Dawniej, po skończonej dniówce, górnik musiał zrzucić znaczek. Było to wtedy znakiem dla dyrekcji kopalni, że pracownik wyjechał z dołu. Dla żony górnika, wyznacznikiem „odfajkowania” godzin pracy przez męża było przyniesienie kuloka.
– Kulok to 30-centymetrowy kawałek drewna – wyjaśnia Józef Fudali, znawca tradycji górniczych. – Był to obrzynek, powstawał z przycięcia zbyt dużego stempla drewna, który miał służyć do podtrzymywania stropu. Taki kawał drewna każdy górnik na koniec dniówki mógł zabrać pod pachę i wynieść z kopalni. Nikt z dozoru za to nie tępił.
Kuloki służyły jako podpałka pod węgiel i zabierane był przez tych górników, którzy mieli swoje domy i musieli się starać o to, by mieć czym rozpalać ogień. – Dzisiaj już mało kto to praktykuje – dodaje Józef Fudali. – Wszystko dlatego, że zmienił się sposób ogrzewania domu. Mamy centralne ogrzewanie, gaz.
Jan Tomaszek, członek Związków Zawodowych Jedność „Rydułtowy-Anna” przypomina sobie: – Były takie momenty, że zwracano uwagę na wielkość. Czasami dozór twierdził, że kulok jest po prostu za długi i górnik oszukuje.
Karczma Piwna to takie wydarzenie, w czasie którego biesiadują górnicy i kierownictwo kopalni. Wspólne śpiewy, wspólne spożywanie złocistego napoju i wspólne konkurencje. Jeszcze do niedawna jedną z najważniejszych rywalizacji na Karczmie było tzw. cięcie kuloka. – Były wówczas ustawiane dwa kozły, na których kładziono bele drzewa. Dokładnie takie same jak te, które dostarczano na dół do kopalni. Dwuosobowym drużynom wręczano do rąk piłę i jazda! Kto pierwszy przetnie kuloka, wygrywa – opowiada pan Fudali. – Jedną piłę trzymali przedstawiciele wyższego dozoru, a drugą przedstawiciele górników. Nietrudno się domyślić, że najczęściej wygrywali górnicy.
Jak się okazało, kulok do końca nie stracił na wartości. Wydawać by się mogło, że dzisiaj taki kawał drewna już nikomu nie jest potrzebny. – Pewnego razu ktoś zrobił kawał i wywiesił informację na tablicy, że nie wolno wynosić kuloków. Górnikom to się nie spodobało i za pośrednictwem strony internetowej Związków Zawodowych Jedność „Rydułtowy-Anna” wyjaśniali całą sytuację – przypomina sobie w rozmowie Tomaszek.
– Znam przypadek, że górnik nie potrafił wyzbyć się swoich przyzwyczajeń – wspomina Fudali. – Gdy już przeszedł na emeryturę, codziennie rano, przez jakiś czas schodził do piwnicy. Po ośmiu godzinach tam spędzonych żona wołała do niego, że koniec szychty i wówczas taki chłop wychodził na powierzchnię z kawałkiem kuloka, który oddawał żonie.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.