Od początku roku koszt pozwoleń na emisję CO2 wzrósł o prawie 100 proc. sięgając kwoty 85 euro. Czy są granice tych podwyżek? Ile zapłacimy za prąd w przyszłym roku? Wielu Polaków pójdzie z przysłowiowymi torbami, jeśli sytuacja się nie zmieni.
Niewykluczone, że w najbliższym czasie premier Mateusz Morawiecki zażąda natychmiastowego zawieszenia unijnego systemu handlu uprawnieniami do emisji dwutlenku węgla. Mogłoby się to przyczynić do wyhamowania wzrostu cen energii w Polsce.
- Popieram w całej rozciągłości polskiego premiera w tym działaniu, ponieważ sama zasada certyfikatów jest bezużyteczna i nie przynosi żadnych skutków w postaci redukcji emisji. Rosną za to koszty produkcji energii elektrycznej dla odbiorców indywidualnych i gospodarczych – podkreśla Jerzy Markowski, ekspert górniczy,były wiceminister gospodarki odpowiedzialny za górnictwo.
Jak zauważa Markowski, jedyni, którzy są z tego zadowoleni to ci, którzy handlują certyfikatami. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że pozwolenia kosztowały sześć lat temu 4 euro za tonę, cztery lata temu 8 euro za tonę, a teraz 85 euro za tonę, choć nie ma żadnego pozytywnego skutku dla ograniczenia emisji CO2. - To jest mechanizm typowo spekulacyjny, obliczony na sprowokowanie ubóstwa energetycznego w Unii Europejskiej, a zwłaszcza w krajach produkujących energię elektryczną z surowców kopalnych. Wobec tego należy ten mechanizm ukrócić – podkreśla Jerzy Markowski, były wiceminister gospodarki odpowiedzialny za górnictwo - dodaje były wiceminister.
Wiceprzewodniczący wykonawczy Komisji Europejskiej, Frans Timmermans uważa, że obecne ceny uprawnień są jeszcze zbyt niskie. Jego zdaniem certyfikaty powinny kosztować 100 euro za tonę i dopiero wtedy nastąpi pożądany efekt.
- To jest oczywiście kompletny nonsens, bo skutek będzie taki, że nikomu nie będzie opłacało się produkować energii elektrycznej. Już przy dzisiejszych cenach żadna inwestycja w sektorze paliwowo-energetycznym oparta o węgiel i gaz nie jest efektywna ekonomicznie - zauważa Markowski.
Jak zauważa ekspert górniczy, premier Mateusz Morawiecki jest jedynym premierem spośród krajów Unii Europejskiej, który mówi o tym problemie głośno. - Szefowie rządów innych państw milczą, ale co ciekawe, ja rozmawiam z szefami dużych organizacji energetycznych w Europie i oni kibicują naszym staraniom. Koncerny energetyczne uważają, że my mamy racje i dobrze, żebyśmy tę sprawę załatwili po naszej myśli. Premierzy innych krajów nie chcą się przyłączyć do dyskusji póki co, ale ja sądzę, że jak się zacznie blackout, to wszyscy spojrzą prawdzie w oczy. Problem w tym, że takiego blackoutu, z tytułu niezdolności do wyprodukowania energii, nie da się naprawić w ciągu jednego miesiąca. Ten proces może trwać latami – podkreśla Jerzy Markowski.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Dziękujemy Polacy za opłaty CO2 mamy się dobrze w gettach muzułmańskich w Marsylii i tureckich pod Berlinie dzięki wypłatom zasiłków Fajny podatek żydki z Brukseli przegłosowali