Są bliźniakami, podobnymi do siebie jak dwie krople wody. Uczyli się w jednej klasie, pracę rozpoczęli tego samego dnia i w tym samym oddziale kopalni Halemba. Mają te same gusta kulinarne, uwielbiają grać w piłkę nożną i kibicują chorzowskiemu Ruchowi. Mało tego, ich żony wychowywały się w tym samym osiedlu i mieszkały w jednym bloku. Krzysztof i Mirosław Gajdzikowie służą w ratownictwie górniczym, ale konia z rzędem temu, kto ich rozróżni.
- Z tym zawsze były problemy, tylko nasza mama potrafiła bezwzględnie wskazać, który jest który - śmieje się Mirosław.
Szkolna zmiana tożsamości
Najsympatyczniejsze wspomnienia dotyczą naturalnie okresu dorastania. Wówczas na lekcjach siedzieli w jednej ławie. Zdarzało się, że swoje podobieństwo sprytnie wykorzystywali. Kiedyś szkoła zorganizowała turniej matematyczny. Uczniowie musieli popisać się biegłą znajomością tabliczki mnożenia.
- Brat był w tym lepszy. Najpierw wystąpił jako Krzysztof Gajdzik, a po przerwie ponownie pojawił się na środku klasy, tym razem w mojej roli. Wygraliśmy te zawody, a o tej zamianie nikt nigdy się nie dowiedział - wspomina Mirosław.
Podobnych sytuacji było jeszcze co najmniej kilka, jednak najśmieszniejsza miała miejsce już w trakcie pracy w Halembie.
- Trwała właśnie pierwsza zmiana - sięga pamięcią wstecz Krzysztof. - Jakieś dwie godziny przed jej zakończeniem kierownik wyjechał na powierzchnię, żeby pozałatwiać jakieś sprawy. Kiedy po pewnym czasie wracał w kierunku łaźni, kątem oka dostrzegł brata. Skojarzył go oczywiście ze mną. To dopiero była awantura!
- Faktycznie, nieźle mi się dostało. Kierownik wylał na mnie - delikatnie powiedziawszy - "kubeł" cierpkich słów w stylu: "co ty se, chłopie, nie myślisz, przed końcem roboty wyjeżdżasz i myślisz, że tego nie zauważę. Zaraz napiszemy odpowiednią notatkę, żeby ci w przyszłości takie pomysły do głowy więcej nie przychodziły". Klął przy tym, na czym świat stoi, nie dając mi nawet dojść do słowa. Kiedy się już w końcu odezwałem, nadszedł brat. Na jego widok kierownik stanął jak wryty. "A to ci dopiero..." - wydukał i głos mu odebrało. Sytuacja była potem długo komentowana i niejednego wprawiła w dobry humor - opowiada Mirosław.
Osobno, ale razem
Ciekawie też wyglądały pierwsze tygodnie pracy braci bliźniaków. Do Halemby przyjmowali się w listopadzie 1992 r. Pracowali w oddziale wydobywczym. W końcu przypomniało sobie o nich wojsko. Jeden mógł poprosić o odroczenie służby. Tak stanowiły ówczesne przepisy. Ustalili, że mundur założy Mirek, Krzysztof został w cywilu i jakoś o nim zapomnieli.
Przed sześciu laty bracia bliźniacy postanowili razem zgłosić się do służby w ratownictwie. Pozytywnie zaliczyli badania lekarskie i testy sprawnościowe, ale na jednej zmianie pracować nie mogą. Przepisy zabraniają.
- Niby z biegiem lat coraz mniej nas łączy, ale to w zasadzie tylko pozory. Razem przecież spędzamy urlopy i w wolnym czasie wspólnie kopiemy piłkę. Ja strzelam gole prawą nogą, a brat dla odmiany lewą i tak się uzupełniamy. Wieczorami zaś patrzymy sobie wzajemnie w okna, bo mieszkamy w blokach naprzeciw siebie, choć w różnych dzielnicach miasta - zauważa Krzysztof.
Obaj przyznają, że los nie mógł lepiej ułożyć im życia.
- Zawsze się dogadujemy, ponieważ mamy takie same charaktery. Zawsze też możemy liczyć na wzajemną pomoc. Po prostu, razem jest nam do twarzy - podsumowują dowcipnie ratownicy bliźniacy z rudzkiej Halemby.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
bardzo fajny artykuł, brawo redakcjo. Wolę czytać o takich osobistościach górnictwa niż o tym, że na Silesii wymieniono kafelki na łaźni i burmistrz musiał przyjeżdżać na otwarcie :)))