Komentarz do artykułu:
Adam Maksymowicz: Bezpieczeństwo w kopalniach

Panie Tytusie, wszystko to, co Pan pisze powinno być wprowadzone w życie. Tylko,że są dwie przeszkody. Pierwsza to ta, że my możemy sobie tylko pogadać na ten temat. Nie mamy żadnego przełożenia na konkretne działania. Jednakże to pogadanie odbywa się, co prawda na małej scenie publicznej, ale jednak odbywa się publicznie i to ma swój mały, żeby nie powiedzieć całkiem maleńki wpływ na władze górnicze, rządowe i polityczne. Wychodzę z założenia, że lepiej mieć nawet najmniejszy na to wpływ niż żaden. Po drugie siła i opór starej materii jest tak duży, że w górnictwie moglibyśmy uznać to wszystko za margines. Proszę zwrócić uwagę na opinię o filmie, który był emitowny w poniedziałek pt. "Towarzysz Jaruzelski". Moim zdaniem jest to symbol tego oporu z którym mamy do czynienia. Jego obalenie na najwyższym szczeblu wydaje się niemożliwe. Dlatego wszystkie nasze postulaty moim zdaniem mają przede wszystkim znaczenie teoretyczne. Jeżeli nie mamy wpływu na praktykę, to chociaż przygotujmy teorię. Byc może, że jeszcze za naszego życia nastanie taki moment, że trzeba będzię teorię tę wprowadzać w życie. Lepiej być przygotowanym na taki moment, niż tylko w sposób zgorzkniały narzekać na "opór materii". Mechanizm, który Pan opisuje jest oczywistą kontynuacją PRL. W tamtych może już niesłusznie zapomnianych czasach też głosiło się "miłość do klasy robotniczej". Tak ogólnie. Konkretnie jednak, każdy Kowalski stanowił zagrożenie dla socjalizmu, który należało bronić, jak niepodległosci. Ten socjalizm to stanowiska, układy i wynagrodzenia. Dlatego każdego Kowalskiego można, a nawet trzeba było zabić, eliminować, stłamsić i pozbawić wszelkich ludzkich cech. Tych Kowalskich jest kilkadziesiąt milionów. Teraz zmieniła się tylko retoryka i zamiast socjalizmu jest demokracja z tym samym skutkiem. Jednak jest choćby minimalny postęp, bo dawniej za takie pisanie szło się do mamara, a teraz najwyżej jest się bezrobotnym. Czy jest w tym jakaś różnica, być może, że jest to tylko kwestia, jak mawiał Zbigniew Herbert "smaku".