Od apogeum kryzysu na początku 2009 r. amerykański indeks 500 największych spółek urósł blisko trzykrotnie. Kupujący akcje zdołali utrzymać jego kurs powyżej 2000 pkt. jedynie przez 2 dni i dopiero w piątek (29 sierpnia) ponownie dźwignęli notowania powyżej tej granicy.
Choć fundamenty gospodarki USA są dobre, to sygnałem do wyprzedaży było wkroczenie rosyjskiej armii na Ukrainę. Ponadto część analityków uważa, że spółki z S&P 500 są już zbyt drogie, a ich wycena została podbita przez luźną politykę monetarną Fed.
- Należałoby wierzyć, że to jest już takie wyjście z hukiem z kryzysu i zaczynamy nową erę normalności, może nie tak wysokiej normalności, jaka była podczas dwudziestolecia przed kryzysem, bo to było nienormalne, natomiast takiej normalności bardziej rozsądnej, gdzie będziemy mieli dobre wyniki. I to jest skutek nie tylko wielkości obrotów, ale wyceny przedsiębiorstw na giełdzie. Ta wycena jest bardzo wysoka i to jest odzwierciedlone w Standard & Poor's - podkreśla Roman Rewald, adwokat, partner w kancelarii Weil, Gotshal & Manges.
Aż do początku 2013 r. S&P 500 odrabiał straty, jakie spowodował najgłębszy do lat 30. XX wieku kryzys finansowy. Od tamtego czasu, z niewielkimi korektami, indeks 500 największych spółek w USA ustanawiał kolejne, historyczne rekordy. Jeszcze na początku sierpnia niewielka wyprzedaż cofnęła notowania do poziomu blisko 1900 pkt., jednak we wtorek 26 sierpnia - po raz pierwszy w historii - S&P 500 zamknął się powyżej 2000 pkt.
Niewielka skala przebicia psychologicznego poziomu (jedynie 2000,02 pkt. na zamknięciu 26 sierpnia) oraz brak wyraźnego sygnału wzrostu (zamknięcie na poziomie 2000,12 pkt. 27 sierpnia) może jednak świadczyć o tym, że rynek jest "wyprzedany", tzn. coraz mniej jest chętnych na zakup akcji przy tak wysokich cenach. Wkroczenie wojsk rosyjskich na terytorium Ukrainy spowodowało silną wyprzedaż na wielu światowych rynkach w czwartek 28 sierpnia, wobec czego S&P 500 tylko przez 2 dni utrzymał się powyżej bariery 2000 pkt.
- Na pewno międzynarodowa sytuacja nie wpłynęła korzystnie, wręcz odwrotnie - przyhamowała, ale niewystarczająco. Zdania są podzielone, niektórzy uważają, że to jest stymulus rządowy, ale inni mówią, że nie wystarczyłby tylko stymulus rządowy, że rzeczywiście przedsiębiorstwa zaczynają nabierać wartości - mówi Rewald.
Spadki na giełdach w USA wywołane agresywną polityką Kremla były jednak znacznie mniejsze niż np. na wielu rynkach w Europie. Na korzyść amerykańskich aktywów przemawia stabilna i rosnąca gospodarka, a także niska wrażliwość na ewentualne sankcje i zamrożenie stosunków gospodarczych z Rosją. W ostatnim tygodniu sierpnia liczba wniosków o zasiłki dla bezrobotnych wyniosła 298 tys., wobec oczekiwanych 300 tys. Pozytywnym sygnałem był także wzrost PMI dla amerykańskiego przemysłu, który w sierpniu wyniósł 58 pkt wobec 55,8 pkt w lipcu.
Znacznie słabiej na tym tle wygląda koniunktura w strefie euro, która jest blisko deflacji i zmaga się ze stagnacją. W efekcie EBC rozważa wprowadzenie wzorem Fed programu skupu aktywów, a to może podbić wyceny akcji na Starym Kontynencie. Wśród ekonomistów nie ma jednak zgody, czy program QE pozwala zwiększyć wartość firm na giełdzie poprzez rzeczywiste pobudzenie gospodarki, czy jedynie zwiększa ich wartość inflacyjnie poprzez napływ pieniądza na rynki.
- Amerykańska gospodarka jest taką lokomotywą dla gospodarki światowej, ponieważ jest największa. Ale tam w Jackson Hole były inne sygnały, to był sygnał europejski, że Europejski Bank może rozpocząć podobną akcję jak amerykański, bo najwyraźniej to, co Amerykański Centralny Bank zrobił z ekonomią, jakoś się przyjęło i jest pozytywnie oceniane. Być może Europejczycy pójdą w tym samym kierunku i osiągną te same rezultaty w przyroście wartości przedsiębiorstw, jakie uzyskały Stany Zjednoczone - ocenia partner Weil, Gotshal & Manges.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.