Rozmowa z JERZYM MARKOWSKIM, ekspertem górniczym i byłym wiceministrem gospodarki
Nie będzie to obiektywna ocena, ale wydaje mi się, że spośród wszystkich świąt zawodowych Barbórka jest chyba najbardziej barwna i symboliczna. Z czego to wynika?
Wie pan, wynika to po prostu z faktu, że górnictwo nie ma zbyt dużo okazji do świętowania w ogóle. To była i jest taka praca, która nie dawała czasu na takie sprawy. Więc gdy branża świętuje, to robi to hucznie. Poza tym, temu wyjątkowemu wydarzeniu od zawsze towarzyszy kult Świętej Barbary, który jest dla górników bardzo ważny i to niezależnie od ich stopnia zaangażowania w wiarę.
W tradycyjnym śląskim wydaniu jest to święto większe niż każde inne, poza oczywiście Bożym Narodzeniem czy Wielkanocą, święto szacunku i życzliwości. 4 grudnia zawsze był w kopalniach dniem wolnym, więc jeszcze na przykład 30 lat temu, gdy w branży pracowało ponad 400 tysięcy osób, Śląsk totalnie zamierał.
Oczywiście Barbórka nie jest i nie była wolna od różnych politycznych zakusów – to przecież doskonała okazja do przypodobania się górnikom. Przedstawiciele różnych opcji przyjeżdżają na Śląsk, nagradzają, chwalą, hucznie celebrują, zapewniają o spokojnej przyszłości. I to bez względu na to, co robią później.
Jak świętowanie Barbórki wyglądało przed laty?
Tradycją Barbórki był zawsze ten sam rytuał – dzień zaczynał się od porannej mszy świętej. Górnicy szli do kościoła na galowo, w mundurach. Później bardzo często odbywał się przemarsz na kopalnię, na tzw. obiad jubilacki. Tam spotykali się przedstawiciele załogi nagradzani z tytułu rocznicy pracy w kopalni, np. 25-lecia. Następnie ludzie szli na organizowane przez kopalnie uroczystości taneczne czy muzyczne, albo też spotykano się w domach, gdzie serwowano szałot z wusztem, kołocz, a także coś mocniejszego.
Doskonale pamiętam, jak wyglądały Barbórki w moim domu rodzinnym – ojciec był sztygarem i kierownikiem kopalnianej stacji ratownictwa górniczego. Popołudniami przychodzili do niego koledzy z kopalni Zabrze, oczywiście wystrojeni w mundury górnicze i tak „fedrowali” sobie długimi godzinami.
Dzisiaj wiele osób kojarzy celebrowanie Barbórki tylko i wyłącznie z karczmami piwnymi.
Zgadza się, choć karczmy to w zasadzie rytuał bardziej karnawałowy, związany ze zbliżaniem się do końca roku. Te imprezy początkowo pełniły rolę spotkania kadr, na których m.in. wręczano szpady zasłużonym górnikom. Za PRL-u karczmy wyjątkowo się rozwinęły – władza szukała bowiem każdego sposobu przypodobania się górnikom.
Powiem szczerze, że swego czasu byłem momentami poirytowany karczmami. Przed laty, jako dyrektor kopalni Budryk, robiłem wszystko, żeby panować nad obyczajami panującymi na kopalnianych imprezach, ale już później bywałem też i na takich, gdzie przesadzano z frywolnością i agresywnymi zaczepkami w stosunku do gości. Zdarzało się nawet, że dyrektorów górniczych instytucji, zwłaszcza kontrolnych, sadzano w budce symbolizującej ubikację. Takie zachowanie było gwarancją, że urażona osoba drugi raz już nie pojawi się na karczmie. Choć 29 lat pracowałem pod ziemią i znam kopalnianą specyfikę, raziło mnie też nadmierne epatowanie wulgaryzmami podczas zabaw. Karczmy oczywiście rządzą się swoimi prawami, ale i tak nie wszystko wypada.
Górnikom ich święto może kojarzyć się przyjemnie również z powodu tzw. nagrody barbórkowej, którą otrzymują w tym okresie.
Zgadza się. Na początku górnicy dostawali deputat, który był symboliczny: paczka papierosów, kawałek kiełbasy i kwaterka wódki czystej. Potem, w latach siedemdziesiątych, kiedy pęd do wydobycia był rozbuchany do maksimum, szukano kolejnych sposobów, żeby dać górnikom więcej pieniędzy. Wymyślono więc nagrodę barbórkową, a potem nagrodę roczną, zwaną czternastką.
