- Deficyt w produkcji energii towarzyszy nam już od 7 lat. Ze względu na pogarszającą się dostępność nowych złóż węgla kamiennego (występują coraz głębiej i pod terenami gęsto zabudowanymi) powrót do idei odkrywkowego zagospodarowania nowych złóż węgla brunatnego nie jest tak nieracjonalny, jak to jeszcze niedawno powszechnie przedstawiano – powiedział w rozmowie z portalem netTG.pl prof. Wojciech Naworyta z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie.
- Trwa przerzucanie się odpowiedzialnością za kryzys energetyczny, wysokie ceny paliw. Kto za to odpowiada?
- Sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy, w dużej mierze nie jest naszą winą. Nikt nie spodziewał się, że ktoś nam odetnie gaz, będzie manipulował jego cenami, czy też, że sami w ramach sankcji zgodzimy się na zakaz importu paliw z Rosji. To są sytuacje od nas niezależne. Trudno kogokolwiek winić. Pozornie ekologiczna Europa - szczególnie pod naciskiem lobby niemieckiego - bezrefleksyjnie i sukcesywnie uzależniała się od gazu. Co gorsza, Niemcy pod wodzą koalicji, w której występuje partia Zielonych, brną w tę ślepą uliczkę dalej, tak jakby nie byli w stanie przewidzieć konsekwencji popełnianego błędu. Konsekwentnie demontują strukturę energetyczną własnego kraju w drodze do mitycznej zeroemisyjności.
Nawet jeżeli założenia Zielonego Ładu uda się zrealizować w Europie, w co ja osobiście nie wierzę, to efekt tego kosztownego działania będzie mizerny, a właściwie żaden. Bo oto Chiny wciąż budują nowe elektrownie konwencjonalne, a szczyt mocy zainstalowanej opartej na spalaniu węgli zgodnie z zapowiedziami zostanie osiągnięty dopiero w roku 2035. Redukcja emisji CO2 osiągnięta niebywałym kosztem gospodarek europejskich, wobec zapowiedzi Chin i Indii, pozostanie bez jakiegokolwiek wpływu na klimat globalny. Będzie niezauważona.
W tym samym czasie przemysł ciężki, który pozostał jeszcze w Europie, wyemigruje do krajów, gdzie energia będzie tańsza. Wskutek tego europejska emisja CO2 zostanie również wyeksportowana do Azji. Jakie będą rzeczywiste koszty wdrożenia Zielonego Ładu, tego obecnie żadne mądre głowy nie są w stanie przewidzieć. Powtarzam wciąż i do znudzenia: Europa nie jest oddzielną planetą, o czym zwolennicy Zielonego Ładu zdają się zapominać.
- Mimo tego szoku, który obecnie przeżywają Europejczycy, w tym Niemcy, nie jesteśmy w stanie zidentyfikować problemu, zrozumieć sytuacji?
- W jakiś sposób to się jednak zmienia, bo nawet tam, w Niemczech, przywraca się niektóre moce wytwórcze oparte na węglu kamiennym lub planuje się przedłużenie działania elektrowni konwencjonalnych. Do tego dochodzi jeszcze energetyka oparta na węglu brunatnym, który od lat pełni ważną rolę w produkcji energii. Zobaczymy, jak z czasem, pod wpływem kryzysu energetycznego, zmieni się stosunek społeczeństwa również i do tej kopaliny. W ostatnich dwóch dekadach branża węgla brunatnego pod wpływem nagonki tzw. ekologów była wrogiem publicznym numer jeden. Ciekawe, czy brak prądu w gniazdku wpłynie na zmianę postawy społecznej.
Tajemnicą pozostanie dla mnie nagonka na energetykę jądrową w Niemczech, która rozpętała się po awarii japońskiej siłowni w Fukushimie. Zaskakujące, że w proteście przed likwidacją kolejnych elektrowni na ulicę wyszli obrońcy klimatu. A jeszcze kilka lat temu każdemu transportowi odpadów radioaktywnych w Niemczech towarzyszyły głośne na całą Europę protesty organizacji ekologicznych. To pokazuje, jak bardzo nieracjonalne i zmienne mogą być reakcje społeczeństwa odpowiednio sterowanego przez wyrachowane organizacje działające w swoim własnym bardzo konkretnym interesie. Życzyłbym sobie, aby w konsekwencji problemów, jakie Europa przechodzi obecnie w dziedzinie energetyki, społeczeństwa Starego Kontynentu przejrzały na oczy i rozliczyły winnych tych kosztownych i niebezpiecznych manipulacji.
