Nigdy dotąd nie usłyszałam ze sceny tylu wulgaryzmów, ale też rzadko wychodziłam z teatru tak poruszona. Robert Talarczyk stworzył kreację wybitną, prezentując widowni - jak sam twierdzi - najważniejszy tekst sceniczny w swojej karierze.
Ile w wykreowanej przez niego postaci Roberta Mamoka jest autora monodramu -Szczepana Twardocha, a ile samego Talarczyka, dociekać będą pewnie po latach biografowie. Ja w „Byku” zobaczyłam jednak portret wielu chłopaków z Przyszowic i dziewcząt z Chorzowa (to prawda, że o tę kobiecą analogię trudniej) walczących o własne ja, biorących się za bary z życiem i chcących zachować swą regionalną tożsamość w przytłaczającej rzeczywistości początku XXI wieku.
Na scenie stoi klasyczny śląski byfyj, obok niegustowna meblościanka na wysoki połysk, paskudny fotel ze skaju i stół, ale tym, co przykuwa uwagę najsilniej jest szpitalne łóżko. W scenicznej ciszy słychać tylko jeden dźwięk – ciężki oddech starego człowieka. To on – opa Paulek – jest adresatem wyznań i frustracji Roberta Mamoka, dyrektora ważnej instytucji kultury gdzieś na Śląsku.
Sam Mamok ujawnia prawdę o sobie bardzo powoli. Godka, którą się posługuje w rozmowie z dziadkiem i szczerze spływające na scenę bluzgi, nie świadczą o tym, że jest regionalnym celebrytą w opałach. W tym wcieleniu jest prawdziwy, niczym skrzywdzone dziecko przypomina sobie młodzieńcze i rodzinne traumy, kłóci się z wpajanymi mu od dziecka wartościami, którym w całości się sprzeniewierzył. Dokopuje się do praprzyczyn swojego emocjonalnego chłodu.
Drugie wcielenie Mamoka to playboy – celebryta, zapijający wciągnięte z dziadkowej ceraty „kreski” drogą whisky. Nabroił tak, że zostawia go nawet pretendująca do kariery w sitcomie gwiazdeczka, a on wszelkimi sposobami próbuje zrzucić z siebie odpowiedzialność podlizując się mediom.
Wcielenie trzecie, to Mamok były mąż i ojciec. Tu stara się sprostać odpowiedzialności, panuje nad sobą i bywa opiekuńczy. Wie, że zawiódł, a opa całym swoim życiem pokazał przecież, jak postępować powinien chop.
I w końcu Mamok czwarty, wytykający nam - Ślązakom kompleks „warszawki” i piętnujący jej śmiesznostki. Przyznam, że Robert Talarczyk w tym wcieleniu najmocniej do mnie dotarł. Ciekawa jestem reakcji warszawskiej widowni - premiera „Byka” miała miejsce w marcu br. w stołecznym Teatrze Studio - nie tylko ze względu na fakt, że tytułowy byk przynajmniej w połowie spektaklu przemawia do widzów po śląsku, więc „w obcym narzeczu”, ale też dlatego, że Twardoch nie oszczędza elit stolicy.
Jednak chłoszcze też nas, wytykając rubaszność, hardość, emocjonalną hermetyczność i podlizywanie się pseudoelitom w pogoni za karierą i majątkiem. Czy tacy jesteśmy? Czy gonimy za fantasmagoriami nie dostrzegając, że to co najważniejsze, niczym leżący w szpitalnym łóżku opa Paulek, jest tuż obok? Czy jak Mamok wciąż będziemy katować się refleksją „taki stary, a taki głupi”? To kwestia otwarta.
Dyskusji natomiast nie podlega fakt, że w 2022 roku tytułowej roli monodramu Szczepana Twardocha nie mógłby zagrać żaden inny aktor. Panie Robercie, kłaniam się nisko!
„Byk” w reżyserii Roberta Talarczyka i Szymona Twardocha, premiera 19 marca 2022 r. w Teatrze Studio w Warszawie. Współprodukcja: Fundacja „Wyspiański”, warszawskie Studio Teatrogaleria, wrocławski Instytut im. Grotowskiego, krakowska Łaźnia Nowa oraz Teatr Korez.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.