Dokładnie trzy tygodnie temu wiceminister gospodarki Tomasz Tomczykiewicz mówił na naszych łamach, że pierwszym zadaniem dla spółek węglowych jest pozbycie się zapasów węgla - jeśli nie z zyskiem, to przynajmniej bez straty.
- Mamy sygnały, że eksport mógłby rosnąć, ale po cenach niższych niż koszty wydobycia. To byłoby zbrodnią. Oczywiście, trzeba się ratować w trudnej sytuacji, ale generalnie trzeba dążyć do tego, by produkcja była dostosowana do poziomu sprzedaży - mówił Tomczykiewicz.
Tymczasem kolejny miesiąc 2013 r. potwierdza powtarzającą się od lat tendencję, że zbilansowanie poziomu wydobycia i sprzedaży jest zadaniem wyjątkowo trudnym. Jedyną furtką dla polskiego węgla jest eksport (po trzech miesiącach 2,76 mln t), który rok do roku wzrósł niemal dwukrotnie.
Zapasy węgla to nie tylko zamrożone złotówki, to także ogromne ryzyko poniesienia realnych strat, bo zwały - szczególnie dobrego węgla energetycznego - palą się "chętniej" niż surowiec w ścianie. Koszty generują nie tylko pożary, ale też samo umieszczanie węgla na zwałach, a o surowiec trzeba także odpowiednio zadbać i nie dopuścić do zagrzewania węgla. Kolejnym problemem jest to, że węgiel mający kontakt z wodą oraz powietrzem utlenia się i traci wartość energetyczną. Przed sprzedażą surowiec ze zwałów trzeba po raz drugi przepuścić przez zakład przeróbczy, a to kolejne pieniądze. Nawet sprzedając go po kosztach produkcji, nie da się odzyskać poniesionych nakładów. Poza tym pieniądz potrzebny jest polskim kopalniom tu i teraz. A eksport to gwarantuje.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.