- Sytuacją demograficzną w Polsce powinniśmy się niepokoić już 20-25 lat temu, a dziś powinniśmy drżeć na myśl o demografii - powiedział w rozmowie z portalem netTG.pl dr KRZYSZTOF SZWARC z Katedry Pracy i Polityki Społecznej przy Instytucie Ekonomiczno-Społecznym Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu, członek Rady Rodziny w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej.
- Czy już dziś musimy się niepokoić naszą sytuacją demograficzną?
- Sytuacją demograficzną w Polsce powinniśmy się niepokoić już 20-25 lat temu, a dziś powinniśmy drżeć na myśl o demografii. Liczba urodzeń systematycznie spadała od roku 1983. Jednakże w latach 80. była to naturalna konsekwencja dorastania niżu demograficznego z lat 60. Mniej więcej w połowie lat 90. oczekiwane było „odbicie” od relatywnie niskiej liczby urodzeń. Wówczas rodziło się około 400 tys. dzieci rocznie, co w porównaniu z ponad 700 tys. w pierwszej dekadzie lat 80. utożsamiane było z bardzo niską liczbą.
Spodziewane „odbicie” nie nastąpiło, a liczba urodzeń malała w kolejnych latach, osiągając poziom 351 tys. w roku 2003. Dopiero potem nastąpiło odwrócenie od negatywnego trendu. W roku 2004 odnotowano wzrost liczby urodzeń po raz pierwszy od 21 lat. Ten bardzo długi okres spadku skutkuje spodziewaną malejącą z roku na rok liczbą potencjalnych rodziców w czasach nam współczesnych.
Obecne niepokoje i nazywanie tej sytuacji „pułapką demograficzną” czy też „katastrofą demograficzną” są jak najbardziej na miejscu, ale też spóźnione. Niska dzietność w XXI w. może przynieść negatywne konsekwencje w wielu aspektach, między innymi w zabezpieczeniu emerytalnym. Osoby urodzone bezpośrednio po II wojnie światowej – I wyż demograficzny – w znacznej części są już na emeryturze. Na ich szczęście na rynku pracy są ich dzieci, a było ich całkiem sporo – II wyż demograficzny. Jednak w perspektywie 15-25 lat, również te osoby zaczną osiągać wiek emerytalny. I kto ich będzie utrzymywał?
Prognozy GUS wskazują, że w 2050 r. na 100 osób pracujących będzie przypadało średnio około 75 osób w wieku poprodukcyjnym. Obecnie jest to około 37, a jeszcze 20 lat temu było to około 24. Sytuacja emerytów będzie bardzo trudna. Malejąca liczba urodzeń może się „zapętlać”: mało liczne roczniki osób będą miały jeszcze mniej liczne roczniki swoich dzieci itd. To będzie skutkowało zamykaniem szkół, a w dalszej perspektywie również innych instytucji.
- W jakim zakresie 500+ wpłynęło na przyrost naturalny?
- Trudne pytanie… Przede wszystkim program Rodzina 500+ mógł wywrzeć wpływ na liczbę urodzeń, jeden z dwóch składników przyrostu naturalnego – drugim jest liczba zgonów. Koncentrując się zatem na dzietności, jestem skłonny postawić hipotezę, że wspomniane narzędzie miało i nadal ma pozytywny wpływ. W latach 2016 (rok wprowadzenia programu) – 2020 na świat przyszło o około 150 tys. dzieci więcej niż prognozował to GUS w 2014 r. Pozostaje pytanie: czy to GUS się tak bardzo pomylił czy jednak wydarzyło się coś, co spowodowało większą liczbę urodzeń.
Jest wielce prawdopodobne, że tym „czymś” jest wprowadzenie omawianego programu. Aby się o tym przekonać, to należy zapytać osoby, które w ostatnim pięcioleciu zostały rodzicami o to, jaki wpływ na ich decyzję o dziecku miało świadczenie rodzinne. Niestety, nie znam takich badań. Należy też podkreślić, że liczba urodzeń w roku 2017 przekroczyła 400 tys., w kolejnych latach malała, aczkolwiek malała też liczba osób w wieku, w którym najwięcej kobiet i mężczyzn zostaje rodzicami.
Zmniejsza się też tzw. współczynnik dzietności, jednak nadal utrzymuje się na poziomie wyższym niż bezpośrednio przed wprowadzeniem programu.
- Od prawie dwóch lat jest pan członkiem Rady Rodziny w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, w której zadaniem Pana jest przedstawianie ministrowi propozycji rozwiązań w zakresie polityki demograficznej w Polsce. Co Pan proponuje?
- Jestem demografem i moją rolą jest raczej monitorowanie bieżącej sytuacji demograficznej i zwracanie uwagi na sygnały płynące z danych o stanie i strukturze ludności oraz o ruchu naturalnym, aczkolwiek uczestnicząc w spotkaniach Rady Rodziny, miałem okazję zabierać głos w ważnych kwestiach dotyczących kierunków proponowanych działań. Uważam, że należy obserwować tzw. rozkład cząstkowych współczynników płodności, a więc natężenie urodzeń według wieku matki.
W ostatnich latach znacząco podniósł się średni wiek, w którym kobieta rodzi dziecko. Obecnie jest to już około 30 lat, a na początku wieku było to 26,5 lat. Niepokojący jest też szybki wzrost średniego wieku rodzenia pierwszego dziecka: obecnie jest to około 28 lat, o 4 lata więcej niż 20 lat temu. Ten wzrost może mieć pewne poważne konsekwencje dla demografii, między innymi ze względów biologicznych trudniej będzie o kolejne ciąże.
