Agresja Rosji na Ukrainę zatrzęsła europejskim rynkiem energetycznym. Niewykluczone, że już wkrótce będziemy musieli się obejść bez gazu, ropy i węgla zza wschodniej granicy. Co to może oznaczać dla naszego górnictwa oraz polskiego rynku węgla?
Rosja, która zaatakowała Ukrainę, jest czołowym eksporterem nie tylko gazu, ale także i węgla do Europy. Węgiel trafiający do Polski przyjeżdża do nas głównie z rosyjskich kopalń. Niewykluczone, że już wkrótce w związku z sankcjami te transporty zostaną zatrzymane. Być może sama Rosja, w ramach odwetu, odetnie Europę od dostaw. Co to oznacza dla naszej energetyki i rodzimego rynku węgla?
– Szkoda, że trzeba takiego dramatyzmu, żeby w Polsce zrozumiano, że zamykając kopalnie z bogatymi zasobami węgla, tworzymy sobie sami zapaść energetyczną. Jeżeli restrykcje obejmą import węgla z Rosji – a sądzę, że wkrótce tak się stanie – będzie to ogromny problem dla Polski, a jeszcze większy dla Niemiec. Trzeba pamiętać, że Niemcy importują jeszcze więcej węgla niż my – ok. 30 mln t – argumentuje Jerzy Markowski, były wiceminister gospodarki.
Brak alternatywy
Zdaniem Markowskiego, Polska od lat realizuje program eliminacji węgla, nie tworząc żadnej alternatywy energetycznej. Jak wskazuje, biorąc pod uwagę to, co obecnie dzieje się na Ukrainie, powinniśmy zrewidować to podejście.
– Węgiel obecnie jest importowany z Rosji nie dlatego, że jest tańszy czy lepszy, tylko dlatego, że brakuje polskiego. Dlatego najlepszym ruchem w tej chwili byłoby zweryfikowanie programu likwidacji kopalń i uruchomienie wydobycia w nowych partiach złóż kopalń czynnych. A to jest rozmowa dla inżynierów, a nie dla polityków. Politycy muszą zrozumieć i podjąć decyzję, że tak trzeba i takie rozwiązanie jest konieczne. Ten, kto ma władzę, musi jasno powiedzieć – tak, jest to sytuacja na tyle groźna, że coś z tym musimy zrobić i zlecić to zadanie inżynierom – argumentuje były wiceminister gospodarki.
– Na szczęście te zasoby są w kopalniach, w których nie trzeba budować nowych szybów, ani robić żadnych nowych inwestycji. Trzeba po prostu je udostępnić. To np. Imielin-Północ, Bzie-Dębina, Orzesze, Mysłowice itd. Oczywiście w grę wchodzą też nowe inwestycje. Jednak te inwestycje w górnictwie, mówię tu o uruchamianiu nowych kopalń, na pewno nie doczekają się – i słusznie – finansowania z budżetu państwa, wobec tego trzeba inwestorom prywatnym zaświecić zielone światło na ich realizację – dodaje Markowski.
Zdaniem górniczego eksperta znalezienie takich prywatnych inwestorów nie będzie trudne.
– Na razie sytuacja jest taka, że prawie wszyscy inwestorzy skarżą Skarb Państwa za to, że nie wyraża zgody na eksploatację węgla w Polsce. Chętni się znajdą. Trzeba im po prostu pomóc to zrealizować. Nic więcej – przekonuje.
Zdaniem dr. inż. Stanisława Tokarskiego z Centrum Energetyki Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, przez wojnę tempo odchodzenia od węgla może spowolnić. Tokarski zwraca uwagę, że import rosyjskiego węgla miał do tej pory charakter ekonomiczny, a jego ewentualne wyeliminowanie nie powinno w bardzo istotny sposób wpłynąć na polską energetykę.
– Sprowadzaliśmy do tej pory węgiel z Rosji, bo jego niższe koszty produkcji powodowały, że ta oferta cenowa była lepsza. Nie jesteśmy uzależnieni od węgla rosyjskiego – w takim sensie, że jest to surowiec, do którego są dostosowane kotły energetyczne w polskich elektrowniach. Wręcz przeciwnie, elektrownie są w Polsce w zasadzie zbudowane tak, żeby były dostosowane do polskiego węgla. Natomiast zawsze te wysokokaloryczne węgle z rynków wschodnich – rosyjskich czy ukraińskich – były pewnym wyzwaniem, jeśli chodzi o spalanie w energetyce i zazwyczaj były dokładane jedynie jako część mieszanki paliwowej. Częściej spala się je w elektrociepłowniach, które potrzebują lepszych parametrów, jeśli chodzi o niską zawartość siarki – argumentuje naukowiec.
