Zdobył koronę maratonów i jest posiadaczem czarnego pasa w karate kyokushin. Dariusz Witek, ratownik z ruchu Wujek kopalni Staszic-Wujek, mimo wielu kłopotów zdrowotnych nigdy nie zrezygnował z aktywności sportowej. Jego nową pasją stał się nordic walking. Pozwala utrzymać kondycję zdrowotną do późnych lat życia.
Zawodów, w których Dariusz Witek brał udział, doprawdy trudno zliczyć. Zarówno karate kyokushin, jak i biegi długodystansowe były jego pasją od najmłodszych lat.
– Zawsze byłem jednym wielkim wulkanem energii. Pamiętam, jak próbowałem dać jej upust trenując piłkę nożną w Rozwoju Katowice, ale ostatecznie wybór padł na karate. Duży wpływ na moje życie wywarła filozofia twórcy karate kyokushin Masutatsu Oyamy, który uczył, że bardzo istotną rzeczą jest wytyczanie sobie celów i dążenie do ich osiągania, a do celu dochodzi się dzięki ciężkiej i systematycznej pracy. Każdy trening podporządkowany jest etykiecie dojo, czyli zasadom, których naruszenie wiąże się ze skreśleniem z listy ćwiczących. Podobało mi się powtarzanie na każdym treningu przysięgi dojo o tym, że będziemy ćwiczyć nasze serca i ciała dla osiągnięcia niewzruszonego ducha, dążyć do prawdziwego opanowania sztuki karate, aby kiedyś nasze ciało i zmysły stały się doskonałe. Przysięgaliśmy, że będziemy starać się kultywować ducha samowyrzeczenia, przestrzegać zasad grzeczności, szanować starszych, powstrzymywać się od gwałtowności, wreszcie spoglądać w górę, ku prawdziwej mądrości i sile, porzucając inne pragnienia na rzecz wierności naszym ideałom, cnocie oraz pokorze – opowiada ratownik ze Staszica.
Krok do przodu
Każdą wolną chwilę poświęcał więc doskonaleniu się w karate. Uczestniczył w obozach oraz seminariach krajowych i międzynarodowych z wielkimi sławami kyokushin, aby nauczyć się jak najwięcej.
– Mistrz Oyama mówił swoim uczniom: „uczyń krok do przodu, potem jeszcze jeden, a potem jeszcze jeden, stopniowo pokonując strach i nabierając odwagi”. Pomyślałem więc, że dobrze będzie skosztować, jak smakuje kumite, czyli najtrudniejszy rodzaj karate – tłumaczy Dariusz Witek.
Do takich walk ćwiczący zostaje dopuszczony dopiero po gruntownym przygotowaniu psychofizycznym. Musi opanować do perfekcji różne kombinacje kopnięć, uderzeń, bloków, ogólnych zasad skutecznej obrony i ataku. Walczy się bez ochraniaczy na korpus i głowę, wyłączając z ataku twarz. Jednak można stosować kopnięcia okrężne także w głowę, szyję, stawy, kręgosłup.
Dariusz Witek na trasie biegu. Zdj. ARC
– Moja żona, córka i syn, obserwując, jak bardzo zaangażowałem się w tę dyscyplinę, poszli w moje ślady. Rozpoczęli treningi karate kyokushin, ale gdy doszło do walk, zrezygnowali twierdząc, że dyscyplina jest w ich ocenie zbyt brutalna. Zostałem więc na macie sam – śmieje się Dariusz.
Medale zdobyte na zawodach lokalnych i ogólnopolskich pozwoliły mu w 2002 r. sięgnąć po upragniony czarny pas.
