Ministerstwo Gospodarki rozmawia z przedsiębiorcami i instytucjami mogącymi powołać fundusz, który stabilizowałby rynek zielonych certyfikatów. Miały one zachęcać do inwestowania w nowoczesne, ekologiczne technologie, jednak ten instrument okazał się nieskuteczny i mało przewidywalny. Dlatego resort chce, by jeszcze w tym roku przy wsparciu ze strony państwa powstał fundusz, za pomocą którego możliwa byłaby interwencja na rynku.
- Rynek zielonych certyfikatów jest kryzysowy i niestabilny, a to nie sprzyja rozwojowi energetyki odnawialnej - podkreśla Jerzy Witold Pietrewicz, wiceminister gospodarki.
Od niemal roku zielone certyfikaty taniały tak mocno, że przedsiębiorcom zajmującym się sprzedażą energii elektrycznej odbiorcom końcowym, nie opłacało się inwestować w zielone technologie. Mogli kupić te świadectwa pochodzenia energii elektrycznej wytworzonej w odnawialnych źródłach energii po ok. 100 zł/MWh, czyli taniej niż zapłaciliby za pozyskanie własnych certyfikatów (muszą określoną ich liczbę uzyskać i przedstawić do umorzenia Prezesowi Urzędu Regulacji Energetyki lub uiścić opłatę zastępczą, która wynosi ok. 280 zł/MWh).
- Państwo powinno zrobić wszystko, żeby ten rynek ustabilizować. Takie działania podejmujemy. Mają one w dużej mierze mają charakter długofalowy. Natomiast dla decyzji inwestycyjnych potrzebna jest też krótkookresowa stabilność rynku - uważa wiceminister.
Stąd poszukiwanie rozwiązań instytucjonalnych i pomysł utworzenia specjalnego funduszu stabilizującego. Miałby on skupować zielone certyfikaty w przypadku dużej nadpodaży i spadku cen. Zdaniem wiceministra, państwo nie powinno mocno ingerować w rynek, więc taka instytucja mogłaby zostać powołana przez jego uczestników.
- Ma to być system dobrowolny dla uczestników rynku, nie będziemy regulowali go żadną ustawą. W związku z tym on musi być do przyjęcia dla stron, one muszą widzieć w tym swój interes, dlatego też rozmawiamy z rynkiem na ten temat i odbiór jest bardzo pozytywny - mówi Jerzy Witold Pietrewicz.
Rząd zamierza wspierać utworzenie funduszu licząc, że nastąpi to jeszcze w tym roku.
- Uczestnicy rynku mogliby tworzyć odpis np. od zielonych certyfikatów, który zasilałby fundusz stabilizacyjny. Jego przeznaczeniem byłaby rola interwencyjna, a więc niedopuszczanie do nadmiernych wahań cenowych na tym rynku. Kluczowa jest kwestia zasilania, czyli środki finansowe. W naszej ocenie mogłoby to być partnerstwo publiczno-prywatne - informuje Jerzy Witold Pietrewicz.
Wówczas, według resortu, naturalnym partnerem publicznym wydaje się być Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Tu jednak przeszkodą mogą okazać się unijne przepisy mówiące o dopuszczalności pomocy publicznej tylko w określonych sytuacjach. Trwają analizy, czy taka formuła jest możliwa do zastosowania.
Zielone certyfikaty są to prawa majątkowe, które co roku muszą kupować spółki sprzedające energię odbiorcom, jeśli nie produkują jej wystarczająco dużo z odnawialnych źródeł. Ma to mobilizować do produkcji ekologicznej energii. Jednak w ciągu ostatnich dwóch lat jej produkcja była większa niż ustawowy obowiązek. Dodatkowo część spółek, zamiast kupować zielone certyfikaty, wolała odprowadzać tzw. opłatę zastępczą. To sprawiło, że doszło do akumulacji certyfikatów na rynku, a cena, jaką trzeba za nie zapłacić, spadła nawet do 30 proc. ich wartości. Stąd pomysły na zmianę systemu wsparcia produkcji energii z odnawialnych źródeł.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.