Kwestia inwestycji i cen
– Zakładam, że jeśli zabraknie rosyjskiego węgla, to wyższą zdolność produkcji węgla w Polsce można przywrócić w miarę szybko, jest to kwestia inwestycji i cen, będących konsekwencją kosztów produkcji. Zresztą jeśli chodzi o „przewagę” cenową rosyjskiego węgla, to w ostatnim czasie ona w istotny sposób się zmniejszyła – zauważa Tokarski.
– Jesteśmy obecnie w procesie transformacji energetycznej i odejścia od tradycyjnych sposobów wytwarzania energii. Jednak biorąc pod uwagę to, co się dzieje, może się zdarzyć, że nastąpi pewna rewizja w polityce europejskiej, jeśli chodzi o tempo dekarbonizacji, czyli odchodzenia od węgla. Tego typu skutki mogą się pojawić. Nie osądzam, czy one są dobre, czy złe dla transformacji, ale spodziewam się pewnych zmian w podejściu do tej problematyki. Raczej nie ma co mówić o renesansie węgla, ale na pewno musimy bardziej ostrożnie decydować się na wycofywanie z korzystania z zasobów węglowych na cele energetyczne. Nie jest mądre przechodzenie w kierunku energetyki odnawialnej, nie dysponując rezerwą mocową opartą o własne zasoby paliwowe, które zabezpieczą krajowy system na wypadek braku generacji OZE lub braku zdolności zasilenia z systemu europejskiego. Zakładam, że tempo inwestycji w kierunku OZE się nie zmniejszy, natomiast zwiększone ryzyko dostępności paliwa gazowego nakazuje popatrzyć na krajowe zasoby węgla jako gwaranta bezpieczeństwa energetycznego – dodaje.
Tymczasowe rozwiązanie
Nasi rozmówcy odnoszą się również do argumentów ekspertów, którzy wskazują, że Polska, a zwłaszcza nasza branża ciepłownicza, nie poradzi sobie bez rosyjskiego węgla, bo sami nie posiadamy wystarczających zasobów tego surowca o niskiej zawartości siarki.
– To nie jest problem, z którym nie potrafilibyśmy sobie poradzić. Tu powinniśmy porozmawiać z Czechami, bo tam są jeszcze wielkie możliwości na zaspokojenie polskich potrzeb. Oprócz tego również w swoich zasobach mamy pokłady nisko zasiarczonego węgla, na dodatek jeszcze bez metanu, np. w kopalni Makoszowy, którą zamknęliśmy w 2017 r. Jesteśmy w stanie zapewnić taki surowiec w oparciu o własne zasoby, tylko trzeba przetrwać ten okres potencjalnego braku importu z Rosji – mówi Markowski.
– Jeśli chodzi o niskosiarkowy węgiel, to ważne są tutaj trzy kwestie. Podstawowa to zawartość siarki rodzimej, czyli tej występującej w węglu, ale oprócz tego dochodzi tu jeszcze kwestia sposobu wzbogacania węgla w samych kopalniach, płuczkach miałowych, a potem technologia spalania. Wszystkie te trzy cele są dla nas do osiągnięcia w kategoriach inżynierskich. Dokładnie tak jak osiągnęliśmy te cele w kwestii emisji siarki przez energetykę, która 30 lat temu była jeszcze na poziomie 600 proc. norm unijnych, a dzisiaj jest już poniżej norm unijnych – dodaje.
Dr inż. Tokarski zwraca uwagę, że problem dotyczący zawartości siarki jest sprawą ustalonych norm emisyjnych.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Tak tak na was ludzie będą liczyć ,wy wszystko zlikwidujecie i będziecie się bogacić na wyssanych z palca ideologiach które są nic nie warte. Wara od ludzi na wsich niepotrzebujemy sponsorować korporacje i układ wydojenia ludzi i uzależnienia ich od siebie .Oby ruski zakręcił gaz jak najszybiej.
Teraz sie obudzili sie szkoda ze tak pozno bylo trzeba nie zamykac dobrych kopaln w latach 90 20 wieku