- Wspomnienie Wierych Zmarłych to bardzo ważne i pouczające połączenie dwóch rzeczywistości, dwóch światów: nieba – celu i ziemi, życia – sposobu na niebo. Żeby dostać się do nieba, trzeba najpierw żyć, potem umrzeć – mówi w rozmowie z portalem netTG.pl ks. Piotr Brząkalik.
- Śmierć jawi się nam jako jedyny fakt naszej przyszłości, którego możemy być pewni. Ocieramy się o nią niemal każdego dnia, czytając doniesienia o tragicznych wypadkach czy katastrofach. Śmierć wywołuje w nas lęk i niepokój. Wolimy o niej nie myśleć. Ale przynajmniej raz w roku przychodzi taki dzień, w którym wręcz zmuszeni jesteśmy do zadumy i refleksji nad naszym życiem, nad przemijaniem. Wielu z nas pozostaje w tym nastroju nawet przez dwa dni z rzędu. Jak sprawa się ma z punktu widzenia liturgii Kościoła katolickiego?
- W liturgii 1 listopada to Uroczystość Wszystkich Świętych, czyli tych, o których jesteśmy w Kościele przekonani, że trafili do nieba. I zaraz następnego dnia przypada Wspomnienie Wiernych Zmarłych. To bardzo ważne i pouczające połączenie dwóch rzeczywistości, dwóch światów: nieba – celu i ziemi, życia – sposobu na niebo. Żeby dostać się do nieba, trzeba najpierw żyć, potem umrzeć. Warto przypominać sobie o śmierci, bo to jedyny, stuprocentowo pewny moment naszego życia, nie ma nic pewniejszego od śmierci. I to nie ma nic wspólnego z jakimś katastrofizmem, ani z dołowaniem siebie. Taka jest kolej rzeczy. Nasza cywilizacja od dłuższego czasu skupia się przede wszystkim na życiu tu, na ziemi. Mówienie o śmierci staje się do tego stopnia mało atrakcyjne, że my nawet starości już nie lubimy. Proszę zwrócić uwagę, jak bardzo pielęgnujemy życie, swój wygląd. Nie znaczy to oczywiście, że nie powinniśmy o siebie dbać, ale to zapatrzenie w życie wynika z przekonania, że szczęśliwymi możemy być tylko tu i teraz. Nie myślimy więc o tym, co po śmierci.
- No właśnie, co czeka człowieka po śmierci? Kościół katolicki widzi trzy rozwiązania dalszej drogi: niebo, czyściec i piekło.
- Przede wszystkim wierzymy w niebo, jako taką trzecią część naszego życia. W prefacji podczas mszy św. żałobnej jest takie piękne zdanie: nasze życie zmienia się, ale się nie kończy. Ja bardzo lubię porównanie śmierci do narodzin. Będąc pod sercem matki jest nam dobrze, bezpiecznie, jesteśmy zadbani. W końcu dojrzewamy do narodzin, rodzimy się i nie mamy pojęcia, jak wygląda ten nowy świat, co nas czeka, jaka będzie przyszłość. Żyjemy, doroślejemy, dojrzewamy do śmierci, do przekroczenia kolejnej granicy życia. To, co nastąpi po śmierci, jest już jednak przedmiotem nie wiedzy, ale wiary. Wierzymy, że jesteśmy przeznaczeni do szczęścia, nie do potępienia. Choć z drugiej strony mamy świadomość, że i nam może się przytrafić otchłań, jak w biblijnej przypowieści o Łazarzu i bogaczu.
Biblijny bogacz nie miał tej szansy, albo z niej nie skorzystał. Przepadł w otchłani piekieł. Kościół katolicki daje jednak szansę odpuszczenia grzechów, także po śmierci, ale…
No właśnie, ale… Tej naprawy nie można już dokonać samemu, bo po śmierci samemu już nic nie możemy zrobić. Możliwe jest natomiast pośmiertne oczyszczanie naszej duszy. Służy temu czyściec. Jest to w rozumieniu teologicznym miejsce, czas, żeby tę naszą miłość oczyścić. I o takie oczyszczenie zmarłego mogą prosić żyjący. To jest piękna wiara. Zmarłym możemy pomóc poprzez modlitwę, ofiarowanie mszy świętej bądź odpust. Warta przypomnienia jest też praktyka 30 mszy świętych dzień po dniu za zmarłego, zainicjowana w VI w. przez papieża Grzegorza Wielkiego, której od samego początku towarzyszyło mocne przekonanie o szczególnej jej skuteczności dla zmarłych cierpiących w czyśćcu.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM.
Szczegóły: nettg.pl/premium
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.