Jydzcie zielynina!!! Bo kiej, jak niy tera?! W zielyninie je dużo witaminów i inkszych dobrych rzecy. Ale nojwiyncyj witaminów – a doszli do tego polskie naukowce – je wy yaptykach!
Tóż dzisiok witóm Wos zdrowo – witaminowo! Pónoć – tak dlo przikładu – marchew je dobro na uocy, bo jeszcze nigdy, nikaj żodyn niy widział hazoka (zająca) we brylach (okularach). I terozki przipómna stary wic z całóm furóm zielyniny.
STARY ŚZLÓNSKI KÓNSEK
Uroda (urodzaj) w zogrodzie latoś była uogrómno! Ecik i Ecikowo niy poradzili przejeść (spożyć) wszystkiygo, co urosło. Uradzili, że czego je za dużo – sprzedadzóm i sie tyż trocha przez to wspomogóm (podreperują budżet domowy). Jednego dnia wczas rano wybrali sie na torg.
Zapakowali cało ibryczno (zbędną, dodatkową) zielenina na wózyk, Ecikowo siadła na wierchu, Ecik chycił sie (złpał za) dyszla, leko pocióngnył – bo ze placu (z podwórka) było z górki – i jedzie ku wrotkóm (bramce).
Wózyk ino trocha podskoczył na małyj dziurze, ale jedzie, a Ecikowo uoroz wrescy:
– Ecik! Dyć (przecież) stóń ino na chwila, a dej mi dziubka (pocałuj mnie)!!! Co mioł chop zrobić? Stanył, podloz ku babie i doł ji kusika (całusa) w nadstawióno gymba. Zaś sie chycił dyszla. Wyjechoł na dróga, wózyk lekutko podskoczył na kancie asfaltu a baba rycy: – Ecik! A stóńżysz ino na chwila, a przidź sam dać mi kusku!!! Niy bardzo to Ecikowi pasowało, ale poszeł ku babie, a uóna niy czekała ino chyciła go za łep i uotwartóm gymbóm całego uomamlała (w zasadzie nie przetłumaczalne, ale chyba zrozumiałe). Ledwo sie wyswobodził. Potym uotar umamlane lica rynkowym i coś tam mamrzónc (mrucząc) pod nocholym (nosem), zaś sie wzión za wózyk i dre (ciągnie z wysiłkiem) go drógóm. Ale co wózek podskoczy na dziurze, kamieniu abo puklu (garbie, wybrzuszeniu), to Ecikowo chce dziubka. A za każdym razym jest coroz barżij uoklano (natrętna), coroz dłużij to trwo…
Aże za kierymś razym Ecik niy strzimoł, jak baba na niego zawreskła (zakrzyknęła, zawołała), to stanył, wejrzoł sie na nia spod uoka i spómiarkowoł (zrozumiał, zauważył), uo co sie rozchodzi. Tóż ji tyż pedzioł: – Stworzynie! (człowieku, stworzenie) Przeca zlyź ino z tym rubym zadkiym z tych ogórków i tyj marchwie, a na kapusta sie siednij, bo przeca ani na wieczór niy zajadymy!!!
O płodach ziemi jeszcze będzie, ale w zupełnie innym kontekście. Otóż dziś rubryka
Z TASZY LISTONOSZA
poświęcona będzie dość szczególnym kurortom, zwanym czasem „psychiatrykami”.
Agrotechnika stosowana
Za płotem zamkniętego ośrodka dla osób myślących i rozumujących „inaczej” znajdowały się ogródki działkowe. Pewien pensjonariusz uważnie przyglądał się przez szpary w parkanie czynnościom agrarnym doświadczonego działkowicza, który zresztą nie zwracał na owego widza najmniejszej uwagi. Aż wreszcie „widz” zagadnął „aktora”: – Proszę pana, a może mi pan powiedzieć co pan właśnie robi?
– Nawożę truskawki – odparł zagadnięty, nawet na moment nie odrywając się od pracy.
