Powiem Wam, że jak coś się na dole stanie, to zawsze mówi się, że ten czy tamten miał pecha. A co to właściwie jest pech? Zrządzenie losu, głupi przypadek, chwila nieuwagi?
No właśnie. Na to pytanie jakoś nikt nie potrafi mi odpowiedzieć. Kiedyś opowiadałem Wam o górniku, który zwolnił się z szychty, bo go bolał ząb. W drodze pod szyb nie zachował należytej ostrożności i został śmiertelnie porażony prądem. Już po wypadku rozmawiałem o tym, co się stało, z kolegą ze zmiany. Pytam się: Franek, powiedz mi, ten Józek, co go poraziło, to miał pecha dlatego, że chodził tam, gdzie przepisy zabraniają, czy dlatego, że trakcję obniżyli ze względu na prowadzone roboty? I wiecie, czego się dowiedziałem? Otóż miał pecha, bo obniżyli trakcję. Niestety, ten sposób myślenia cechuje wielu nieodpowiedzialnych pracowników.
Ten sam Franek, z którym przyszło mi rozmawiać o tamtym wydarzeniu, też miał kiedyś wypadek. Przytrafił mu się w trakcie transportu sekcji w polu likwidacyjnym jednego z chodników. Było z nim jeszcze trzech górników i przodowy. Pracowali przy pomocy spalinowej kolejki podwieszanej typu Scharf zabudowanej w obcince likwidacyjnej. Wyrabowane sekcje stały równolegle do ociosu węglowego, co powodowało, że lewa spągnica i układ przesuwny były niewidoczne.
Coś tam im nie wychodziło, bo wyraźnie z minuty na minutę robili się nerwowi. W pewnym momencie Franek wymyślił, że skoro odległość między ociosem a sekcją wynosi 0,4 m, to dla maksymalnego zrabowania stropnicy trzeba powybijać przy pomocy młota pierścień zabezpieczający rdzennik lewego stojaka podporowego. Sam się tego jednak nie podjął. Ale skoro już pomysł padł, to nie wypadało się wykłócać. Zwłaszcza że w brygadzie oprócz Franka byli sami młodzi. Za odbijanie wziął się jeden z nich. Nie szło mu to za bardzo, więc Franek chciał najwidoczniej pokazać, jak pracuje „fachowiec”. – Wal z całej siły chłopie, a ja stanę na spągu pomiędzy sekcją a ociosem węglowym i spróbuję pomóc ci wybić ten pierścień kilofem - oświadczył zdecydowanym tonem, a do reszty rzucił: a wy się uczcie.
Tamci stanęli jak wryci, a przodowy tymczasem, przebywając po drugiej stronie sekcji, zamiast wyhamować szaleńca, dalej sterował za pomocą rozdzielacza ruchem rdzennika stojaka. I pewnie się już domyślacie, jakie były efekty tej lekkomyślności. Po wybiciu pierścienia nastąpiło przechylenie sekcji na ocios węglowy. Franka przygniotło. Leżał w szpitalu ponad pół roku. Gdyby nie właził tam, gdzie nie trzeba i nie stosował niebezpiecznych metod pracy, pewnie byłby cały i zdrów. Ale dziś, jak wspomina tamten wypadek, to mówi, że miał pecha, lecz nie dlatego, że łamał przepisy BHP. Tylko, uwaga… że się sekcja przechyliła właśnie na jego zmianie. I co wy na to? Szkoda gadać.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.