Wreszcie jest. Wierzchołek. Zapominam o wietrze, zimnie, zmęczeniu. Wzruszenie. Radość niemal ciśnie łzy do oczu. Anioł stróż, z którym przekomarzałem się w drodze, znów obok mnie. Pieszczotliwie głaszczę skałę wierzchołka, opatuloną we flagi i szarfy zdobywców. I... spieprzam. Tak wejście na najwyższy szczyt Kaukazu wspomina Narcyz Dudek.
Górołazem - jak określa swoją pasję - został przed prawie 40 laty, jeszcze w szkole podstawowej.
- Górami zaraził mnie kolega. Jak na swój wiek był już wytrawnym, a przy tym wymagającym wędrowcem: natychmiast odrzucał niemrawych. Ja uprawiałem sport, więc sprostałem jego wymaganiom. Pierwszym moim szlakiem było przejście z Węgierskiej Górki przez Rysiankę i Krawców do Ujsoł. Spodobało mi się. Przez kilka lat chodziliśmy razem. Beskidy nie mają dla mnie tajemnic - z rozrzewnieniem wspomina tę górską inicjację ze szkolnych czasów.
A później były już Tatry, czyli jakby średnia szkoła górołaza. Narcyz Dudek z uśmiechem opowiada, że omal nie oblał promocyjnego egzaminu do wyższej.
- Wybraliśmy się na Kozi Wierch. Jak na moje przygotowanie okazał się nazbyt wymagający. Dopadła mnie jakaś emocjonalna blokada. Kilka lat nie zaglądałem w Tatry. Przełamałem się. Wróciłem. Pozbyłem się paraliżującego stresu, który niosła wysokość i duża ilość powietrza pod nogami - mówi o tym zwycięstwie nad własną słabością.
Ryzyko i pokora
Kto wie, czy na to zmężnienie nie wpłynęła też praca w górnictwie. Po uzyskaniu dwóch inżynierskich specjalności w Akademii Górniczo-Hutniczej zawodową biografię Narcyz Dudek zaczął pisać w libiąskiej kopalni Janina od sztygara oddziałowego. Później zajmował się jej restrukturyzacją. Kolejny angaż wypadł już w centrali Kompanii Węglowej, gdzie dyrektoruje Biuru Polityki Płacowej. Razem zleciało 20 lat.
- Zdumiewające, jak wielu ludzi górniczych profesji - myślę zarówno o moich podwładnych, jak i kolegach z dozoru z czasów sztygarowania, a później urzędniczych już zajęć - kocha góry. Być może dlatego, że my, górnicy, z jednej strony lubimy troszeczkę ryzyka, ale jednocześnie mamy w sobie tę szczyptę pokory, koniecznej i pod ziemią, i w górach. I tu, i tam w głowie tkwi jakaś siła sprawcza - jedni myślą o Bogu, inni o potędze natury - przypominająca jacy jesteśmy mali i nikczemni wobec niej - próbuje znaleźć wytłumaczenie tej rozpowszechnionej w górniczym środowisku fascynacji górami.
A że blisko domu w Brzezince gór wyższych niż Tatry próżno już było szukać, więc postanowił posmakować Korony Świata. Kilimandżaro łączyło wyzwanie wspinaczki na 5895 m n.p.m. z egzotyką Afryki z pogranicza Tanzanii i Kenii.
- To miała być wyprawa życia, która bez reszty nasyci mój głód przygody i będzie skarbnicą opowieści dla wnuków. Wróciłem i głód dalej trzymał - śmieje się górołaz.
Wiśnia na torcie
Co tkwi w górach, na czym polega ich magia?
- Nieraz sam się nad tym zastanawiam. Ale i dla mnie odpowiedź nadal kryje się za jakąś woalką tajemnicy. W czasie wypraw, kiedy budzę się w środku nocy, w namiocie minus 20 stopni, trzeba wyjść ze śpiwora i włożyć stopy w lodowate buty, a potem ruszyć na katorgę, to momentami przychodzi mi do głowy pytanie: "Co ja tutaj robię?". Ale jest też wielomiesięczne przygotowanie, jest adrenalina, jest wspólne zmęczenie z przyjaciółmi przed i za mną, łapczywe łapanie powietrza w płuca, wzajemne wspieranie się na duchu. Wreszcie szczyt - swoista wisieńka osadzona na całym torcie wyprawy, moment, kiedy trudno wydobyć z siebie proste słowo - próbuje przybliżyć ten trudny do opisania urok gór.
Są też ludzie spotykani w drodze ku szczytom. Narcyz Dudek przemierzył już prawie 50 krajów, więc spotkał ich sporo.
- Te spotkania z ludźmi różnych barw skóry, języków, obyczajów, temperamentów to również wielka, niepoślednia przygoda. Nigdzie nie spotkałem się z przejawami niechęci, a tym bardziej agresji. Oczywiście, te przyjazne relacje muszą być obustronne. To gest, uśmiech, nieudolna nawet próba pozdrowienia w tubylczym języku, obdarowanie drobnym upominkiem... - zdradza sposoby zjednywania sobie życzliwości i względów.
Elbrus wymusza szacunek
Po Kilimandżaro i Mount Blanc pora wybrać się na Elbrus - ta myśl Dudkowi i przyjaciołom wpadła do głów podczas nocnej biesiady w Bukowinie Tatrzańskiej.
- Ta góra pochłonęła więcej ofiar niż Everest, miejcie dla niej szacunek - stopował ich zapał Aleksiej Bołotow.
Z 13 zapaleńców - po przygotowaniach i treningach - zostało siedmiu.
Jest koniec sierpnia. Oto garść wspomnień z zapisków Narcyza Dudka.
I fragment: Kaukaskie bezdroża, smak suszonej przez pasterzy baraniny, nad głowami majestatycznie szybują orły i oto on - Elbrus. Wydawał się w zasięgu ręki. Coś mi mówiło, że nie ma takiej siły, która powstrzymałaby mnie przed jego zdobyciem.
II fragment: Dysząc, zbliżamy się do Skał Pastuchowa. Co kilka kroków postój i parę oddechów. Boże, jak zimno. Wygląda źle. Pojawia się niepewność, nawet propozycje odwrotu.
III fragment: Zmiana pogody, niebo nieprawdopodobnie rozgwieżdżone, ledwie 2 stopnie mrozu. Radość z prezentu niebios. Na czele Grześ, idealne tempo.
IV fragment: Siodło przełęczy. Pojawia się śnieg, siecze twarz, topnieje, by za chwilę zmienić się w niemiłosiernie piekący, marznący okład. Stanie tyłem do wiatru daje ulgę. Idę tyłem. Mój anioł stróż już niemal ochrypł, wrzeszcząc mi do ucha: "Spieprzaj stąd".
V fragment: Z trudem uspokajam kłótnię sumienia z aniołem. Idę dalej. Pieprzony chłód. Podejście przywraca czucie w stopach i dłoniach. Wyobraźnia płata figle. Piramidy? Wreszcie jest - WIERZCHOŁEK. Zapominam o wietrze, zimnie, zmęczeniu. Wzruszenie...
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.