Tak się składa, że punkt widzenia prof. Marka był wiele razy ostro krytykowany jako zbyt wąski, w pewnych skrajnych kręgach uchodzi on wręcz za "niemcożercę" (z odniesieniami do formowania się jego świadomości w PRL itp, itd.) i zarzut ten poniekąd sam Marek potwierdza w książce "Polscy Ślązacy oskarżają". Z drugiej strony jest to obserwator na tyle przenikliwy, by ostro widzieć i punktować tak ignorowane przez establishment zagrożenia wynikłe z naszego wasalizmu wobec UE (co w praktyce sprowadza się do dobrowolnego czapkowania Niemcom, które oni z radością wykorzystują do odnowienia swojej "kolonizacji" w ekonomii, tradycji, kulturze). Dzięki tej "osobności" staje się Marek łatwym celem ataków z wielu stron. Sprawa nie jest nowa i niebotycznie skomplikowana. Zwłaszcza, że historycznie na Śląsku powinno się mówić nie o dwóch, ale trzech kulturach (Czechy) a współcześnie - o 4 kulturach, bo przecież cały ten trójkulturowy kocioł jest od 1945 roku schedą Kresowiaków. Chyba w niewielu miejscach na świecie (nie licząc ZSRR) nie ćwiczono aż takich przemieszczeń i nawarstwień na żywej tkance społeczno-historycz no-kulturowo-genetyc zno-językowo-gospod arczo-religijno-ludz kiej! Fragment o nazwach miejscowych wzbudził moje największe wątpliwości - zwłaszcza teza o bezsensowności nazw podwójnych. Z jednej strony obecnie często Niemcy postulują przywracanie nazw z okresu zniemczania hitlerowskiego w latach 30. (o którym Marek nie wspomina), które ani politycznie ani językowo nie daje się obronić, ale z drugiej strony trzeba też pamiętać, że zniemczanie nazw miało swój odpowiednik w spolszczaniu po 1945, które bardzo często odbywało się nieracjonalnie i w pośpiechu. Żeby zrozumieć niemieckie roszczenia do nazw, można wyobrazić sobie spór na wschodzie między Polską a Ukrainą, Białorusią a nawet Litwą - z punktu widzenia ich "naukowców" my też spolszczaliśmy prastare ruskie źródłosłowy a cały konflikt polega w końcu na tym, że człowiek naturalnie przywiązuje się do tej tradycji, jaką wchłonął przychodząc na świat i w dzieciństwie natomiast naukowe tezy nader często zależą od polityki i są wysoce nieprzystające do wspomnień: dla Niemca Lubowitz to Lubowitz, nie Łubowice. Ktoś się urodził we Lwowie, kto inny w Lembergu, ktoś wcześniej w Leopolis a ktoś później w mieście Lviv. Gdyby wszyscy jeszcze żyli i tęsknili do rodzinnego miasta, chętnie postawiłbym im tablice z tymi wszystkimi nazwami na rogatkach. A propos: teza jakoby polszczyzna miała być językiem ojczystym Eichendorffa, obawiam się, może wzbudzić śmiech i przypomina mi nieco spór o narodowość Adomasa Mickeviciusa;) Podobnie lampka zapala mi się, gdy słyszę o pozytywnej roli duchowieństwa protestanckiego w krzewieniu i ochronie polszczyzny - oczywiście reformacja pochyla się ku językom lokalnym, komunikatywność liturgii i Pisma to jej podstawowy postulat, ale też za chwilę podkreśla sam Marek nadzwyczajne straty ludnościowe (Ślązaków żywiołu słowiańskiego-"pol skiego") w Wojnie Trzydziestoletniej, a przecież były to ofiary wojny par excellence religijnej! Podobno niemieccy duchowni rzymskokatoliccy też się gorszyli poczynaniami III Rzeszy... Może to dobrze, że tekst ma aż tak polemiczny potencjał, a może źle. Okaże się w praniu;)