„Świat zorientował się, że w węglu przyszłości nie ma” - obwieszcza czwartkowa (30 marca) Gazeta Wyborcza, dzieląc się z czytelnikami radością ekologów, którzy wydali właśnie swój kolejny antywęglowy raport pt. „Boom and Bust 2017. Tracking the global coal plant pipeline”.
Za raportem, którego tytuł wieszczy światowy upadek inwestycji w energetykę opartą na węglu, gazeta szokuje informacją, że w 2016 r. inwestycje te po raz pierwszy od dekady spadły aż o 62 proc. Z nagłówka dowiemy się jeszcze, że jako Polska „jesteśmy niechlubnym liderem w budowie nowych bloków węglowych”.
Publikowanie podobnych rewelacji w dwa dni po tym, jak w Waszyngtonie prezydent USA oficjalnie zerwał z polityką klimatyczną poprzednika i ogłosił „koniec wojny z węglem”, wygląda cokolwiek nieświeżo. Ale nic w tym dziwnego, gdyż klimatyści znani są z błyskawicznych kampanii propagandowych, tymczasem artykuł jak zwykle bezkrytycznie przepisano z materiałów, którymi zarzucają oni media.
Nie trzeba wielkiej dociekliwości, by pojąć, że do „danych”, które autorzy raportu (najaktywniejsze antywęglowe organizacje świata jak Greenpeace, Sierra Club i Coal Swarm) rozpowszechniają na stronach typu www.endcoal.org (z ang. koniec węgla), należy podchodzić ostrożnie, bo nie służą obiektywnemu opisowi rzeczywiści, tylko walce.
Gdy poszperamy w szczegółach ukrytych wewnątrz raportu, okaże się, że owszem, 62-procentowy minus dotyczy elektrowni węglowych, ale takich, których nie zaczęto budować. Planowanych „ubyło” już tylko o 48 proc., a tych, które są w trakcie budowy, wstrzymano zaledwie 19 proc.! Nie ma czym epatować, zwłaszcza gdy wczytamy się w „metodologię” raportu, opartą w większości o źródła własne i materiały z… Wikipedii. Po wtóre – jaki sens w odzwierciedlaniu prawdziwej dynamiki inwestycyjnej ma porównywanie (w globalnej skali) dwóch sytuacji ze stycznia 2016 i 2017 r., kiedy wiadomo, że proces związany z budową nowych elektrowni konwencjonalnych należy do najdłuższych w gospodarce światowej i trwa nawet około dziesięciu lat?
To prawda, że nowe nakłady na energetykę węglową w 2016 r. roku były znacząco mniejsze, bo to normalne, że inwestorzy po szczycie paryskim COP21 wyczekują czytelniejszych rynkowych potwierdzeń opłacalności kosztownych przedsięwzięć. Czy jednak prawdą jest informacja o nagłym odwróceniu się trendów? Czy naprawdę można ocenić to już w marcu, przed publikacją wiarygodnych wyników gospodarczych za zeszły rok?
Odpowiedzi udziela niechcący sam raport, w którym autorzy (epatujący liczbą „wstrzymanych” projektów oraz liczbą elektrowni czynnych, ale uśpionych w oczekiwaniu na generację) nie mogli pominąć zasadniczej pozycji statystycznej: w ciągu roku nie ubyło, ale przybyło na świecie 3 proc. działających siłowni opalanych węglem kamiennym i brunatnym!
Dodatni wskaźnik przyrostu udziału węgla na potrzeby energetyczne na całym świecie w perspektywie do 2021 r. i później – przynajmniej do połowy XXI w. - potwierdzają wiarygodne źródła, do których należy m.in. Międzynarodowa Agencja Energetyki. Udział procentowy węgla w produkcji prądu na świecie wprawdzie zmniejszy się z 41 proc. w 2014 r. do 36 proc. w 2021 r., ale znacznie wzrosną ilości spalanego w elektrowniach paliwa, dlatego trzeba je będzie stawiać i odnawiać moce w zużytych blokach.
To prawda – uśrednione dla globu prognozy wzrostu zapotrzebowania są mniejsze, niż jeszcze kilka lat wcześniej, ale wciąż dodatnie (0,6 proc. rocznie). Z najnowszego średniookresowego raportu MAE wynika, że „z powodu powszechnej dostępności węgiel pozostanie światowym numerem jeden jako paliwo do produkcji elektryczności, stali i cementu”. Oczywiście dynamika zużycia węgla w energetyce ulega gwałtownym przekształceniom: spada w USA i Unii Europejskiej, ale przenosi się do Azji, gdzie wzrost jeszcze przez dziesięciolecia pozostanie niezagrożony, generując dodatni wskaźnik globalny (bo same Chiny zużywają dziś około połowy dostaw węgla na globie).
Raport ekologów dopatruje się kluczowego momentu w zawieszeniu przez rząd chiński i Indie budowy ponad stu nowych elektrowni. Warto zauważyć, o czym faktycznie mowa: dwóch największych konsumentów zrezygnowało (być może tymczasowo) z planowanych, nowych 68 GW mocy zainstalowanej w elektrowniach węglowych. Tymczasem cała moc energetyki, tylko w Chinach, wynosiła (2014 r.) aż 1505 GW i ma szybko wzrosnąć do ok. 2000 GW w 2020 r. W zeszłym roku 66 proc., czyli ponad 900 GW pochodziło z węgla, a docelowo jego udział spadnie do 55 proc., ale ilość potrzebna do zasilania turbogeneratorów prądu i moc zainstalowana wzrośnie aż o 20 proc.! Nie da się uzyskać z węgla dodatkowych 200 GW elektryczności, nie budując kilkuset nowych węglowych bloków energetycznych.