To zaczęło się mnożyć, bo był to okres, kiedy węgiel wydobywano za wszelką cenę, był w zasadzie jedyną polską „walutą”, która liczyła się na świecie. Pracowaliśmy w soboty i niedziele, wydobywaliśmy stale, ile się dało, i zarabialiśmy pieniądze, których nie można było do końca skontrolować. Pamiętam czasy, kiedy mnie, jako sztygarowi prowadzącemu zmiany, płacono przy wyjściu z klatki na szybie.
A pamięta pan jeszcze swoją pierwszą Barbórkę?
To było w 1968 r. Miałem 19 lat, byłem świeżo po technikum górniczym. Zaledwie cztery miesiące wcześniej, w sierpniu, zacząłem pracę w KWK Szczygłowice. Dyrektorem kopalni był wówczas Paweł Tkocz, naczelnym inżynierem Stanisław Wołczyk, a moim kierownikiem robót górniczych i szefem inżynier Romuald Student, który później został wybitną postacią polskiego górnictwa, dyrektorem kopalń.
Przyznam szczerze, że z tego dnia pamiętam jednak niewiele: utkwiło mi w pamięci głównie to, że kierownik robót górniczych wszystkich nas puścił do swojego biura, no i po raz pierwszy i zarazem ostatni w roku nalał po kieliszku, wznieśliśmy toast, no i rozeszliśmy się świętować po domach.
Które inne Barbórki szczególnie zapadły panu w pamięć?
Najważniejszą Barbórką była dla mnie ta z 1994 r. Byłem wówczas dyrektorem KWK Budryk, a także jej budowniczym – uroczystości odbywały się pół roku po uruchomieniu kopalni. Zorganizowaliśmy wówczas akademię w Teatrze Nowym w Zabrzu, z udziałem m.in. premiera Pawlaka. Niestety nie mogłem wówczas w sali zebrać wszystkich górników, bo miejsc było tylko 500, a załoga była cztery razy liczniejsza.
Doskonale pamiętam też ówczesną barbórkową mszę w kościele pw. św. Michała Archanioła w Ornontowicach. Koncelebrowali ją ks. proboszcz Jerzy Kiełbasa, jego brat ks. prof. Antoni Kiełbasa, a także mój przyjaciel ksiądz prałat Bernard Czernecki. Kościół był pełny, a ja – zadeklarowany agnostyk – miałem okazję przemawiać, co zdarzyło mi się po raz pierwszy. Zresztą co roku do dziś pojawiam się na mszy w Ornontowicach, a kolejny farorz również sadza mnie w pierwszej ławce. Nieraz „halt mi piznie”, jak to się mówi, bo spotykam tam coraz więcej ludzi, których przyjmowałem do pracy, a dziś są już na emeryturze. Bardzo miłe jest to, że do dziś odwzajemniamy uśmiechy z wieloma byłymi i obecnymi pracownikami kopalń.
Kopalnia Budryk kojarzy mi się także z jedną bardzo nieprzyjemną Barbórką. To był 2022 r. Po mszy świętej, w mundurze galowym, pojechałem na uroczystości w kopalni, ale ówczesny zarząd JSW i dyrekcja Budryka uznali, że nie należy wpuszczać Markowskiego na kopalnię, której budową kierował. W tym przypadku zwyciężyła ludzka małość.
Czy faktycznie istnieje coś takiego, jak „klątwa barbórkowa”? Tak próbuje się uzasadnić sporą liczbę wypadków w okresie tuż przed świętem górników.
Coś w tym niewątpliwie jest. Kiedyś próbowano to tłumaczyć rozprężeniem psychicznym wśród załóg na koniec roku, w tym m.in. myśleniem o świętach, co prowadzi do nieostrożności. Nie do końca w to wierzę, bo na dole nie da się oderwać od tego, co człowiek widzi wokół siebie. Inna teoria głosiła, że częstsze wypadki w tym okresie są efektem podkręcenia tempa pracy w związku z koniecznością wyrobienia się z planami założonymi na dany rok.
Doskonale pamiętam Barbórki odwoływane z powodu wypadków, dziś odwołuje się Barbórki z powodu biedy, ale dla mnie w zasadzie każdy 4 grudnia ma smutny wydźwięk ze względu na spotkania z Fundacją Rodzin Górniczych, którą wymyśliłem i założyłem w 1997 r. Spotykamy się z wdowami po górnikach i ich dziećmi. Zawsze mi się wydawało, że tych osób z roku na rok będzie coraz mniej, a niestety – przybywa ich. To są często bardzo trudne momenty, ponieważ zawsze pojawiają się u nas kobiety, dla których jest to pierwsza Barbórka i święta bez męża. To było bardzo widoczne np. w 2022 r., po katastrofie w KWK Pniówek.
