Jedni powiedzą: "Oj, szkoda, że to już koniec", inni: "No, nareszcie się skończyło!". Bez względu na towarzyszące temu uczucia świąteczny kombajn przestał fedrować. Za to fedrować na całego zaczęli ci, co świętowali. Choć są i tacy, co by chcieli, a nie mogą. Na przykład firmy od odśnieżania. Albo ekipy obsługujące wyciągi narciarskie. Amatorzy wędkowania spod lodu niezadowoleni bardzo. I miłośnicy zimowych kąpieli narzekają na tropikalną, jak dla nich, temperaturę Bałtyku tudzież akwenów śródlądowych. A lodołamacze to po prostu nudzą się jak mopsy. Oczywiście, to może się jeszcze zmienić.
Gorzej z tymi, których przymusowa bezczynność ma pozaatmosferyczne powody. Ostatnio słyszałem, że w Egipcie fedruje ekipa polskich archeologów. Fedruje dosłownie. Tzn. przekopuje skaliste zbocze góry, usiłując się dostać do pewnego grobowca. Praca przypomina raczej górnictwo skalne połączone z alpinizmem niż zajęcia poważnych naukowców. A wszystko dlatego, że archeolodzy są prawie pewni epokowego odkrycia: kto wie, czy nie największego w dziejach egiptologii, a przynajmniej na miarę odkrycia grobowca Tutenchamona. Ponoć za grubą warstwą skał znajduje się znakomicie ukryty, nienaruszony grobowiec faraona Herhora.
Polscy fachowcy od dłuższego czasu kruszą skały w Dolinie Królów, zawieszeni na wąskiej półce w pionowej ścianie. Zasuwają kilofami, brechami i łopatami jak na grubie "za starego piyrwy". Grzeje ich bardziej niż na pokładach poniżej 1000 m, kurzu mają tyle samo. Tylko z metanem i światłem nie mają problemów. Podobno do przekopania jest jeszcze jakieś 30 m skały, za którą czekają złoto, srebro, archeologiczne artefakty i mumia faraona. No i sława oczywiście.
Nie wiadomo tylko, czy się polskich archeologów doczekają, bo brakuje jakichś 60 tys. zł na dokończenie roboty. Tzn. brakuje Uniwersytetowi Warszawskiemu, który ich tam wysłał. Nie jemu jednemu zresztą i nie tylko na archeologiczny fedrunek. Polscy archeolodzy są w tej szczęśliwej sytuacji, że zapracowali sobie na niebywałą renomę w świecie. Praktycznie rzecz biorąc, mogliby pracować na wszystkich kontynentach z Antarktydą włącznie. Tak, tak; nie mylę się. Na Antarktydzie także prowadzone są archeologiczne "wykopaliska".
Mogliby... Tyle, że potrzebny jest tzw. wkład własny. I tu zaczynają się schody, bo tego wkładu nie ma z czego pokryć. Bo na co, jak na co, ale na naukę w Polsce nigdy nie starczało. No może z wyjątkiem czasów jagiellońskich. Może też PRL jest wyjątkiem, ale mówienie tego jest dzisiaj wysoce niestosowne. W każdym razie pieniędzy brakuje. Może nie są to wielkie kwoty. No ale przecież gdyby je wyasygnować na tych "wariatów", wiszących gdzieś daleko w Egipcie na tej skale, to może zabrakłoby na te fantastyczne fajerwerki w Sylwestra. Albo na honorarium którejś z tych cudownych gwiazd, tak fantastycznie wydających plejbekowe dźwięki, fikających nogami i rękami, szczerzących zęby, prezentujących wypełnione silikonami i botoksami damsko-męskie wdzięki. Bo to ten rząd kosztów. Do uszczuplenia tak szlachetnej i kulturalnej rozrywki absolutnie dopuścić nie można. Przecież służy ona uciesze milionów ludzi. A fajerwerki to nawet zwierzęta nieźle bawią. Jakiś faraon to przy tym betka! Co on kogo obchodzi? Kto polezie do muzeum, żeby to to oglądać? Szkoda na to pieniędzy - panie ministrze, burmistrzu, prezydencie, prezesie, pośle, radny... Nieprawdaż? I na podobne głupstwa takoż. Ze sto lat temu to niejeden polski chłop ze szlachcicem do spółki "nie czytaci i nie pisaci" byli, a żyli. Zatem: jeszcze jeden festyn dzisiaj, bo jak mówił poeta: "Tyle użyjem, co zjemy i wypijem". Amen!
Jurek Ciurlok "Ecik"
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.