Wiceminister środowiska Michał Kurtyka ostrzegł we wtorek, 16 października, w Londynie, że wobec rosnących różnic politycznych i obaw o spowolnienie gospodarcze konferencja klimatyczna COP24 w Katowicach "może być ostatnim momentem" na wdrożenie porozumienia paryskiego z 2015 roku.
Występując podczas debaty w Królewskim Instytucie Stosunków Międzynarodowych Chatham House, minister ocenił, że "fala optymizmu i globalnej współpracy, które doprowadziła nas do (...) porozumienia paryskiego, osiągnęła swój szczyt, załamała się i teraz opada".
Jak podkreślił, społeczność międzynarodowa mierzy się z narastającym "kryzysem multilateralizmu", a rosnąca liczba państw ma poczucie, że ich obawy nie są odpowiednio uwzględniane w tym formacie.
- Czas politycznego świętowania (porozumienia z Paryża - PAP) (...) już dawno się skończył, ale to nie oznacza, że implementacja ustaleń z Le Bourget jest jakkolwiek mniej istotna. To decydujący moment - a być może ostatni - na realizację tego globalnego porozumienia - dodał.
Kurtyka przekonywał, że aby wzmocnić konsensus wśród państw-sygnatariuszy układu konieczne jest zdanie sobie sprawy z tego, że choć skuteczne działania na rzecz przeciwdziałania zmianom klimatu mogą być podejmowane jedynie na poziomie globalnym, to należy również w większym stopniu uwzględniać "wewnętrzną, krajową dynamikę" poszczególnych państw.
- Kwestia sprawiedliwego przejścia (do realizowania ambitnej polityki klimatycznej - PAP) jest istotna, bo jeśli nie będziemy mieli naszych obywateli po naszej stronie, to poniesiemy porażkę. Jeśli ludzie tracą pracę, to nie będą się przejmować globalnymi wysiłkami na rzecz złagodzenia (zmian klimatu); jeśli mierzą się z ciągnącą ich w dół spiralą gospodarczą, to nie będą dobrze przyjmować zintensyfikowanych wysiłków na rzecz drogiej modernizacji - tłumaczył.
Jak argumentował, "jeśli polityka klimatyczna ma być skuteczna, to musi być wkomponowana w szersze działania na szczeblu krajowym" i nie może być traktowana "jako wyjątek od polityki w kraju - zaimportowany z zewnątrz lub wymyślony na najwyższym szczeblu - ale jako element pełniejszego kontekstu".
Wiceminister środowiska przekonywał, że ustalenia z Paryża są "świecącą się, efektowną i kolorową ramą samochodu elektrycznego, który jednak nie pojedzie bez baterii".
- Konferencja w Katowicach jest dla porozumienia paryskiego tym, czym bateria dla samochodu (...) i ma służyć - nie przesadzając - zabezpieczeniu ustaleń z Paryża. Bez sukcesu Katowic nie będzie sukcesu Paryża, bo nakreślona rama nie będzie działać - powiedział.
W rozmowie z PAP Kurtyka wyjaśnił, że porozumienie paryskie to "kilkadziesiąt stron tekstu, który zawiera pewne pryncypia i zasady ogólne", ale "diabeł tkwi w szczegółach i w Katowicach rozstrzygnie się to, jak to globalne porozumienie ma funkcjonować", kiedy delegaci przyjmą "setki szczegółowych przepisów".
Zdaniem polityka, Polska jest w wyjątkowej sytuacji, która pozwala na wiarygodną próbę pogodzenia interesów państw znajdujących się w odmiennych sytuacjach, jeśli chodzi o politykę energetyczną.
- Polska jest częścią wielostronnego bloku, jakim jest Unia Europejska - co wiąże się z ogromnymi korzyściami, ale również nie zawsze łatwymi do przyjęcia ustaleniami w kwestii polityki klimatycznej - (...) a jednocześnie krajem, który czerpie bezpieczeństwo energetyczne z tradycyjnego surowca, jakim jest węgiel. Pod tym względem jesteśmy w stanie bardzo dobrze zrozumieć takie kraje jak Chiny, Indie, Indonezja czy RPA, które rozwijają się, bo są w stanie zapewnić swojej populacji dostęp do energii. To przecież także nasza historia - tłumaczył.
Pytany o to, dlaczego uważa, że grudniowe spotkanie w Katowicach może być "ostatnią szansą" na wdrożenie ambitnej polityki klimatycznej, Kurtyka przestrzegł przed ryzykiem spowolnienia gospodarczego, które mogłoby zmniejszyć gotowość państw do składania zobowiązań w tym zakresie.
- Żyjemy obecnie w niespodziewanie długim okresie dobrej koniunktury. Widzimy jednak sytuację w RPA, Brazylii czy Indonezji; to kraje, które dzisiaj zaczynają odczuwać pierwsze znaki problemów ekonomicznych. Być może zostaną one szybko rozwiązane, a być może zapowiadają to, że w 2019 czy 2020 roku dojdzie do pewnego pogorszenia globalnej koniunktury - tłumaczył, zastrzegając, że w takiej sytuacji prawdopodobnie niektóre państwa "zupełnie inaczej decydowałyby o swoim wysiłku klimatycznym".
Podkreślając skalę wyzwania, zaznaczył jednocześnie, że porozumienie paryskie jest "wyjątkowe", bo "obejmuje wszystkie państwa świata, a na samym końcu w Katowicach musimy uzyskać jednogłośność".
- Wyłamanie się jakiegokolwiek kraju, choćby z powodu koniunktury gospodarczej, może storpedować (całą umowę) - dodał.
24. sesja Konferencji Stron Ramowej Konwencji Narodów Zjednoczonych w sprawie zmian klimatu (COP24) odbędzie się w Katowicach w dniach 3-14 grudnia. Celem podpisanej w 1992 roku Konwencji jest ochrona klimatu i redukcja emisji gazów cieplarnianych na świecie.
Społeczność międzynarodowa uzgodniła w Paryżu w 2015 roku, że podejmie działania na rzecz zatrzymania globalnego ocieplenia na poziomie dwóch stopni Celsjusza - a w razie możliwości jedynie 1,5 stopnia Celsjusza - powyżej średniej temperatur sprzed rewolucji przemysłowej. Wyznaczone w Paryżu cele obejmują odejście do 2050 roku od węgla, ropy naftowej i gazu ziemnego oraz adekwatne przekształcenia w światowej gospodarce.
W opublikowanym w ubiegły poniedziałek raporcie działający pod auspicjami ONZ Międzyrządowy Panel do spraw Zmian Klimatu (IPCC) ostrzegł przed prawdopodobnym wzrostem temperatur o 1,5 stopnia C między 2030 a 2052 rokiem, jeśli globalne ocieplenie będzie postępowało w obecnym tempie, a świat nie podejmie pilnych przeciwdziałań na niespotykaną wcześniej skalę. Raport ten uważa się za najważniejszą naukową podstawę do wdrażania dość ogólnikowych na razie zapisów paryskiego układu.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.