O zmianach zachodzących w elektroenergetyce na drodze do neutralności klimatycznej portal netTG.pl rozmawia JANUSZEM STEINHOFFEM, b. wicepremierem i ministrem gospodarki, ekspertem Business Centre Club.
- Jak ocenia pan zmiany zachodzące w elektroenergetyce na drodze do neutralności klimatycznej? Czy trzeba przyśpieszyć przebudowę sektora energetycznego?
- Obecne tempo zmian, biorąc pod uwagę czas, kiedy rozpoczynaliśmy działania, można uznać za racjonalne. W przyszłości ulegnie ono zdecydowanemu przyspieszeniu ze względu na ekonomię. Koszty emisji CO2 lawinowo rosną. Analitycy przewidują, że cena może dojść do 60-70 euro za tonę jeszcze w tym roku. Obecnie przekroczyła już 54 euro. To się kładzie cieniem na opłacalność produkcji energii elektrycznej z paliw stałych, czyli węgla kamiennego i brunatnego. Ten element będzie ważył na tempie wdrażania odnawialnych źródeł energii. Myślę tutaj o fotowoltaice, w której mamy duże osiągnięcia, bo w krótkim czasie osiągnęliśmy 4 GW mocy, przy czym 80 proc. tej energii pochodzi od prosumentów.
Będzie też rozwijała się energetyka wiatrowa – farmy morskie i lądowe – oraz zwiększy się wykorzystanie biogazu i biomasy. Te działania w naszym bilansie energetycznym będą znaczyły coraz więcej. Paliwem przejściowym, mniej emisyjnym od węgla, będzie gaz ziemny. Natomiast tempo odchodzenia od paliw stałych jest zaplanowane. Mam tu na myśli obok węgla kamiennego również węgiel brunatny. Bełchatów ma określoną przyszłość, która została zapisana w strategii PGE. Natomiast kopalnia i elektrownia Turów pewnie też w najbliższym czasie poznają plany, które trzeba będzie realizować.
- Z transformacją wiąże się likwidacja miejsc pracy w energetyce konwencjonalnej i węglu brunatnym. Czy jeśli chodzi o osłony, to można brać przykład z rozwiązań w górnictwie węgla kamiennego?
- To, co wydarzyło się w górnictwie węgla kamiennego, to przecież nic nowego. Przez 30 lat transformacji pracownicy odchodzili z kopalń. W 1990 r. poziom zatrudnienia przekraczał 400 tys. osób. W ciągu trzech dekad ubyło 300 tys. Także teraz należy zadbać o to, aby procesy restrukturyzacyjne, przekształceniowe zachodziły w warunkach spokoju społecznego. Trzeba przewidywać, tak jak to ma miejsce obecnie, wdrożenie pakietów osłonowych, uruchomienie programów socjalnych, jeśli górnicy i energetycy będą odchodzili dobrowolnie. Jest wolą państwa, aby zapewnić przyszłość odchodzącym pracownikom.
Trzeba wdrożyć program wspierający inwestycje na terenach, gdzie te procesy będą miały istotne znaczenie na rynku pracy. Myślę tu o elektroenergetyce, ale też w części o ciepłownictwie, kopalniach węgla kamiennego i brunatnego. Z tym problemem trzeba się zmierzyć, a nie, broń Boże, zaklinać rzeczywistość. Górnictwo musi uwzględniać wszystkie kryteria ekonomiczne i sytuację na rynku paliw stałych.
- Czy jest szansa na to, że te procesy w energetyce będą przebiegały łatwiej, bo „energetycy są lepiej wykształceni niż górnicy”?
- Nie podzielam tego poglądu. Opieram się tu na doświadczeniach z czasów rządu Jerzego Buzka, kiedy w krótkim czasie z górnictwa węgla kamiennego odeszło ponad 100 tys. górników. Zrobili to dobrowolnie, przecież żaden górnik nie został zwolniony. To otworzyło drogę do likwidacji nierentownych kopalń i poprawy wyników branży. Większość tych górników, jak wynika z badań przeprowadzonych przez Główny Instytut Górnictwa, znalazła pracę. W zakładach Opla w Gliwicach znaczącą część pierwszej załogi stanowili górnicy, którzy odeszli z kopalń. Doskonale poradzili sobie na rynku pracy.
Już dawno skończył się czas, kiedy górnicy byli ludźmi niewykształconymi. Obecnie to elektrycy, automatycy, hydraulicy itd. Obsługują pod ziemią coraz więcej zaawansowanego, skomplikowanego sprzętu, jak obudowy czy maszyny urabiające. Poradzą sobie także doskonale z obsługą innych urządzeń. Musimy mieć świadomość, że szczególnie w takich rejonach jak Bełchatów i Turów, gdzie mamy do czynienia z górniczo-energetyczną monokulturą – będzie trudno. Łatwiej będzie natomiast na Śląsku.
- Skąd taki wniosek?
- Tutaj pomimo wielkich zmian, rozległych skutków społecznych, do jakich doszło po zetknięciu się pokomunistycznego, przestarzałego przemysłu z ekonomią i wolnym rynkiem, zawsze poziom bezrobocia był o około 2 pkt proc. niższy niż wynosiła średnia krajowa. A przecież te wielkie programy restrukturyzacyjne nie dotyczyły tylko węgla. Także z hutnictwa, co prawda zlokalizowanego nie tylko na Śląsku, odeszło ponad 100 tys. pracowników. Wielu populistów opowiada, że „na Śląsku to był kataklizm”. Tymczasem trzeba spojrzeć na ten problem przez pryzmat bezrobocia w całej Polsce.
- Mieliśmy tu też miasta z rekordowym bezrobociem.
- Oczywiście trzeba też podkreślić, że były i takie śląskie miasta, jak Świętochłowice i Bytom, gdzie problem bezrobocia był bardzo poważny. W perspektywie nadchodzących zmian możemy mieć z tym zjawiskiem do czynienia np. w Rudzie Śląskiej. Ale nie zapominajmy, że mieszkamy w aglomeracji. Odległość od Chorzowa do Świętochłowic jest mniejsza niż między poszczególnymi dzielnicami Warszawy. Trzeba mieć świadomość, że o bezrobociu na Śląsku należy rozmawiać odnosząc się do całego regionu, a nie tylko do poszczególnych miast.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.