– Żeby przystąpić do egzaminu, musiałem ukończyć kurs instruktorski na AWF w Katowicach i przez kolejne lata uczestniczyć w międzynarodowych obozach kyokushin z uczniem Masutatsu Oyamy, Shihanem Andrzejem Drewniakiem oraz wybitnymi zawodnikami z całego świata. W każdym dniu mieliśmy po kilka godzin treningów. Podczas egzaminów sprawdzono naszą kondycję. Przykładowo, należało wykonać 100 pompek na pięściach, 25 pompek na trzech palcach, 200 skłonów w leżeniu na plecach, 150 przysiadów, 25 przeskoków nad kijem trzymanym w rękach. Można sobie wyobrazić, jak człowiek czuje się po zakończeniu takiego egzaminu. Jest cały obolały, zmęczony, ale odczuwa ogromną satysfakcję przede wszystkim z tego, że przełamał swoje słabości. Ostatniego dnia po rozgrzewce, zgodnie z kolorami pasów, tworzy się szeregi i na komendę komisji rozpoczynają się walki. Po 2-3 minutach krótka przerwa na powrót do szeregu, przejście do kolejnego ćwiczącego i następna walka. Obóz był tak prowadzony, żeby każdego dnia zawodnik walczył ze swoją psychiką, stawał się coraz mocniejszy fizycznie i psychicznie – wspomina ratownik ze Staszica.
Umiesz liczyć? To licz na siebie
Cztery lata temu, po ukończeniu ostatniego obozu karate, Dariusz Witek poczuł ból w kolanach. Okazało się, że to groźna kontuzja, która uniemożliwiła mu kontynuowanie jego pasji. Równolegle trenował biegi długodystansowe. I z tej dyscypliny również musiał zrezygnować. Na szczęście w kieszeni miał już wtedy Koronę Maratonów Polskich.
– Maraton Dębno, Cracovia Maraton, Maraton Warszawski, Poznań Maraton i Wrocław Maraton – musiałem wszystkie je zaliczyć w ciągu 24 miesięcy. Były dla mnie wielką sportową przygodą. Zwłaszcza Maraton Warszawski wspominam jako wyjątkowy ze względu na wspaniałą trasę wiodącą ulicami naszej stolicy. Lubiłem biegać po górach i podziwiać przy okazji piękne widoki. Biegi nauczyły mnie jednego, żeby liczyć tylko na swoje możliwości. Kiedyś wybrałem się na maraton wraz z kolegą. Trenowaliśmy w ramach projektu „Wujek biega”. On był lepszy ode mnie kondycyjnie. Postanowiliśmy, że będziemy biegli w tandemie. Po 27 km nieoczekiwanie odcięło mnie. Tak jakby ktoś wyłączył mi prąd. Ukończyłem ten maraton, ale z gorszym czasem. Wtedy zrozumiałem, że przysłowie: „Umiesz liczyć? To licz na siebie” ma również swoje zastosowanie w sporcie – opowiada Dariusz Witek.
Obecnie sportowiec-ratownik ze Staszica upodobał sobie nordic walking. To forma rekreacji polegająca na marszach ze specjalnymi kijami, wymyślona w Finlandii w latach 20. XX w., jako całoroczny trening dla narciarzy biegowych. Usprawnia układ oddechowy i sercowo-naczyniowy, rozwija mięśnie kończyn dolnych i górnych.
– W życiu nie można pozostawać bezczynnym. Aktywność fizyczna jest nam potrzebna w każdym wieku. Polecam nordic walking w każdych warunkach i o każdej porze roku – podsumowuje Dariusz Witek.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Jo go dziś widzioł jak lecioł odbić blacha, wyglondoł na zdrowego
Ciekawe czemu chopcy z przodka nie lotajom po szychcie lenie pierońskie
Ból w kolanach uniemożliwia kontynuowanie pasji, ale nie wyklucza z ratownictwa , pewnie na rękach biega po dole xD
Szkoda że pan redaktor nie zapytał tego oyamy, skąd bierze siły na te wyczyny po dniówce ratownika :)))
Kolejny miszcz co dół widzi raz w miesiącu :P