ARMAGEDON Waldemar P. Bartosik Czerwiec 2012 rok Dla panującej formacji, nastał w Bytomiu dzień apokalipsy. To efekt buty i zaślepienia. Choć źródła i skutki takich kataklizmów od zawsze są znane. Podobnie jak ludzka natura. Przełomy rodzą wielkie idee, generują wybitne dzieła, wyłaniają tytanów. Czesław Niemen, miał swój sen o Warszawie i ujął go we wzruszającą poetykę porywającej swym pięknem, nostalgicznie urzekającej pieśni. Niccolo Machiavelli, miał swój sen o zjednoczonej po wieluset latach rozdarcia Italii ; napisał więc „Księcia”. Martin Luther King , miał sen o zrównaniu i braterstwie ras w Ameryce. I wykreował Baracka Obamę. Wszystko co piękne i wzniosłe, ma swój początek w marzeniach. Bo jak powiadał Albert Einstein : „wyobraźnia, ważniejsza jest od wiedzy”. Zaś Anthony Hopkins, marzącemu adeptowi sztuki aktorskiej podpowiadał : „zaryzykuj, a potężne siły przyjdą ci z pomocą”. W trakcie ubiegłorocznej kampanii wyborczej, napisałem i zawiesiłem w cyberprzestrzeni felieton, zatytułowany „Rok 2011; szansa nowego otwarcia” (vide Google). Rozpocząłem go zdaniem, będącym parafrazą żywcem wyjętą ze starożytności (Cyceron, Seneka) : „Być może Donald Tusk nie potrzebuje już Polski. Ale Polska, jak nigdy dotąd, potrzebuje dziś Donalda Tuska”. Pobieżny, roztargniony czytelnik, być może dostrzegł w tym tekście adres hołdowniczy, lub nachalną apoteozę najpotężniejszego dziś w Polsce polityka, mniej lub bardziej zręcznie kamuflowaną wytknięciem mu wad i niedoskonałości. Jednak nic bardziej błędnego. Felieton zawiera bezsporną i banalną, lecz dla wszystkich oczywistą konstatację, że Donald Tusk jest bezkonkurencyjnym liderem Platformy, podobnie jak Piotr Duda wyrósł do rangi niekwestionowanego trybuna w środowisku Solidarności. Ale takie właśnie, rozmyślnie prowokacyjne ujęcie przeze mnie tematu, miało w zamyśle skoncentrować uwagę czytelnika na węzłowych problemach społecznego i narodowego bytu Polaków, ujętych w pakiet postulatów „5xE”. Było więc projekcją i emanacją moich marzeń, o Polsce bliskiej doskonałości. Pozostało jednak bez odzewu, reperkusji i oczekiwanych programowych albo decyzyjnych implikacji. Nie łudzę się więc przesadnie, że będzie odmiennie w wątku, który pragnę poruszyć. Wszak historia uczy, że niczego nie uczy. A ludyczna mądrość, uchwycona w tekście Agnieszki Osieckiej apeluje do Boskiej Opatrzności, by nas „chroniła od życiowej mądrości”. To oczywiste, że chciałoby się przejść przez to życie bez wstrząsów, zmartwień i dokuczliwości. Lecz już niekoniecznie bezrozumnie, bezkrytycznie i bezmyślnie. Największy jest w tym jednak paradoks, że ludzie sami, i to skutkiem własnych wyborów, są winni swojego nieszczęścia. W przestrzeni bowiem publicznej, wszelkie zło zjawia się zrazu niepostrzeżenie : z pojawieniem się nawiedzonych „wybawców”, którzy „posiedli prawdę”, swoją prawdę. I z myślowej ociężałości i intelektualnego lenistwa mas, które się dają pochwycić w szpony owych zręcznych demagogów. Wszelka zaś idea, z natury swej jest neutralna, dopóki człowiek nie zechce w nią tchnąć swego ducha, swych kompleksów i żarów, przekształcając ją w wierzenie, a zwolenników w wyznawców. Naówczas idea przekształca się w dogmat i następuje jej odejście od logiki, rozumu i życiowego doświadczenia. A to wprost wiedzie do piekła, do zamordyzmu i arogancji, w imię nieomylności wybrańców, autorytetów, wodzów. Otwiera się droga do klęsk i niewyobrażalnych cierpień, powszechnie znanych z historii. Oto więc mamy w Bytomiu krajobraz po bitwie. Pobojowisko, z którego wyłonionym w nadchodzących wyborach rajcom i włodarzom, przyjdzie wskrzesić, reaktywować a być może doprowadzić do rozkwitu – miasto, które w minionym 20-leciu pogrążało się w ustawicznym uwiądzie. Znamienne, że to nie politycy i nie partie przywiodły nas do tego przełomu, lecz wąskie grono nikomu nieznanych osób, działających ze szlachetnych pobudek i inspiracji, skupione wokół Janusza Wojciechowskiego, energicznego górnika-emeryta i społecznika. Ludzi bezgranicznie bezinteresownych, ludzi ogromnie skutecznych, zdolnych swą determinacją