Równo przed rokiem rozpoczęła się agresja Rosji na Ukrainę. Wojenna rzeczywistość wywołała potężny wstrząs na rynku energetycznym i dała nadzieję na przedłużenie życia branży węglowej. Czy po roku coś z tej nadziei jeszcze zostało?
Wraz z agresją Rosji na Ukrainę zmieniło się wszystko. Oprócz pytania o zwyczajne ludzkie bezpieczeństwo, ze zdwojoną siłą wróciło też pytanie o bezpieczeństwo energetyczne. Embargo na rosyjskie surowce sprawiło, że z europejskiego rynku zaczęły sukcesywnie znikać gaz, ropa i węgiel zza wschodniej granicy. W warunkach ograniczonej dostępności ceny tych nośników energetycznych zaczęły rosnąć do nieznanych wcześniej poziomów.
Pojawiły się głosy – płynące także z Unii Europejskiej, która konsekwentnie ruguje węgiel z gospodarki – że być może tempo dekarbonizacji trzeba będzie spowolnić. To dało nadzieję na nowe inwestycje w polskim górnictwie i zwiększenie wydobycia. Na krótko, bo szybko okazało się, że jeśli będzie jakiś wzrost wydobycia, to tylko minimalny i przez krótki czas.
– Nic się nie zmieniło. Obowiązują nas i wykonujemy plany odejścia od węgla do roku 2049, z jedną małą zmianą – przez najbliższe dwa lata, w roku przyszłym i kolejnym, będzie nieco wyższe, ale później jak najbardziej wracamy do degresywnego spadku wydobycia – mówił na początku lutego br. Tomasz Rogala, prezes Polskiej Grupy Górniczej, czyli największej rodzimej spółki węglowej (cytat za Radiem Katowice).
Na świecie póki co trend jest odwrotny. W 2022 roku światowe wydobycie węgla po raz pierwszy przekroczyło 8 mld ton, bijąc tym samym poprzedni rekord z 2013 roku. Lukę po węglu rosyjskim na rynku polskim wypełnił m.in. surowiec z RPA, Kazachstanu, Kolumbii i Indonezji. W minionym roku import węgla do Polski wyniósł prawie 19,5 mln ton i był rekordowy, natomiast krajowe wydobycie było niższe niż w 2021 roku.
– Wojna na Ukrainie spowodowała, że wycofaliśmy się z importu węgla z Rosji, ale ta refleksja szybko się skończyła. Bowiem tak, jak kiedyś zastąpiliśmy węgiel śląski węglem rosyjskim, tak teraz zastąpiliśmy węgiel rosyjski węglem kolumbijskim, indonezyjskim czy surowcem z Mozambiku. Dlatego niewiele się zmieniło, jeśli chodzi o uzależnienie Polski od importu węgla. Niestety ta nauczka ukraińska nie sprowadziła refleksji w postaci mobilizacji i zwiększenia wydobycia węgla w Polsce. W minionym roku wydobyliśmy mniej węgla niż rok wcześniej, a zaimportowaliśmy 19,5 mln ton węgla, płacąc za to 21 mld zł i utrzymując tym samym w dalekich krajach Azji i Afryki ponad 40 tys. miejsc pracy zamiast kilku tysięcy miejsc pracy w naszym rodzimym górnictwie – zauważa Jerzy Markowski, były wiceminister gospodarki oraz prezes Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Górnictwa.
– Na dodatek wszystko to, co wydaje nam się stabilne w przypadku takich producentów jak Mozambik czy Indonezja, dokładnie takie nie jest. Przecież to są kraje o niestabilnej sytuacji politycznej i gospodarczej, także uzależnienie się od importu tego węgla z tych kierunków jest po prostu brnięciem dalej w tę samą ślepą uliczkę. Mówiąc wprost, niczego nie nauczyliśmy się i nie wyciągnęliśmy żadnych wniosków, a nasz model elektroenergetyki jeszcze przez 20-25 lat w dużej mierze będzie wciąż oparty na węglu. Szkoda, że będzie to surowiec z importu – dodaje Markowski.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.