Barbórki mogą mieć gorzki wydźwięk także z tego względu, że górnicy nie wiedzą, co czeka ich w kolejnym roku. Tak jak właśnie teraz – nadal nie wiadomo, czy nowelizacja ustawy górniczej, która uporządkowałaby sytuację kilku spółek, wejdzie w życie 1 stycznia 2026 r.
Moim zdaniem raczej z tym nie zdążą, aczkolwiek jak pamiętamy procedury legislacyjne poprzedniego parlamentu, to wiemy, że wszystko da się zrobić, tylko trzeba bardzo chcieć. Pytanie, co zrobi Senat i jaka będzie decyzja prezydenta Karola Nawrockiego i w jakiej to się będzie odbywało atmosferze.
Mam głęboką nadzieję, że nikt tu nie będzie przyjeżdżał do górników z Warszawy i próbował im kadzić. Bo w to już nikt nie wierzy. Dzisiaj mówienie sloganów o potędze i ważności branży wydobywczej zakrawa na kpinę z górniczego stanu, bo fakty temu przeczą. Jeżeli doktryną państwa jest dekarbonizacja, to niezależnie od tego, kto rządzi, nie udawajmy, że budujemy węglową potęgę. Chyba wszyscy pamiętamy premiera kołyszącego się wraz z panią minister Bieńkowską do melodii piosenki na karczmie w KWK Krupiński, która później została wskazana przez jego rząd do likwidacji. Podobnie było z szumnymi zapowiedziami przyszłej premier Szydło na KWK Makoszowy, że nie pozwoli zlikwidować żadnej kopalni. Wszyscy wiemy, co działo się później i że pierwsza została zlikwidowana właśnie KWK Makoszowy, zresztą w tym samym dniu co KWK Krupiński.
Świętowanie Barbórki pozostawmy środowisku górniczemu. Niech politycy się tu lepiej nie pokazują. Niech do agonii górnictwa dojdzie z godnością.
W tym roku szczególnie wiele powodów do zmartwień mają górnicy z Bobrka, który za kilka tygodni ma zakończyć wydobycie.
Jakkolwiek to zabrzmi, bardzo dobrze, że kopalnia Bobrek kończy fedrowanie, bo charakteryzuje się ona katastrofalnymi warunkami geologicznymi. Nie należy czekać na tragedię. Decyzję WUG o szybszej likwidacji kopalni absolutnie szanuję i popieram.
Wiadomo, że załoga Bobrka czeka na nowelizację ustawy górniczej, jak nikt inny, bo bez niej plany górników na przyszłość, dotyczące np. alokacji czy skorzystania z osłon socjalnych, nie będą mogły zostać zrealizowane. Gdyby to się nie udało, to nie najgorszym pomysłem byłoby włączenie kopalni do Polskiej Grupy Górniczej. Taka inkorporacja jest zawsze możliwa, a przynajmniej tych 700 górników mogłoby się poczuć zaopiekowanymi. A trzeba przyznać, że to są ludzie o niezwykłym poziomie kompetencji. Bytom to było najtrudniejsze górnictwo w Polsce. Ja nigdy nie pracowałem w tych kopalniach, ale zjeżdżałem tam jako ratownik górniczy do akcji, a potem jako minister i wiem, jak trudne panowały tam warunki. Kto poradził sobie w bytomskiej kopalni, ten poradzi sobie w każdej.
Szczególny powód do niepokoju mają też górnicy kopalni Silesia w Czechowicach, którym zapowiedziano zwolnienia grupowe. To jest wyjątkowy sadyzm, aby zrobić to ludziom na kilka dni przed Barbórką i przed świętami. Skoro nie dają sobie rady z tą kopalnią, mogli jej nie kupować. Oszczędziłoby to upokorzenia górnikom.
Natomiast Jastrzębską Spółkę Węglową dotknął kolejny kataklizm, po zupełnie niestandardowej, jak na górnictwo, katastrofie budowlanej w KWK Budryk, ale jestem pewien, że kierownictwo spółki i załoga kopalni i z tym sobie poradzą. Rzecz w tym, aby mimo trudności świętować Barbórkę, nawet skromnie. Ważne, że z godnością.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.