- Z powodu problemów z gazem i jego bardzo wysokich cen zakłady chemiczne na kilka dni zaprzestały produkcji m.in. dwutlenku węgla, na czym ucierpieć mógł przemysł spożywczy i rolnictwo. Z drugiej strony pojawiły się wyliczenia dla ogrzewających domy gazem, wieszczące gigantyczne podwyżki. Dom, którego ogrzanie gazem w 2021 r. kosztowało 5 tys. zł, w tym roku będzie kosztować 7,5 tys. zł, a w 2023 r. nawet 25 tys. zł! Co nam tak naprawdę grozi? Czy mógłby się pan pokusić o nakreślenie potencjalnego scenariusza rozwoju sytuacji?
- Trudno to w ogóle w racjonalny sposób komentować. Z jednej strony obecna sytuacja to efekt spekulacji, bo kiedy towaru na rynku jest mało, to jego cena rośnie. Liczby, które pani zacytowała, mogą wprost prowadzić do bankructwa wielu gospodarstw domowych. Obawiam się również, że ze względu na wysokie koszty paliw nastąpi powrót do palenia „czegokolwiek”, co już wkrótce drastycznie odbije się na jakości powietrza. Skutkiem ubocznym będzie wzrost zainteresowania alternatywnymi sposobami ogrzewania, np. pompami cieplnymi. Te znacząco zmniejszają koszty ogrzewania domów, ale ich instalacja jest droga i wciąż tylko nieliczni będą mogli sobie na to pozwolić.
- Oprócz zainteresowania nowymi technologiami do produkcji ciepła potrzebne są też pieniądze na ich zakup. Tymczasem nadal nie ma dopłat rządowych do zamiany ogrzewania gazowego na pompy ciepła, co - jak pan słusznie zauważył - zmniejszyłoby znacznie koszty gospodarstw domowych. To też jest ogromny kłopot.
- Likwidowaliśmy kotły węglowe, by nie emitować pyłów do atmosfery, kupowaliśmy kotły gazowe, by było ekologicznie, tanio i wygodnie. Np. Kraków został niemal cały wyposażony w kotły gazowe i uważam, że to nie był błąd. Przyniosło to nawet wymierny efekt w postaci poprawy jakości powietrza. Nikt nie mógł jednak przewidzieć tego, co się wydarzyło w związku z wojną w Ukrainie. Trudno tu o mądry komentarz.
Pewnym rozwiązaniem byłoby zastąpienie kotłów wspomnianymi pompami ciepła. Jak jednak wytłumaczyć komuś, że zainstalowany rok temu kocioł gazowy już nie jest fajny i trzeba go wysokim nakładem kosztów zamienić na pompę ciepła? Bardzo to przypomina sytuację w rodzimej branży energetycznej. W latach 90. wysokim nakładem środków finansowych modernizowaliśmy polskie elektrownie. Każda została wyposażona w instalacje odpylające, odsiarczające, reduktory tlenków azotu. Starsze bloki były sukcesywnie likwidowane. Po co? Po to, abyśmy się wkrótce dowiedzieli, że te zmodernizowane elektrownie należy natychmiast zamknąć i zamienić najlepiej na wiatraki albo panele słoneczne.
- Brak gazu ma szerszy wymiar niż tylko ogrzewanie domów. Z prasy dowiadujemy się, że zagrożony jest przemysł spożywczy.
- Owszem, przez kryzys energetyczny przechodzimy ostatnio przyśpieszony kurs z wykorzystania gazu ziemnego. Z powodu wysokich cen tego surowca zagrożone są dostawy CO2, czyli technicznego dwutlenku węgla. Przeciętny Polak złapie się za głowę. Jak to?! Gaz, z którego nadmiarem cały świat walczy, aby nie był emitowany do atmosfery, nagle okazuje się, że go nie ma i że jest towarem deficytowym? Niestety, to prawda. Do jego produkcji oraz produkcji suchego lodu, czyli CO2 w stanie stałym, używa się gazu ziemnego, którego rynkowe ceny szybują.
Tymczasem bez technicznego dwutlenku węgla zagrożone są browary. Jeden z nich już zapowiedział wstrzymanie produkcji. To może nie jest sytuacja dramatyczna, ale już brak suchego lodu może negatywnie wpłynąć na produkcję żywności, w tym mięsa i nabiału. To kolejny problem, który powoduje niepokój i pozbawia nas poczucia bezpieczeństwa. Wszystko to pokazuje, jak bardzo jesteśmy zależni od prawidłowego funkcjonowania światowych sieci dostaw surowców, że gaz to nie tylko ciepło, ale też inne niezwykle ważne procesy technologiczne, o których wcześniej nie musieliśmy nawet wiedzieć.
- Bogatsi o pewne doświadczenia, czy możemy określić, jak powinna wyglądać przyszłość energetyki i ciepłownictwa?
