Wyrzuty koronalne masy powodujące burze magnetyczne (patrz: efekt Carringtona) mogą być, w pewnych przypadkach (do jakich dojść może, wg NASA, wiosną 2013 r.) niebezpieczne dla systemów energetycznych. Natężenie impulsów elektromagnetycznych (EMP - electromagnetic pulse) powoduje indukowanie się siły elektromotorycznej w przewodnikach, co może skutkować zmieszczeniem także transformatorów wysokiego napięcia. EMP od wielu lat jest... bronią.
Wybuch bomby jądrowej powoduje mniej więcej taki sam skutek, jak koronalne wyrzuty masy, do jakich dochodzi na Słońcu, tyle, że w ograniczonym (ale i tak dość przerażającym) zakresie. Jeśli doszłoby do zdetonowania ładunku o mocy 1 megatony na wysokości 100 km nad Morzem Północnym, to pod działaniem EMP znalazłaby się praktycznie cała Europa! Skutki takiej emisji plazmy odczułaby nie tylko energetyka, ale także - i natychmiast - między innymi użytkujący komputery. Oprócz EMP emitowane byłyby tzw. impulsy quasi-stacjonarne, powodujące rozmagnesowanie, czyli zniszczenie klasycznych twardych dysków opartych na zapisie elektromagnetycznym.
Broń A ma tę wadę, że fala elektromagnetyczna jest ubocznym efektem jej stosowania, bo sieci energetyczne i bez EMP zostaną zniszczone wskutek działania głównych fal: uderzeniowej i termicznej. By niszczyć impulsem elektromagnetycznym infrastrukturę energetyczną, stacje radarowe i inną elektronikę wojskową, sieci komputerowe i telekomunikacyjne, mocarstwa mają w swoich arsenałach bomby E. Prawdopodobnie broń tak już została użyta. Zdaniem ekspertów zastosowano ją do wyłączenia z użytku stacji radarowych w Jugosławii, w czasie interwencji NATO.
Broń E, otulona zasłoną ściśle tajnego przez super poufne, zwana jest często bronią humanitarną, bowiem zasadniczo jej działanie nie jest szkodliwe dla organizmu człowieka. Zasadniczo, o ile np. człowiek poddany oddziaływaniu EMP nie ma rozrusznika serca (w Polsce z elektrostymulatorem żyje ok. 100 tys. ludzi), lub też nie leży w szpitalu podłączony do aparatury podtrzymującej życie. W obu przypadkach je straci. Jak widać, zjawisko zwane roboczo efektem Carringtona, byłoby zabójczo niebezpieczne nie tylko dla transformatorów wysokiego napięcia.
Wystąpienia efektu Carringtona i wybuchu wojny jądrowej wykluczyć nie można. Zdaniem znawców tematów znacznie bardziej prawdopodobny w zaistnieniu jest tzw. terroryzm EM (elektromagnetyczny), o którym to po raz pierwszy zaczęto mówić w 1996 r. Zdaniem ekspertów, w tym także i naszych, na przykład Ireneusza Kubiaka i Sławomira Musiała z Wojskowego Instytutu Łączności terroryzm EM jest nowym zagrożeniem dla współczesnego świata. Celowe użycie broni E przez terrorystów dla wyłączenia lub zniszczenia systemu informatycznego zarządzającego pracą elektrowni jest o wiele niebezpieczniejsze w skutkach od wyłączenia z ruchu samej tylko elektrowni, które na marginesie- szczególnie jądrowe - są pod ścisłą ochroną. Zneutralizowany system informatyczny takiej siłowni znaczy tyle samo w efekcie, co zniszczenie tej ostatniej.
Rozwój techniki sprawia, że mamy do czynienia z postępującą miniaturyzacją układów elektronicznych (procesorów, scalaków, transformatorów itd.) szczególnie wrażliwych na działanie EMP. Dość powiedzieć, że względnie odporne na impulsy elektromagnetyczne są archaiczne dziś, wydawałoby się, lampy elektronowe. Niemożliwe jest jednak zbudowanie, dajmy na to, użytkowego, rozrusznika serca, w który miniaturowe układy elektroniczne można byłoby zastąpić lampami elektronowymi. Dość powiedzieć, że jeszcze ćwierć wieku tym, ci którzy nie mieli wszczepione rozruszniki nie mogli oglądać... kolorowej telewizji? Dlaczego? Bo ich lampy kineskopowe emitowały niebezpieczną dla ich działania dawkę EMP.
Czy teraz już wiadomo, że tzw. efekt Carringtona może być groźny w skutkach nie tylko dla energetyki?
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Też mi odkrycie. Ruskie Migi dawno przeszły z powrotem na lampy.