i służbą dobru społecznemu zmobilizować i porwać masy, zmienić oblicze i realia sceny politycznej. Ludzi o których pokroju Jezus w ewangelii św. Mateusza powiada : „Lecz kto by między wami chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem waszym”. Jakimż są oni kontrastem dla ekip z bliższej i dalszej przeszłości. Nie przypadkiem łacińskie słowo minister, znaczy dosłownie sługa. Ci ludzie, są tego wspaniałą egzemplifikacją. Konfucjusz rzekł : „W państwie dobrze rządzonym – wstyd jest być ubogim. W państwie rządzonym źle – jest hańbą być bogatym”. A Cyceron mawiał : „Salus populi suprema lex” (dobro ludu najwyższym prawem). Zwieńczona sukcesem batalia, była walką o dobre rządy dla Bytomia i Bytomian. Na przekór bombastycznemu rozmachowi triumfalistycznej propagandy sukcesu – w dogorywającym mieście. Na przekór nieskromności, tupetowi i pyszałkowatej bucie. W obronie elementarnych wartości i wiary, że Bytom można wydobyć z zapuszczenia, że można przywrócić mu witalność, wydobyć z uwiądu handel, usługi i przemysł. Dać ludziom pracę, a miastu inwestycje i nadzieję. W Bytomiu jako pierwszym na mapie Polski, doszło do erupcji społecznego niezadowolenia. Erupcji wywołanej arogancją, nonszalancją i bezkarnością zżerającą kraj. Bezwstydnie rozpanoszyli się osobnicy, odzierający Rzeczpospolitą z jej majestatu. Którzy z rozbicia etosu międzyludzkiej solidarności i kooperacji, sponiewierania elementarnych wartości, frymarczenia fundamentalnym poczuciem sprawiedliwości i obrazy najbardziej pryncypialnych zasad państwa prawa – uczynili profesję, nie dla zasad czy publico bono, lecz z cynizmu, szemranych więzi i dla prywaty. Los postawił mnie przy narodzinach III Rzeczpospolitej, aktywnie i z entuzjazmem uczestniczyłem w transformacji ustrojowej, w tworzeniu zrębów jej nowych struktur władzy. Dziś ów protagonizm, napełnia mnie rozpaczą i rozgoryczeniem, rozczarowaniem, zadumą i smutkiem. Z trudem się integruję z obecnym status quo. Odrazą i obrzydzeniem napawa mnie widok życia publicznego, które wypełnia pełna hipokryzji celebra arlekinów, nic nie mająca wspólnego z głęboką mądrością słów, zasad i nauk z kart pism Nowego Testamentu, lub wyrosłych w kręgu kultury i obyczajowości łacińskiej, z którymi demonstracyjnie się obnoszą. W wielu miejscach znów „władzę przechwycili ciemniacy”. Antycypując więc potencjalnie możliwe, kolejne chybione namaszczenia i wybory, cytując ponownie za Pismem Świętym – słowa Jezusa Chrystusa, wołam, apeluję i proszę : „Nie dawajcie psom tego co święte i nie rzucajcie swych pereł przed świnie, by ich nie podeptały nogami, a obróciwszy się – was nie poszarpały. Genialnie przenikliwy, niezrównanie dosadny i zwięzły w aforyzmach, nieodżałowanej pamięci Jan Izydor Sztaudynger, parafrazując ową pomnikową przypowieść Jezusa napisał : „Nie warto rzucać pereł przed wieprze, chlew i pomyje dla nich są lepsze”. Bytom i jego mieszkańcy są wartością, którą trzeba szafować roztropnie i kompetentnie, by ich nie narażać na dalszą degradację, pohańbienie i zbezczeszczenie. Dlatego czas powrócić do źródeł fermentu i ludzi, którzy odważnie, odpowiedzialnie i kompetentnie, pokojowo protestem tym pokierowali. Czas oddać tym ludziom szacunek, i z nimi, i wokół nich zbudować ponadpartyjną, społeczną koalicję, na rzecz wskrzeszenia, rewitalizacji i potencjalnego rozkwitu Bytomia. Nikt inny nie ma większych zasług niż oni, nikt nie ma lepszych predestynacji moralnych. Są autentycznymi liderami. Są tytanami w lokalnej skali, świecącymi blaskiem własnym a nie odbitego światła. Zjednoczyli mieszkańców w walce, winni poprowadzić miasto ścieżką do sukcesu. I nie jak w polskim zwyczaju wśród aktów dywersji i anihilacji, lecz w atmosferze bezwarunkowego wsparcia i zgodnego współdziałania wszystkich sił społecznych, w duchu odpowiedzialności i solidarności za los i przyszłość naszej wspólnej „małej Ojczyzny”. Do takich czynów, dzieł i celów – czego dowiedli – mają wybitne predyspozycje. Być może więc oni nie potrzebują Bytomia. Ale Bytom, jak nigdy dotąd, dziś ludzi tych potrzebuje. Waldemar P. Bartosik