W piątym numerze Trybuny Górniczej z 2006 roku ukazała się relacja ratowników górniczych, którzy brali udział w akcji ratowniczej po zawaleniu się dachu hali Międzynarodowych Targów Katowickich w Chorzowie. W momencie tragedii w obiekcie trwała ogólnopolska wystawa gołębi pocztowych i znajdowało się w nim około 700 osób - zwiedzających i wystawców. Zginęło 65 osób, a ponad 170 zostało rannych.
Oto, co red. Kajetanowi Berezowskiemu mówili wówczas ratownicy:
- Wszystko zaczęło się w sobotę, 28 stycznia br. (2006 roku - przyp. red.) tuż po godzinie osiemnastej. Dyspozytor Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu odebrał policyjne wezwanie o pomoc w ratowaniu ludzi uwięzionych pod zgliszczami zawalonej hali na terenie Międzynarodowych Targów Katowickich w Chorzowie.
- Od razu postawiliśmy na nogi ludzi z pobliskiej, Okręgowej Stacji Ratownictwa Górniczego. Wyruszyli wozem bojowym wraz ze sprzętem zawałowym. Dodatkowo została zmobilizowana grupa ratownicza ze sprzętem uzupełniającym. Niebawem i ona skierowana została na miejsce tragedii. W sumie siedemnaście osób. W pełnym pogotowiu czekały zastępy ratownicze kopalń należących do JSW.
W międzyczasie nadchodziły zgłoszenia gotowości wzięcia udziału w akcji od służb ratowniczych Kompanii Węglowej i Katowickiego Holdingu Węglowego. W rezultacie w sobotni wieczór na miejscu tragedii pojawiły się dodatkowe zastępy ratowników kopalń: Halemba, Bielszowice, Polska-Wirek, Staszic, Wieczorek, Mysłowice, Wujek-Śląsk, Murcki, Kazimierz Juliusz i Wesoła. Ponad stu ludzi. To, co ujrzeli na miejscu, przeszło ich najśmielsze oczekiwania.
- Masakra. Jedna wielka masakra. Wszędzie pełno krwi. Porozrzucane telefony komórkowe - relacjonuje Andrzej Kuszewski, dyrektor techniczny CSRG. - Mieliśmy własny sprzęt oświetleniowy i pod tym względem górowaliśmy nad innymi ekipami reprezentującymi najróżniejsze służby. Nie trzeba było słów, doskonale rozumieliśmy się od początku akcji. Słowa pojawiły się dopiero, gdy ratownicy poszukujący żywych zaczęli dokopywać się do martwych ofiar katastrofy. To był zatrważający widok. Sterty zmasakrowanych ciał. Niektórzy strażacy wręcz prosili nas, abyśmy zajęli się ich wydobywaniem. Sami niejednokrotnie wysiadali psychicznie. Nasi chłopcy niejedno widzieli. Posuwali się naprzód. Krok za krokiem. Dawali z siebie wszystkie siły. Widać było, że będą walczyć do końca, o każdą ofiarę. Nie ważne, czy żywą, czy martwą - zaciska pięści dyrektor Kuszewski.
Wejście do centralnej strefy zawalonej hali nie stanowiło dla kopalnianych zastępów ratowniczych wielkiego problemu. Warunki przypominały te, panujące pod ziemią. Na dodatek zapadł mrok. Poczuli się w swoim żywiole. Jedni parli naprzód rozcinając poskręcane elementy konstrukcji dachu. Drudzy w tym czasie zabezpieczali przy pomocy specjalistycznego sprzętu te elementy, które groziły zawaleniem. Pierwszą, żyjącą ofiarą katastrofy, na którą natrafili był mężczyzna uwięziony pod stalowym słupem. Całkowicie przytomny i nadzwyczaj opanowany czekał na tę chwilę, jak na zbawienie. Ratownicy spędzili przy jego uwalnianiu pełną godzinę. To właśnie on - jak wynika z relacji ratowników - pierwszy wybrał na swojej komórce numer 112, powiadamiając o sytuacji wrocławskie służby ratownicze. Stamtąd wiadomość o tragedii w kilka sekund dotarła do Katowic. W ciągu następnej godziny ratownicy górniczy wydobyli z rumowiska siedmiu dalszych rannych.
