To nie żarty, a najprawdziwsza prawda. Mieczysław Bieniek, były górnik, obecnie podróżnik, podczas jednej ze swych wypraw przekroczył granicę z Afganistanem, a następnie trafił w ręce talibów.
- Podczas pobytu w Pakistanie wybrałem się w odwiedziny do Kalaszy, ludu żyjącego w trzech dolinach: Rambur, Bumburet i Birir. Przy okazji chciałem zobaczyć jezioro, podobno wspaniale. Ktoś powiedział mi, że to kwestia około dwóch godzin drogi. Oni myśleli, że ja tam udam się konno. Tymczasem poszedłem piechotą i tak złapał mnie zmierzch. Akurat temperatura spada w tych okolicach nocą poniżej zera. Po drodze napatoczyła się jakaś stara chatyna. Wszedłem i spotkałem tam modlącego się gościa. Nie rozumiał po żadnemu. W końcu zaproponowałem mu, że zrobimy ognisko z drewna stojącego pod ścianą łóżka. Potem jeszcze spaliliśmy belkę podporę, drzwi i framugę okna. Rankiem wpadli do chaty ludzie z kałachami w rękach. Pół godziny krzyku i nie wiadomo, co dalej. W końcu przyprowadzili dla mnie konia i zabrali do swojej osady. Niemal wszyscy jej mieszkańcy zaangażowani byli w produkcję amunicji. Na początek wzięli mnie za szpiega. Tłumaczyłem, że jestem górnikiem z Polski i wędrują po świecie w poszukiwaniu przygód. Kazali czekać, aż dotrze tłumacz mówiący po rosyjsku. Przyjechał po tygodniu. I znów tłumaczyłem, że nie jestem szpiegiem, tylko podróżnikiem, pokazywałem moje zdjęcie w mundurze górniczym. Facet trochę się zdziwił, gdy je zobaczył. Zapytał tylko, czy oby nie jestem z tego polskiego oddziału, co to stacjonuje w Afganistanie. Potem rozmawiałem jeszcze z kilkoma talibami, których do mnie wysłano. Jeden zapytał nawet o to, czy w Polsce są muzułmanie. Wtedy opowiedziałem mu o Tatarach. Był zafascynowany. Nawet zgodził się na wspólną fotografię ze mną. W sumie kilka godzin radzili, co ze mną zrobić. Już myślałem, że może zechcą wziąć za mnie okup, bo mieli przecież wszystkie moje papiery i pieniądze. Ostatecznie zwrócili mi rzeczy i dali dwóch ludzi na koniach, żeby mnie odprowadzili do granicy z Pakistanem. A tam strażnicy na mój widok za głowę się złapali. Dostali bowiem informację, że w tych rejonach przepadł jakiś Polak. Cieszyli się, że ze mną wszystko w porządku, ale też dziwili się, jakim cudem tamci zostawili mnie przy życiu. Ja zaś uświadomiłem sobie, że przez nieuwagę urządziłem sobie wypad do Afganistanu – opowiada Mieczysław Bieniek.
Warto zatem przypomnieć, że krótko przed przygodą Bieńka, w 2008 r. okolicach Rawalpindi, w mieście Attock w prowincji Pendżab w Pakistanie, talibowie uprowadzili 42-letniego Piotra Stańczaka, zatrudnionego w należącej do PGNiG Geofizyce Kraków. Porwany był przetrzymywany w południowej części Waziristanu niedaleko granicy z Afganistanem. W zamian za jego uwolnienie porywacze żądali wydania islamskich ekstremistów ze swojego ugrupowania. Na Polaku ostatecznie dokonano brutalnej egzekucji i odcięto mu głowę.
Swoją przygodę z pogranicza afgańsko-pakistańskiego Mieczysław Bieniek dokładnie opisał w książce „Z hajerem do Dalajlamy”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Annapurna.
Podróżnik szykuje kolejną książkę, która ukaże się być może jeszcze w tym roku. Tymczasem o swoich przygodach w Indiach opowie podczas Targów książki, które odbędą się już 14 listopada w Międzynarodowym Centrum Kongresowym w Katowicach. Będzie również doradzał, jak podróżować po świecie za tzw. psie pieniądze.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.