– Aaaa! Rozumiem! Ale proszę pana, niech mi pan powie, co tak właściwie pan robi?
– Przecież powiedziałem: zaprawiam truskawki nawozem – odparł działkowicz, nie spoglądając nawet na pytającego.
Zaś ten powiercił się chwilę w miejscu, poskrobał po głowie i znów zapytał: – No dobrze, proszę pana, ale czy mógłby pan tak konkretnie powiedzieć, co pan robi? Konkretnie?
Działkowicz, najwyraźniej przyzwyczajony do tego rodzaju konwersacji, odparł z lekką tylko irytacją: – Nawóz daję. Na truskawki. Nawóz...
– No! Aha! – znów przebierając w miejscu nogami, radośnie wykrzyknął kandydat na ogrodnika, by po chwili namysłu kontynuować: – Ale tak konkretnie, to co? Co pan robi? Pan powie... Prooooszę!!!
– Sypię gnój pod truskawki! – wykrzyknął, wyraźnie już rozsierdzony działkowicz.
– Tak, gnój – powtórzył wyraźnie ucieszony widz zza parkanu. Zaś po zastanowieniu ciągnął dalej: – Gnój i truskawki. Ale wie pan, to dziwne, wie pan? Bo ja sypię cukier... Tylko, że ja jestem popieprzoooony!
We wschodniej części Śląska znalazły się trzy takie „kurorty” – w Lublińcu, Rybniku i Toszku. Te nazwy stały się prawie symboliczne i oczywiście znalazły poczesne miejsce w dowcipach. Oto klasyczny przykład.
Kto pyta, nie błądzi
Na stację kolejową w Rybniku wjechał pociąg osobowy. Jeden z pasażerów, widać nie będąc pewnym, czy wysiadł tam, gdzie chciał, podszedł do dyżurnego ruchu i nieco niepewnym głosem zapytał:
– Jest żech jo tu rychtig? (Czy jestem we właściwym miejscu?)
Na co dyżurny odpowiedział: – Jak żeście sóm rychtig (normalni), to tu żeście sóm niyrychtig (w niewłaściwym miejscu), ale jak żeście sóm niyrychtig (nienormalni), to tu żeście sóm rychtig (we właściwym miejscu)...
Nieporozumienie
Jorguś z Lublińca pożyczył zimą narty koledze z Katowic. W lipcu, gdy było 40 stopni ciepła, przypomniało mu się i postanowił odwiedzić kumpla, a przy okazji odebrać sprzęt.
Wracając na dobrym humorku, stanął z nartami przy kasie na dworcu PKP w Katowicach.
– Poprosza jedyn bilet do Lublyńca!
Kasjerka spojrzała na Jorgusia z nartami, uśmiechnęła się i rzuciła od niechcenia:
– No nie dziwię się, nie dziwię...
Złośliwość za złośliwość
– Podobno u was dużo wariatów – powiedział, ze złośliwym uśmiechem przedstawiciel tzw. Warszawki do mieszkańca Toszka. Ten zaś przytomnie odpowiedział: – Jak u wos, jak u wos. Ino nasi sóm zawarci we szpitalu, a wasi łażóm po mieście...
I tak to historia kołem się toczy... Jeszcze tyko jedna z
MYŚLI WIELKICH, MĄDRYCH, NIE ZAWSZE ZNANYCH…
Podczas wakacji nie siedź stale przed komputerem! Pograj trochę na komórce!!!
Piszcie: ecik@gornicza.com.pl
Pyrsk!!!
BOJTLIK Z FRASZKAMI
Aleksander hr. Fredro (1793–1876)
Na dziennikarza
Będę feudałem
Albo radykałem,
Kogo mam obrzucić błotem,
Pomówmy potem o tem,
Moje czoło jak miedziaczek,
Moje pióro jak wiatraczek
Na usługi swoje masz,
Tylko powiedz – co mi dasz?
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.