Prezydent Meksyku Andres Manuel Lopez Obrador obiecał przed tygodniem wydostanie na powierzchnię ponad 60 ciał górników - ofiar katastrofy z 2006 r. Misję określił jako ludzki obowiązek wobec rodzin poległych.
Oświadczenie prezydent wygłosił w Święto Pracy 1 Maja, dodając, że spodziewa się, iż kompania górnicza, zarządzająca kopalnią, poprze plan.
- To będzie akt sprawiedliwości i odpowiada wcześniejszym zobowiązaniom, jakie podjęliśmy dawniej - powiedział prezydent Meksyku.
Polityk nie umiał oszacować kosztów misji, ale stwierdził, że państwo poniesie "wszelkie niezbędne wydatki".
Wybuch w kopalni węgla kamiennego Pasta de Conchos miał miejsce na północy stanu Coahuila, w pobliżu granicy meksykańskiej z Teksasem w USA. Kopalnią zarządzała spółka Grupo Mexico, jedna z największych kompanii górniczych Ameryki Łacińskiej. Firma utrzymuje, że do eksplozji doszło wskutek nieszczęśliwego wypadku, zapewnia, że wypłaciła rodzinom odszkodowania oraz wydała ok. 30 mln dol. na próby wydostania z wyrobisk 63 ciał górników.
Krótko po wybuchu w 2006 r. ratownicy odnaleźli tylko dwa ciała. Katastrofa wzbudziła falę oskarżeń. Prokurator obwinił przedstawicieli Grupo Mexico o dopuszczenie do narastania pod ziemią śmiertelnie niebezpiecznych stężeń metanu oraz gorącego powietrza w wyrobiskach. Nie zbudowano prawidłowej wentylacji, nie było też prewencji przeciw wybuchom pyłu węglowego. Aktem oskarżenia objęto też inspektorów państwowych, którzy przez niedopełnienie obowiązków nie wymogli na przedsiębiorcy koniecznych standardów bezpieczeństwa.
Prezydent Lopez Obrador zapowiedział, że akcja wydostania zwłok górników rozpocznie się wkrótce. Dodał, że rząd liczy na współpracę z Germanem Larreą, szefem Grupo Mexico i jendym z najbogatszych meksykańskich miliarderów.
- Jeżeli Larrea pomoże, to znakomicie. Jeśli nie, wykonamy wszystko sami - powiedział prezydent Meksyku, który w przeszłości pozostawał w konflikcie z oligarchą.
Przypuszcza się, że w chwili eksplozji pod ziemią górnicy zostali przysypani tysiącami ton skał, co utrudniało dotarcie do ciał ofiar. Później śledczy stwierdzili, że wiele z ciał mogło ulec spopieleniu, bo temperatura w wyrobisku podniosła się do ok. 600 stopni Celsjusza.
W ciągu wielu lat po katastrofie podnoszono obawy, że akcja w celu wydostania zwłok naraziłaby ratowników na duże niebezpieczeństwo.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.