Minister skarbu nie oczekuje, że spółki energetyczne i azotowe kontrolowane przez państwo, które są zainteresowane poszukiwaniami gazu łupkowego, powołają specjalny podmiot razem z PGNiG i Orlenem. Konkurencja jest zdrowa - powiedział szef resortu Mikołaj Budzanowski.
- Zdrowa konkurencja między spółkami zwiększa szanse powodzenia projektu i w dłuższej perspektywie będzie sprzyjać odbiorcom gazu - powiedział PAP Budzanowski. - Monopol nie jest sposobem na obniżanie cen, a to jest nasz cel - dodał. - Skoro branża energetyczna i chemiczna uzna, że jest w stanie wygospodarować dodatkowe środki i ponieść część ryzyka związanego z poszukiwaniami gazu, to jej współpraca z PGNiG i Orlenem jest celowa.
Szef resortu skarbu zaznaczył, że ministerstwo niczego "nie nakazuje spółkom giełdowym, bo byłoby to sprzeczne z zasadami ładu korporacyjnego".
Media spekulowały, że firmy energetyczne (Tauron, KGHM PGE), które podpisały listy intencyjne z PGNiG, miałyby utworzyć specjalną spółkę. Gazowy potentat miał wnieść do niej koncesje na poszukiwania gazu łupkowego, a pozostali udziałowcy - pieniądze. Według nieoficjalnych informacji w grę wchodziły kwoty w wysokości nawet 500 mln dolarów od każdej z nich. Zarząd PGNiG poinformował w ubiegłym tygodniu, że do końca kwietnia zamierza określić zasady współpracy z firmami, z którymi ma listy intencyjne.
W ubiegłym tygodniu władze PGNiG, informowały, że do końca kwietnia zamierza określić zasady współpracy z firmami, z którymi ma listy intencyjne.
Uruchomienie w kraju wydobycia gazu łupkowego jest jednym z priorytetów rządu - minister Budzanowski już kilkakrotnie zapowiadał, że uruchomienie jego wydobycia jest możliwe na przełomie 2014 i 2015 roku.
"Chciałbym - i wyraziłem to w liście skierowanym do spółek - wykorzystać pewną synergię pomiędzy sektorem elektroenergetycznym w Polsce a sektorem paliwowo-gazowym" - mówił w styczniu Budzanowski.
Analitycy pozytywnie ocenili pomysł połączenia sił PGNiG i spółek energetycznych przy poszukiwaniach gazu łupkowego, bo to oznacza podział ryzyka. Uważają, że nawet jeśli firmy nie utworzą jednego podmiotu, który zajmie się tymi pracami, to PGNiG i tak stać będzie na wykonanie niezbędnych i zaplanowanych prac na swoich koncesjach.
- Rozsądnym posunięciem jest dzielenie się kosztami i ryzykiem, którym zawsze obarczone są poszukiwania złóż, a jeśli prace zakończa się sukcesem, to będzie z korzyścią dla wszystkich partnerów projektu - powiedział Paweł Burzyński, analityk DM BZ WBK. - Wprawdzie PGNiG ma jeszcze możliwości zaciągnięcia kredytów na prace poszukiwawcze, ale banki teraz ostrożnie oceniają sytuację. Dlatego wszystko wskazuje na to, że bez partnerów spółka będzie mogła zrobić niewiele więcej ponad zaplanowane minimum prac.
Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo jako właściciel 15 koncesji jest zobowiązane do wykonania przynajmniej dwóch - trzech odwiertów na terenie każdej z nich. Przy założeniu, że wydatki na jeden odwiert sięgają kilkunastu milionów dolarów, to łączne nakłady spółki szacuje się na ok. 700 mln dolarów.
- Gdyby doszło do utworzenia quasi konsorcjum, to głównym wygranym byłby PGNiG, zyskując dodatkowe środki od partnerów na prowadzenie prac - uważa Paweł Burzyński. - Ale trzeba brać pod uwagę fakt, że jego utworzenie i ustalenie warunków brzegowych dla każdego udziałowca może być bardzo trudne.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.