- Ostatnie wydarzenia pokazały wyraźnie to, co dla specjalistów od dawna było oczywiste. Dla zapewnienia bezpieczeństwa energetycznego kraju trzeba się oprzeć na własnych surowcach, w naszym przypadku na rodzimych węglach. Tak jak kredytu nie należy brać w obcej walucie, tylko w krajowej, tak bezpieczeństwo energetyczne należy oprzeć na własnych źródłach. Oczywiście trzeba nadal rozwijać siłownie oparte na OZE, ale energetykę konwencjonalną należy utrzymać co najmniej na poziomie obecnym. Niestety, przyrost mocy na źródłach odnawialnych nie przekłada się wprost na wzrost produkcji energii. Te pracują zaledwie w 1/3 swoich teoretycznych możliwości. Może obecna sytuacja w końcu przekona kogoś, że nie można likwidować energetyki węglowej. Coraz częściej słychać przebijające się do mainstreamu głosy, że samotna droga Europy ku mitycznej zeroemisyjności jest drogą donikąd.
- Jaki z tego płynie wniosek?
- Nie wolno rezygnować z własnych, bezpiecznych źródeł, które mamy technicznie opanowane. Ośmielę się tutaj powiedzieć coś, co jest bardzo niepopularne. Moim zdaniem należy przemyśleć budowę nowej kopalni węgla brunatnego, która mogłaby zapewnić surowiec dla elektrowni o mocy ok. 2-3 tys. MW. Kopalnie i elektrownie, które obecnie funkcjonują, w wyniku wyczerpania zasobów złóż zakończą swoją działalność już za kilkanaście lat. Nie zastąpi ich atom, więc co? Już teraz nasz obecny potencjał wytwórczy nie jest wystarczający. Deficyt w produkcji energii towarzyszy nam już od 7 lat. Ze względu na pogarszającą się dostępność nowych złóż węgla kamiennego (występują coraz głębiej i pod terenami gęsto zabudowanymi) powrót do idei odkrywkowego zagospodarowania nowych złóż węgla brunatnego nie jest tak nieracjonalny, jak to jeszcze niedawno powszechnie przedstawiano.
- A co z polskim marzeniem o atomie?
- Przypomina mi to podróż dookoła świata z piosenki Marka Grechuty. Podróżni siedzieli w pociągu i dyskutowali, tymczasem pociąg nie ruszył się z miejsca, a podróżnym wydawało się, że objechali świat dookoła. Innymi słowy – bardzo dużo mówi się o atomie, ale ja nie znam żadnych realnych efektów tych dyskusji. Jestem zwolennikiem maksymalnej różnorodności, postawienia systemu energetycznego na różnych filarach, by gdy jeden słabnie, drugi przejmował jego rolę. Energetyka jądrowa – to docelowo ma być około 5-6 tys. MW zainstalowanej mocy. To moc porównywalna z elektrownią Bełchatów. Zatem jeżeli za kilkanaście lat wybudujemy te elektrownie o mocy 5-6 tys. MW, to zaledwie zastąpimy elektrownię Bełchatów, która ok. 2038 r. zakończy swoją działalność.
- Nic się zatem nie zmieni na lepsze?
- Jedno likwidowane źródło zostanie zastąpione innym. Tymczasem Polska potrzebuje więcej mocy, bo zapotrzebowanie na energię w długookresowym trendzie ustawicznie rośnie. W energetyce kilkanaście lat to okamgnienie, czas więc wysiąść z tego stojącego pociągu i podjąć wreszcie jakieś działania. Zestawienie mocy tych projektowanych elektrowni jądrowych z jedną tylko elektrownią Bełchatów pokazuje wyraźnie, że elektrownie jądrowe nie rozwiążą problemu deficytu energii w kraju. Dlatego powrót do dyskusji o nowej elektrowni i kopalni węgla brunatnego uważam za głęboko uzasadniony. Ostatnie wydarzenia pokazały, że w energetyce nie ma sentymentów. Nie pozyskamy brakującej energii z importu, nikt nam jej obecnie nie sprzeda. Z pustego nawet Salomon…
Przeżywam ostatnio coś w rodzaju déjà vu. Przy każdym zdaniu diagnozy sytuacji na krajowym rynku energii mógłbym powiedzieć: A nie mówiłem! Nie przewidziałem, co prawda, wojny i wynikających stąd konsekwencji, ale już rok temu, długo przed atakiem wojsk rosyjskich na Ukrainę, analizując dane dotyczące energii w Polsce, tempo wyczerpywania zasobów złóż i informacje o inwestycjach, których po prostu nie ma - wnioskowałem, że nasze bezpieczeństwo energetyczne jest co najmniej zachwiane. W warunkach wojny już nie jest zachwiane. Utraciliśmy je.
- I wszyscy żyjemy w ogromnym stresie. Dziękuję za rozmowę.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
A dlaczego rząd nie przywróci możliwość ogrzewania domów węglem brunatnym? Na pewno bo to rozładowało braki