ŚMIECH JAKO SYRENA
Śmiech jest lekarstwem zwalczającym wiele dolegliwości, również głupotę - choć pewne śląskie przysłowie powiada, że "na głupota ni ma lyku". Cóż, jeśli cudzej głupoty nie da się uleczyć śmiechem, to może on sprawić, że w jej obliczu sami nie zgłupiejemy z kretesem. W innym przypadku musielibyśmy się denerwować, a na takie nerwy szkoda naszych... nerwów. Zatem śmiejmy się, ile tylko można i z czego tylko się da! Nawet w trudnych sytuacjach, a może przede wszystkim w takich właśnie.
Śmiech jest specyficznym wentylem bezpieczeństwa i jeśli się ten wentyl zamknie jakimś nakazem lub przez nieroztropne postępowanie, to jest to prosta droga do katastrofy. Jednym z pierwszych uczonych, który poświęcił się badaniu istoty śmiechu, a następnie wyniki swych badań opublikował w zwartej pracy książkowej, był Henre Bergson, profesor w College de France. Prawie natychmiast po jej opublikowaniu ukazało się też polskie tłumaczenie. O wadze tej poważnej pracy o (na pozór) mało poważnych zagadnieniach niech świadczy fakt opublikowania jej w 1902 r. w szanowanej naukowej serii wydawniczej: "Wiedza i życie, zagadnienia i prądy współczesne w dziedzinie wiedzy, sztuki i życia społecznego". Tytuł książki brzmi: "Śmiech - studyum komizmu". Bergson dowodzi w niej m.in., że śmiech bywa dzwonkiem alarmowym, informującym, że coś źle się dzieje w życiu społecznym człowieka.
Z kolei krytykiem niektórych wysuniętych przez Bergsona tez był Lucien Fabre. 30 lat po publikacji pracy Bergsona poszerzył on i uzupełnił wcześniejsze konstatacje uczonych o społecznej roli śmiechu. Zobaczył on w śmiechu wręcz istotę ludzkiego istnienia. Czyli śmiech nie był dla Lucienia Fabre już tylko owym bergsonowskim dzwonkiem alarmowym w życiu społecznym człowieka, lecz syreną alarmującą, że coś jest nie tak z przystosowaniem do życia w ogóle. Zatem powiązał śmiech z instynktem samozachowawczym. Jakże odległe były to wnioski od wszystkiego, co je poprzedziło. I jakże głębokie, wnikliwe i szczegółowe były to rozważania w porównaniu z czysto mechanicznym podejściem do zagadnienia śmiechu, jakie prezentował np. Wolter. Wielki oświeceniowy filozof, rezydent króla Prus Fryderyka II Wielkiego i rosyjskiej carycy Katarzyny II Wielkiej, wielce dziwował się temu, iż takie, a nie inne mięśnie, w ten, a nie inny sposób, wyrażają to, co dzieje się w umyśle.
Mimo usilnych starań ani Bergson, ani Fabre nie zgłębili do końca i z całkowitą trafnością zagadki ludzkiego śmiechu, bowiem zajęli się tylko niektórymi jego aspektami i przyczynami, które możemy zamknąć jednym słowem: komizm. Komizm sytuacji, zachowań, przedmiotów. W nim jakoby miała tkwić przyczyna tego, że się w ogóle uśmiechamy, śmiejemy, zaśmiewamy. Umknęło jednak uwadze znamienitych uczonych mężów lub uznali za nieważne na przykład to, że w organizmie małego dziecka nie rozgrywają się te wszystkie skomplikowane procesy psychofizyczne, które uczeni przypisali dorosłym, a przecież niepodważalny jest fakt, że dziecko śmieje się niemal nieustannie i ze wszystkiego: z własnych paluszków, na widok psiego ogona i wąsów wujka oraz trzeciego podbródka babci...
Jurek Ciurlok "Ecik"
KÓNSKI Z BELE KÓND
A'propos palców
Wylengałkom urodziło się pierwsze dziecko. Richard Wylengałek, skoro tylko wiadomość o szczęśliwym rozwiązaniu do niego dotarła, pobiegł do szpitala obejrzeć potomka. Pielęgniarka podała mu dziecko do potrzymania, z czego on skwapliwie skorzystał, a gdy tylko je ujął w dłonie, radośnie wykrzyknął:
- Syn! Mam syna! I jaki dorodny!!!
- Co się panu ubzdurało - powiedziała nieco zdenerwowana pielęgniarka. - Przecież to jest dziewczynka. I niech pan już puści mój kciuk...
Rodzinne niespodzianki
- Piyrszy roz widzioł żech tego swojigo kuzyna z Niymiec - pochwalił się Ecik Masztalskiemu - i powiym ci, że jakiś dziwny. Mały taki, łysy, z wielgóm głowóm, przeważnie śpi, a jak niy śpi, to ino by pił. Powiym ci, że niy mogą pojóńć, jak to tyż idzie tela wypić...