Zwracam też uwagę na rosnącą długość okresu między kolejnymi urodzeniami u matek. Wynika to z tego, że część par odkłada decyzję o drugim czy też kolejnym dziecku na bliżej nieokreśloną przyszłość, aż w końcu nie decydują się na to. Jednak chyba najwięcej czasu poświęciłem obszarowi promocji rodziny. Należy jak najszerzej ukazywać rodzinę w pozytywnym świetle, by do młodych osób nie trafiały tylko obrazki z filmów czy seriali: ciąża równa się dramat.
- Czy stajemy się coraz bogatszym społeczeństwem, nastawionym na konsumpcję, w którym dzietność, jak w krajach zachodu, maleje?
- Badania pokazują, że dla osób, które na czele stawiają karierę zawodową, rodziny zajmują dalsze miejsce. Niestety, jest to prawidłowość obserwowana w społecznościach wysoko rozwiniętych. Uważam, że można pogodzić pracę na wysokich stanowiskach z dzietnością i rodziną, ale wymaga to równoważenia zakresu obowiązków na obydwu polach. Osoby, które za swój cel stawiają wyzwania związane z samorealizacją, np. kariera zawodowa, podróżowanie, wzbogacanie się finansowe, rzadziej wskazują na chęć posiadania dzieci niż osoby, dla których najważniejsze jest szczęście rodzinne.
- Polski Kościół promuję tradycyjną rodzinę. W jakim zakresie spadająca liczba zawieranych małżeństw wpływa na demografię?
- W Polsce nadal zdecydowana większość dzieci przychodzi na świat w związkach małżeńskich. W ostatnich latach około 75 proc. wszystkich urodzeń to urodzenia małżeńskie, aczkolwiek należy zwrócić uwagę na fakt, że ten odsetek systematycznie się zmniejsza. Na początku XXI w. było to 85 proc.
Ponadto badania pokazują, że młode osoby często dziedziczą związki swoich rodziców lub, jeśli ich doświadczenia z tego tytułu są negatywne, pozostaną w stanie cywilnym wolnym. Zatem oprócz promowania zawierania małżeństw należy też zwrócić uwagę na ich trwałość. Przy czym nie dotyczy to tylko i wyłącznie związków wyznaniowych, ale generalnie – wszystkich.
- Obecnie w dorosłe życie wchodzą wnuki osób urodzonych w powojennym wyżu demograficznym. Czy jest szansa na wzrost urodzeń dzieci?
- Moim zdaniem wszelkie programy prorodzinne, a szczególnie te o nastawieniu pronatalistycznym, powinny mieć na celu spowolnienie spadku liczby urodzeń, a w dalszej kolejności wzrost. Takie rozwiązanie wydaje się bardziej racjonalne, jeśli spojrzymy na dane dotyczące dzietności w latach 90. i w kolejnych, o czym już wcześniej wspomniałem. Liczba urodzeń na poziomie 800 tys. rocznie, jak było w latach 50., czy nawet 700 tys. z lat 80., jest nie do osiągnięcia w najbliższych latach. Nawet 400 tys. będzie niezwykle trudno osiągnąć.
Przeprowadziłem symulację, z której wynika, że współczynnik dzietności gwarantujący zastępowalność pokoleń (2100 na 1000 kobiet, obecnie jest to 1377) w roku 2040 może dać liczba urodzeń na poziomie około 390 tys. Jeśli nic się nie zmieni w kwestii nastawienia młodych osób do prokreacji, to przy takiej dzietności, jaką mamy obecnie, urodzi się w roku 2040 około 230 tys. dzieci.
- W jakim zakresie polityka Państwa wpływa na przyrost naturalny?
- Według wielu badań, cytowanych między innymi przez Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej, około 90 proc. młodych osób chce mieć co najmniej 2 dzieci. Jednakże pojawiają się pewne bariery, które powodują, iż te marzenia nie są realizowane. Kluczowym elementem prowadzonej polityki prorodzinnej powinna być identyfikacja tych barier i na tej podstawie wprowadzenie odpowiednich rozwiązań, a następnie bieżące monitorowanie oddziaływania zaproponowanych instrumentów. Jeśli to nie zadziała lub nie będzie nadziei na poprawę sytuacji, to należy przygotować alternatywne narzędzia.
Wszystkie proponowane programy powinny być wprowadzane w miarę możliwości równocześnie. Jeśli wdrożono odpowiedni dostęp do usług opiekuńczych, a nie zadbano o mieszkania czy o sytuację na rynku pracy, to efekt może być znikomy. W społeczeństwie dominuje nastawienie o charakterze problematycznym, które polega na usilnym wyszukiwaniu negatywnych działań. I pewnie tego nie unikniemy, ale można to ograniczyć lub zachęcić przynajmniej część osób, a może znaczącą większość do realizacji swoich planów prokreacyjnych.
Podobnie należy rozpatrywać wprowadzony w 2016 r. program Rodzina 500+. Miał on między innymi na celu ograniczyć barierę finansową młodych osób. Ale to tylko jeden element układanki. Być może jego efekt demograficzny byłby większy, gdy równocześnie wprowadzono inne silne działania. Ale nie można go nie doceniać za ograniczenie ubóstwa. Według danych GUS w 2015 r.u 29,4 proc. małżeństw z co najmniej 3 dzieci na utrzymaniu kwalifikowało się do pomocy społecznej, podczas gdy w 2020 r. było to 15,7 proc.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Wniosek jest prosty: prokreacja, prokreacja...... i będzie nas więcej