- Mówię do chłopaków: sprawdzamy jeszcze tu, przy samych drzwiach. Wydawało mi się, że pod zwałowiskiem mogą być ludzie. Jakiś policjant odradzał, mówił, że psy dwukrotnie odwiedzały ten rejon bez skutku. A myśmy jednak poszli. Efekt? Dziewięć ciał. Najpierw zupełnie zmiażdżone zwłoki kobiety, parę metr w przerwy i dalsze ciała. Tym razem niemalże jedno przy drugim. Niektóre przymarznięte do podłoża, rozczłonkowane na części. Uderzenia stalowych konstrukcji musiały być bardzo mocne - zawiesza głos Zenon Jerzyk, kierownik pogotowia bytomskiej OSRG.
Ludzie działali niczym automaty. Oceniali sytuację pod gruzami i śniegiem, cofali się po sprzęt, po czym wracali z powrotem. Zenonowi Jerzykowi rękawice przymarzły do palców, jeden z jego kompanów nie zdawał sobie nawet sprawy, że pracuje z krwawiącą raną nogi.
- W chłopakach jest coś takiego, że jak zobaczą miejsce akcji, to dostają mocnego kopa. Trzeba ich pilnować, żeby sobie sami krzywdy nie porobili. Idą jak burza. Jakby kpili sobie z wszechobecnego niebezpieczeństwa - kierownik Jerzyk relacjonuje jednym tchem.
Z upływem czasu prawdopodobieństwo wydobycia żywych osób malało. Ratownicy podkręcali tempo działania. Około godziny 21.00 zastęp dowodzony przez kierownika pogotowia OSRG w Bytomiu natrafił na zwłoki trzech osób leżące obok siebie. Pod nimi ratownicy dostrzegli jeszcze jedną ofiarę.
- Ktoś rzucił zdawkowo, że medyk stwierdził zgony i wypadałoby brać się za wynoszenie zwłok. No to przystąpiliśmy do uwalniania ciał. Jedno, drugie, trzecie i... w momencie, gdy kładliśmy na specjalne nosze czwartego delikwenta patrzę, a ten człowiek daje oznaki życia. Krzyczę: słuchajcie, on żyje! Dawajcie specjalistyczne nosze!... Cholera! Miałem takie przeczucie, że jeszcze tli się w nim życie. Podpadł mi wygląd twarzy - na nowo przeżywa akcję Eugeniusz Ociepka.
Kolejne minuty akcji przynosiły mrożące krew w żyłach sceny. Uwalniani spod zwałowiska ludzie wpadali w histerię. Sami podnosili się na równe nogi. Mimo licznych obrażeń biegali wokół jak szaleni.
- Facet wyglądał, jakby nie żył. A tu w pewnym momencie siada, sięga po telefon komórkowy i jakby nigdy nic wybiera numer. Normalnie żeśmy się wystraszyli. Inny wymyślał. Krzyczał: ale się z tym p..... Ciągnijcie, szybciej. Nasi go pytają, co i gdzie go trzyma? Nie słyszał pytań, tylko krzyczał jeszcze głośniej - relacjonuje Krzysztof Jachimowski.
Wielu rannym udało się wydostać ze zgliszcz zawalonej hali o własnych siłach. Zaglądali z szczeliny zwałowiska szukając swoich gołębi. Błagali ratowników o lampy, zrywali kaski z głów. Dla bezpieczeństwa trzeba było ich obezwładniać i oddawać w ręce policji.
Po dwunastu godzinach akcji ratowniczej do działania wprowadzono zastęp Romana Makuły z OSRG Bytom oraz ratownik w z kopalń Kompanii Węglowej i Katowickiego Holdingu Węglowego. Sześć zastęp w przeczesywało zgliszcza hali, aż do niedzielnego popołudnia, kiedy to dowodzący akcją ratunkową zdecydowali się na wycofanie z terenu zawalonej hali górniczych ekip ratowniczych.
Na zdjęciu: zastęp ratowniczy OSRG w Bytomiu: Andrzej Kubosz, Jacek Pablisiak, Krzysztof Jachimowski, Ireneusz Fotala, Rafał Szaflik, Roman Trzcionka, Dariusz Radoń, Eugeniusz Ociepka, Roman Makuła, Zenon Jerzyk, Bogdan Oż g, Piotr Dziacko i dyrektor techniczny CSRG Andrzej Kuszewski - tuż po przybyciu z akcji ratowniczej w hali MTK w Chorzowie.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.