- Co ty powiysz - zdziwił się Masztalski. - A jaki tyż jest stary?
- Tak bydzie mioł kole 70...
- 70 lot i tela pije?
- Ale niy lot. 70 dni...
Rosnąca niespodzianka
Niejaki Hajnel Niewlazły, magister inżynier górnik, jako wzorowy pracownik, otrzymał intratny kontrakt zagraniczny. Było to sporo lat temu, gdy takie kontrakty były jeszcze intratniejsze niż dzisiaj. Miał budować kopalnię w czarnej Afryce. Wiązało się to z dwuletnią nieobecnością w domu, gdyż komunikacja samolotowa nie była jeszcze wówczas tak powszechna jak dziś, a w dodatku budowa była zlokalizowana z dala od jakichkolwiek ośrodków miejskich. Ale wysokość wynagrodzenia skutecznie osładzała te niedogodności. W każdym bądź razie żona przystała na nie także. Z tym że krótko dochowała wierności małżeńskiej, tym bardziej, że nadsyłane pieniądze pozwalały jej na dość swobodny tryb życia. Po jakimś czasie na świat przyszedł owoc tego trybu życia, tzn. pewnej upojnej nocy spędzonej z przedstawicielem kontynentu, na którym właśnie pracował w znoju szanowny małżonek Hajnel. Ponieważ do powrotu męża był jeszcze niespełna rok, więc małżonka uznała, że do tego czasu coś wymyśli...
Czas jednak ma to do siebie, że płynie szybciej, niż się zdaje. Tuż przed przyjazdem męża do domu, nieco przerażona małżonka postanowiła ukryć dziecko, by mąż przypadkiem nie dostał zawału. Dziecko zostawiła w łazience. Lecz gdy otwarte zostały walizki z prezentami zakupionymi w strefie wolnocłowej, gdy zaczęto liczyć przywiezione pieniądze, zapomniane, znudzone dziecko wypełzło z łazienki i raczkując, znalazło się na wierzchu zawartości otwartych waliz. W tym momencie Hajnel je zauważył. Pobladł, poczerwieniał i przez zaciśnięte zęby wysyczał:
- I wierz tu kobiecie! Ile się naprosiłem! I przecież w końcu obiecała, że mi go nie zapakuje...
ZAGADKA
Dlaczego laska je nebeska?
- Bo dżinsy farbują...
Z MĄDROŚCI WSCHODU
Pewien władca, który gnębił podległą mu ludność coraz większymi podatkami, każdorazowo po nałożeniu nowego obciążenia, rozsyłał szpiegów, by słuchali, co ludzie gadają.
- Strasznie wszyscy narzekają - donieśli szpiedzy.
- W takim razie można nałożyć nowy podatek - skonstatował władca.
- Opowiadają złośliwe żarty - donieśli szpiedzy po kolejnym podatku.
- No to jeszcze jeden podatek - stwierdził władca.
- Wyśmiewają się z władzy...
- Podnosimy podatki...
- Kpią sobie ze wszystkiego...
- Podatki, podatki...
- Skończyły się żarty - donieśli szpiedzy po kolejnym podatku. - Nikt się nie śmieje, nikt nie narzeka, wszyscy milczą...
- O, to niedobrze. Trzeba będzie nieco poluzować - zafrasował się władca.
Z NAUKOWEGO PÓNKTU WIDZENIA
Jedno z najbardziej podstępnych polskich zdań brzmi: "wysadzić kogoś" lub: "wysadzić się". Powiedzieć, że: "on go wysadził", to znaczy wprowadzić w nie lada konfuzję odbiorcę tych słów. I nie chodzi o to kto kogo i gdzie wysadził - choć to też informacje ważne. Najważniejsze jest jednak to, czym i na czym wysadził. Wariantów jest kilka. W pewnym popularnym filmie policjant najpierw się wysadził, a potem jego wysadzono - razem z tym, na czym się wysadził. I zapewne z tym, co było efektem wysadzenia się, wysadzony został, choć film tego akurat nie precyzuje. W każdym bądź razie materia jest niezwykle skomplikowana, a jeśli dodać jeszcze aspekt ogrodniczy wysadzania, to staje się ona materią dla mędrca. Dlatego pozostawiam Państwa z tym dylematem...
BOJTLIK Z FRASZKAMI
Stanisław Jerzy Lec,
właściwie baron Stanisław Jerzy de Tusch-Letz
(1909-1966)
Mówiło milczenie
Mówiło milczenie z milczeniem,
Słuchałem tego z przerażeniem.
MYŚLI WIELKICH, MĄDRYCH, NIE ZAWSZE ZNANYCH...
Nie musisz mówić wszystkiego, co wiesz, ale zawsze musisz wiedzieć, co mówisz...
Pyrsk!!!
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.