Minął miesiąc od zakończenia akcji przeciwpożarowej w rejonie ściany D-2 w pokładzie 412 ruchu Zofiówka kopalni Borynia-Zofiówka. Była jedną z najtrudniejszych w historii Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Trwała 9 dni. Do gaszenia pożaru zaangażowanych było ponad 250 zastępów ratowniczych.
W wyniku samozapalenia się węgla w zrobach likwidowanej ściany na poziomie 900 m w ruchu Zofiówka powstał pożar endogeniczny. Służby ratownicze zostały zaalarmowane w poniedziałek, 30 marca, o godz. 18.38.
– Byłem wówczas w domu. Alarm postawił mnie na nogi. W takich sytuacjach wszystkie inne sprawy schodzą na plan boczny. Trzeba gnać z powrotem do pracy. W międzyczasie z zagrożonego rejonu wycofano bezpiecznie siedmiu pracowników. Na wieść o tym odetchnąłem z ulgą, ale też miałem świadomość, że najgorsze może być jeszcze przed nami – opowiada Wacław Twardzik, kierownik Kopalnianej Stacji Ratownictwa Górniczego w ruchu Zofiówka.
Baza na dole
Dwa zastępy ratownicze dyżurujące na dole decyzją dyspozytora kopalni od razu skierowano do akcji w zagrożonym rejonie. Pięć kolejnych niebawem pospieszyło kolegom z pomocą. Natychmiast zorganizowano bazę ratowniczą na dole. Rozpoczęła się też zakrojona na ogromną skalę akcja logistyczna, mająca na celu opuszczenie do podziemnych wyrobisk niezbędnego sprzętu i materiałów. Przełazy przeciwwybuchowe, spoiwa mineralne, drewno, kostka betonowa, pompy do podawania spoiw mineralnych – wszystko to musiało jak najszybciej zostać dostarczone w miejsce określone przez kierownika akcji ratowniczej.
– Takie akcje mają zwykle bardzo dynamiczny przebieg. Sytuacja zmienia się z minuty na minutę. Wszystkich zjawisk towarzyszących pożarom endogenicznym nie da się przewidzieć. Tymczasem trzeba działać szybko, ze szczególną troską o ludzi. Warunki pracy są wówczas skrajnie trudne. W bardzo wysokiej temperaturze otoczenia ratownicy budowali tamy w pełnym wyposażeniu, z maskami tlenowymi na twarzach. Praca w warunkach niezdatnych do samodzielnego oddychania trwała non stop. Zmieniali się tylko ratownicy. W międzyczasie na powierzchni pracował Sztab Akcji poszerzony o naukowców z Akademii Górniczo-Hutniczej, Głównego Instytutu Górnictwa, a także przedstawicieli CSRG w Bytomiu. Sytuacja była na bieżąco analizowana. Tylko taki sposób działania pozwalał na podejmowanie szybkich decyzji i równie szybkich działań – opowiada Wacław Twardzik.
W pierwszej fazie akcji, w celu wyizolowania całego zagrożonego rejonu, ratownicy zbudowali trzy tamy izolacyjne, a następnie czwartą. Przez cały czas współpracowały z nimi służby wentylacyjne, starając się zapewnić właściwy sposób wentylacji. Nie jest to łatwe zadanie, zważywszy na fakt, że powietrze wzmaga zapożarowanie. Ostatnią tamę izolacyjną zamknięto 7 kwietnia po południu. Tym samym odizolowano zagrożony rejon od pozostałej części kopalni. Po 9 dniach nieprzerwanych działań udało się odizolować rejon zajęty podziemnym pożarem.
Jedna z najtrudniejszych akcji
– Na pewno mamy za sobą jedną z najtrudniejszych akcji ratowniczych w historii JSW. Wzięły w niej udział 252 zastępy ratownicze. 107 naszych, 141 z pozostałych kopalń spółki i 4 z CSRG w Bytomiu. Było to niezbędne ze względu na duży obszar działania, przewidywane trudne warunki mikroklimatu, atmosferę niezdatną do oddychania i ograniczoną widoczność – relacjonuje szef KSRG z jastrzębskiej Zofiówki.
Od 25 lat jest czynnym ratownikiem. Brał udział w wielu akcjach ratowniczych. Na pytanie, czy ta ostatnia akcja gaszenia pożaru endogenicznego w rejonie ściany D-2 w pokładzie 412 zakończyła się sukcesem, przez dłuższą chwilę milczy. Chciałby przytaknąć, ale widać, że przychodzi mu to z trudem.
– Dla nas każda akcja już na samym początku w jakimś sensie oznacza porażkę, ponieważ do takich sytuacji nie powinno dochodzić. Lecz niestety, akcje były, są i będą wpisane w ryzyko naszej pracy. Zawsze jest strach o ludzi, którzy zjechali na dół na pierwszą linię frontu. Stres jest potworny. Ja sam, kierując akcją ratowniczą z powierzchni, nierzadko tracę kilka kilogramów wagi, a co dopiero ratownicy zaangażowani na dole do pracy fizycznej w arcytrudnych warunkach. Takie akcje, jak kwietniowa, lub wcześniejsza z 2018 r., kiedy doszło do potężnego tąpnięcia, uczą pokory. Pokazują, jaki człowiek jest mały w obliczu potężnych sił natury. Jestem dumny z ratowników, którymi kieruję. Pokazali klasę, podobnie jak wszyscy uczestnicy akcji. To ważne, że przy udziale tak licznej rzeszy interweniujących ratowników, obyło się bez żadnego poważnego wypadku – przyznaje Wacław Twardzik.
Szczęśliwe ugaszenie pożaru i przywrócenie rejonu kopalni do przyszłej eksploatacji to nie tylko zasługa dobrze wyszkolonej kadry ratowniczej, ale też dobrej organizacji pracy. Doskonale sprawdził się Centralny Magazyn Ratowniczy, gdzie zgromadzono sprzęt i materiały niezbędne do podejmowania nawet najbardziej skomplikowanych działań. Decyzję o jego zorganizowaniu podjął nie tak dawno temu Artur Dyczko, wiceprezes JSW. Z kolei dostawy niezbędnych materiałów wzorowo zorganizował Zakład Wsparcia Produkcji JSW.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Ratownicy he he Sami rozwiedzeni alkoholicy
Ciekawe ile wódki wypili podczas akcji
Komentarz usunięty przez moderatora z powodu złamania regulaminu lub użycia wulgaryzmu.
Tacy wielcy, a szanujący się górnik nawet nie poda im dłoni!