Mija 44. rocznica katastrofy w Wilczym Jarze. 15 listopada 1978 roku z 18-metrowego mostu w spadły dwa autobusy wiozące górników wracających z szychty. Zginęło 30 osób. Wśród nich Natalia Walaszek, której mąż, dwa tygodnie wcześniej zginął w wypadku. Jechała załatwić formalności związane z jego zgonem.
Kierowca prawdopodobnie nie zachował bezpiecznej prędkości. Do tego doszły niekorzystne warunki atmosferycznymi, mróz, oblodzona nawierzchnia. Są jednak wątpliwości co do takiego akurat przebiegu zdarzeń.
O 4.50 autobus wpadł w poślizg i spadł z wysokości 18 m z mostu w Wilczym Jarze. Na pomoc poszkodowanym ruszyli pasażerowie innych pojazdów. Udało się im wydobyć z rozbitego autobusu 9 żywych osób.
O 5.15 drugi autobus wpadł w poślizg i spadł z wysokości z mostu wprost do Jeziora Żywieckiego i zatonął na głębokości 5 m. Kierowca w ciemności nie zauważył usiłujących go ostrzec ludzi. Służby ratunkowe przyjechały na miejsce zdarzenia, po spadnięciu drugiego autobusu.
W wypadkach obu pojazdów zmarło 30 osób w tym 27 górników z kopalń Brzeszcze, Mysłowice, Ziemowit. Dziewięć udało się uratować.
Historyk Paweł Zyzak uważa, że prawdopodobnie na moście doszło do zderzenia z innym pojazdem, być może z radiowozem Milicji Obywatelskiej. Dlatego też śledztwo miało być prowadzone tak, aby obarczyć winą za katastrofę kierowców.
Tragedię upamiętnia pamiątkowa tablica, postawiona tuż przy moście. Trzy najmłodsze ofiary miały po 18 lat, najstarsza – 48.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.