczny wstrząs górotworu. To pierwsza taka sytuacja, która przytrafiła mi się, jak przebywałam na dole. Były to sekundy, usłyszałam tylko huk, tak jakby armata koło ucha wystrzeliła, ale wszyscy przebywający w ścianie byli bezpieczni i to było najważniejsze. Sprzyjało nam szczęście górnicze, dobrze się wszystko skończyło.
Pamięta wypadek w KWK Mysłowice-Wesoła w 2014 r. Pracowała wtedy trzy miesiące w kopalni. Dwa tygodnie wcześniej żartowała na dole z kombajnistą, którego szukali najdłużej.
Szola i zjazd
– Jak już dowiedziałam się, że ten człowiek zginął, dotknęło mnie to bardzo, bo miałam jego twarz przed oczami i przypomniały mi się te żarty, którymi mnie zasypywał podczas mojej wizyty na ścianie – wspomina tę katastrofę ze łzami w oczach. – Myślę, że jeżeli komuś jest coś pisane, to wszędzie się może przydarzyć. Więc się nie boję, podchodzę do zjazdów na dół jak do wszystkich czynności, które wykonuję na co dzień w pracy. Kopalnię znam jak własną kieszeń, idę do szoli i po prostu zjeżdżam.
A tak oto opisuje swój dzień w pracy:
– Idę tym wyrobiskiem sama i sobie tak myślę, że mam dużo szczęścia – robię coś nietypowego dla kobiety. Kiedyś, jak już będę stara, to siądę i będę miała naprawdę co wspominać, bo każdy dzień w tej pracy jest inny, nigdy nie zdarza się to samo. Na pewno będę miała co opowiadać mojemu dziecku czy znajomym. W innej pracy bym tego nie przeżyła.
W pracy przechodzi 5 do 10 km w jedną i drugą stronę. Są oczywiście kolejki podwieszane i szynowe, które podwożą górników do miejsca ich pracy. Wszystko to się na bieżąco udoskonala. Gdy jednak zjeżdża między zmianami, to wtedy pokonuje te dystanse na nogach.
– Do moich czynności, które wykonuję na dole, należy kontrola pod kątem tzw. rygorów tąpaniowych. Najczęściej sprawdzam, czy w wyrobiskach, w których występuje zwiększone ryzyko skutków potencjalnych wstrząsów górotworu, obudowa jest odpowiednio wzmocniona oraz czy załoga tam zatrudniona przestrzega wszystkich ustaleń, które tam obowiązują – wyjaśnia.
Zgodnie z procedurą, gdy jest na dole, telefonuje do dyspozytora ruchu kopalni, bo musi zgłosić, gdzie jest.
– I wtedy zdarza się, że śpiewam sobie w czasie oczekiwania na połączenie. Później słyszę od kolegów, żebym przestała, bo nie mam talentu wokalnego – śmieje się piękna górniczka.
Potrafi wykonać 15 zjazdów w ciągu miesiąca.
– Z całą pewnością jestem takim rodzynkiem w tym środowisku, nie ma co się czarować. Jak ktoś powie „Kaśka z tąpań”, to wszyscy wiedzą, o kim jest mowa. Często słyszę: „cześć, Kasia”, „szczęść Boże”, a ja nawet nie wiem, kto to jest, bo wszyscy na dole wyglądają tak samo – brudni, na głowach hałery. Jestem jedną z nielicznych kobiet, która systematycznie zjeżdża na dół. Na początku załoga miała problem, by się ze mną oswoić, bo wiadomo – baba na pokładzie, ale teraz już traktują mnie jak „swojego” i często podczas rozmów mówią – „Kasia, chłopie…”.
W domu u państwa Stodolskich stoi figura św. Barbary. – To taki anioł, który nad nami czuwa – wyjaśnia gospodyni.
– Wiem na pewno jedno, że mimo przeciwności, które spotkałam na swojej drodze, jestem w miejscu, w którym chcę być, bo kocham to, co robię – na koniec dodaje nadsztygar Katarzyna Stodolska.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Z okazji święta, Szczęścia Górniczego i wiela zjazdów tela wyjazdów,
Kaśka ty mosz jaja, pozdr z GRP , szczęścia górniczego