Rozmowa z Zygmuntem Łukaszczykiem, wojewodą śląskim prowadzącym dialog pomiędzy zarządem Kompanii Węglowej a związkami zawodowymi.
Do tej pory po autorytet mediatora, w sporach pomiędzy stroną społeczną a zarządami firm, sięgano w sytuacji ostatecznej. Tym razem w przypadku Kompanii Węglowej, włączył się pan w ten spór na wcześniejszym etapie. Dlaczego?
- Trzeba rozróżnić kilka elementów. Po pierwsze, formalnie nie pełnię funkcji mediatora, bo mediator to osoba, która, zgodnie z ustawą o rozwiązywaniu sporów zbiorowych, włącza się w negocjacje po spisaniu protokołu rozbieżności, na wniosek stron konfliktu. Taki mediator w Kompanii Węglowej już był, ale nie spełnił swego zadania. Dlatego strona społeczna poprosiła mnie o prowadzenie mediacji. Być może zadecydowały o tym doświadczenia sprzed dwóch lat, kiedy udało się nam rozwiązać dosyć ostry konflikt, który mógł doprowadzić do strajku generalnego włącznie. Po drugie, wojewoda jest z mocy ustawy przewodniczącym Wojewódzkiej Komisji Dialogu Społecznego, a ja osobiście się cieszę, że strona społeczna ma zaufanie do wojewody – nie wiem, czy do instytucji, czy człowieka – i zwróciła się do mnie, żeby takie mediacje w formie dialogu prowadzić.
Przyjął Pan bardzo trudne zadanie...
- Trudno było na taką propozycję odpowiedzieć inaczej niż „tak”. Dzisiaj Kompania Węglowa to największy pracodawca w regionie, a do 64 tys. zatrudnionych doliczyć trzeba pracowników firm kooperujących. Średnio szacuje się, że to ponad 200 tys. rodzin pośrednio związanych z tym pracodawcą. Nie mogłem odmówić także dlatego, że szeroko rozumiane górnictwo, a mówię to z pełnym przekonaniem, nie jest dziś dobrze postrzegane. Nie widzę też kogoś, kto w sytuacjach kryzysowych starałby się zwaśnione strony pogodzić.
Jak ocenia Pan pierwsze spotkanie związków zawodowych i zarządu Kompanii z Pana udziałem?
- Ubiegłotygodniowe spotkanie miało doprowadzić do rozmowy strony społecznej i zarządu przy udziale osoby trzeciej. Wydaje mi się, że to spotkanie pozwoliło na merytoryczne zbliżenie, choć na razie bez rezultatów. Zaczęto rozmawiać o problemach, niekoniecznie tych sformułowanych na piśmie. Wyraźnie podkreśliłem, że wojewoda, niezależnie od tego, kto by nim był, nie powinien rozstrzygać, co może być przedmiotem sporu, a co nim być nie powinno. Od tego jest zarząd firmy i strona społeczna. Na etapie mediacji włącza się osoba lub instytucja, która chce uzyskać jeden efekt: skłonienie do rozmowy. Nie językiem kłótni, sporu i sztandarów z jednej strony, a z drugiej – opiniami prawnymi, lecz językiem opisującym problemy. Udało się to osiągnąć dzięki dojrzałości obu stron.
W czasie obecnego konfliktu mamy do czynienia z szerszym spektrum problemów. Związkowcom nie chodzi wyłącznie o roszczenia płacowe, sprzeciwiają się także ograniczaniu mocy wydobywczych i zmniejszeniu liczby zatrudnionych, a takie tezy zapisane są w nowej strategii KW. Czy widzi Pan możliwość zbliżenia stanowisk?
- Nie zarządzam Kompanią i nie jestem szefem związków zawodowych. Uważam, że żaden wojewoda nie powinien ingerować w wewnętrzne sprawy zakładów pracy. Ale w Kompanii spór wymknął się spod kontroli. W związku z tym nie sposób, żeby wojewoda, proszony o mediacje, nie zareagował. Dzisiaj węgiel traktowany jest jak każdy inny produkt – odbiorca i producent muszą dojść do porozumienia cenowego. Węgiel można kupić w portach ARA – Amsterdam, Rotterdam, Antwerpia. Kryterium jest tylko jedno: przy założonej jakości – konkurencyjna cena. Biorąc pod uwagę to kryterium, każdy zarządzający firmą ma za zadanie przeprowadzić ją przez okresy, gdy produkt generuje duży koszt, a otrzymuje się za niego niską cenę. W górnictwie na ten problem nałożyło się duże ryzyko prowadzenia robót przygotowawczych i wydobywczych w niektórych ruchach kopalń. Wiemy, że są kopalnie w Kompanii Węglowej, w których zginęły setki górników. Schodzenie z eksploatacją coraz głębiej zwiększa ryzyko, którego nie da się wyeliminować najlepszymi przepisami. Zabezpieczenie przed ewentualnymi niebezpieczeństwami wymaga ogromnych nakładów. W ten sposób rośnie koszt jednostkowy węgla. Niektóre kopalnie generują setki milionów strat, ale spółka wychodzi „na zero”, bo inne przynoszą pożądane zyski. Dobry przedsiębiorca zastanawia się, gdzie ciąć koszty, a gdzie inwestować, żeby osiągnąć zysk. Myślę że strategia Kompanii Węglowej prowadzi właśnie w tym kierunku, po to, żeby efekt osiągnąć nie tylko w bilansie finansowym, ale też w wymiarze pracowniczo-społecznym.
O tym właśnie mówią związkowcy, nie godząc się na zmniejszenie zatrudnienia...
- To oczywiste, że strona społeczna oczekuje ochrony miejsc pracy, ale dzisiaj nie mówi się o zwolnieniach, lecz o naturalnych odejściach na emerytury. W miejsce odchodzących pracowników w pierwszej kolejności zatrudniani powinni być górnicy z rejonów, w których wydobycie będzie ograniczane. Rozbieżność interesów jest duża, bo strona społeczna mówi: chłop za chłopa. Ja to rozumiem inaczej: tam, gdzie przepisy i logika tego wymagają, zatrudnienia nie można redukować.
Przez wiele lat był Pan związany z górnictwem. Analizując spór w Kompanii Węglowej z tej perspektywy, a także z perspektywy gospodarza województwa, sądzi Pan, że uda się uniknąć strajku?
- Myślę, że zgodzą się ze mną i pracodawcy, i strona społeczna: strajk jest bardzo łatwo rozpocząć, ale proszę uwierzyć, jest niesamowicie trudno go zakończyć. Każda ze stron, a szczególnie strona społeczna, musi wyjść z twarzą. Kolejny dzień strajku to są ogromne koszty: nie ma wydobycia, a trzeba płacić wynagrodzenie, ponosić koszty stałe. Każdy dzień będzie więc pogarszał sytuację. Dlatego trzeba robić wszystko, żeby do strajku nie doszło, choćby trzeba było siedzieć dniami i nocami. Strajk jest najgorszą formą rozstrzygania sporów.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.