Logicznie sytuację tę wyjaśnia Benjamin Sporton, szef Światowego Towarzystwa Węglowego, który skrytykował już międzynarodowy raport trzech organizacji:
- Chiny są najlepszym potwierdzeniem ogromnej roli, jaką węgiel może odgrywać w udostępnianiu energii koniecznej do szybkiego rozwoju gospodarczego. Kraj ten osiągnął taki stan dostępności energii, że nie ma już potrzeby, aby stawiać jedną nową elektrownię węglową każdego tygodnia – mówi Sporton, odnosząc się do szokujących przyrostów mocy konwencjonalnej w Chinach w zeszłej dekadzie.
- Tak, Chiny zredukowały liczbę budowanych elektrowni, ale nie dlatego, że odwracają się od węgla. W przeciwieństwie do obrazu malowanego w raporcie zobowiązania klimatyczne Chin pokazują, że węgiel będzie nadal podstawowym rozwiązaniem energetycznym, jakkolwiek z użyciem nowych i czystych technologii jego spalania – tłumaczy Sporton.
Wnioski raportu odnośnie do Indii Sporton nazywa wprost nieprawdziwymi. Według MAE w Indiach nastąpi w ciągu pięciu lat największy wzrost zapotrzebowania na węgiel, o 5 proc. rocznie. Indie, podobnie jak kraje południowo-wschodniej Azji zadecydują o sporym popycie na węgiel w następnych dekadach.
Oddając głos wyłącznie organizacjom obrońców klimatu, Gazeta Wyborcza w tekście pt. „Odwrót od węgla” krytykuje Polskę, która jakoby „jest jedyną gospodarką w gronie państw wysoko rozwiniętych, planującą jeszcze znaczące inwestycje w węgiel”. Zdaniem ekologów na łamach inwestycje w węgiel „są niebezpieczne dla polskiej gospodarki”, a „politycy, którzy starają się za wszelką cenę utrzymać dominację węgla w produkcji energii w Polsce prowadzą nas w ślepy zaułek”. „Jesteśmy izolowani w UE” a tym, czego Polsce potrzeba, jest „zdecydowane zwrócenie się ku OZE”. „Polska jest w całkowitej kontrze do światowych trendów” - ostrzega gazeta.
Wydaje się jednak, że świat w swej różnorodności niekoniecznie podziela przekonania najbogatszych państw Unii Europejskiej, które – tak się składa – wyczerpały już swoje złoża, a jeśli jeszcze mają węgiel, nawet brunatny, to ciągle eksploatują go, budują (jak Niemcy) nowe elektrownie cieplne i zwiększają zamiast redukować (jak Niemcy) emisję dwutlenku węgla.
Japonia – jedna z najprężniejszych gospodarek świata – nie rezygnuje bynajmniej z planu budowy 45 nowych siłowni węglowych (ponad 21 GW mocy). Do państw wysoko rozwiniętych (według wskaźnika rozwoju ONZ) należy też Turcja (aż 69,5 GW nowych mocy węglowych), czy sąsiednia Rosja (8,9 GW mocy w nowo budowanych elektrowniach węglowych). Dorzućmy jeszcze dla przykładu średnio rozwinięty Egipt (17,2 GW nowych mocy w węglu) lub Niemcy (3,1 GW mocy w nowych blokach węglowych). Wszystkie te kraje podpisały się pod umową paryską i podjęły solidarne zobowiązania ochrony klimatu.
Dlaczego Polska na tle Japonii lub Chin, Niemiec lub Rosji ma czuć się światowym wyrzutkiem? Odpowiedź jest prosta: nie po raz pierwszy raporty klimatystów ogłaszają lub przynajmniej dość bezczelnie wyolbrzymiają zjawiska i trendy, którym przeczą realia. Chodzi jednak o wytworzenie nacisku politycznego na coraz większe wsparcie finansowe dla producentów technologii OZE, którzy zliczają swój zysk i chętnie dzielą się nim z otoczeniem zapewniającym im piarowską przychylność.
O tym, że nie warto wierzyć we wszystkie rewelacje, które znajdziemy w podobnych raportach i powtarzanych za nimi bez cienia refleksji tekstach prasowych, świadczą błędy. Sfalsyfikujmy tylko kilka „faktów”, którymi gazeta wprowadza w błąd w „Odwrocie od węgla”: w polskim górnictwie nie pracuje 99,7 tys., lecz 84,64 tys. osób. Nieprawda, że „co roku w polskich kopalniach wydobywa się 75 mln t węgla”. Prawda, że wydobywa się go obecnie 70,03 mln t rocznie. Nie są to może wstrząsające różnice, ale dowodzą, że po prostu nie sprawdzało się danych. A jeśli tak, to zapewne nie sprawdziło się też raportu, przyjmując jak prawdę objawioną.
W jednym gazeta nie popełnia błędu, chociaż podaje w kpiącym kontekście na zakończenie artykułu. Otóż prawdą jest niewątpliwie, co stwierdził rząd, „że polski węgiel jest skarbem narodowym, ponieważ daje Polsce niezależność energetyczną”.
Dlaczego? To już temat na polemikę z jakimś następnym raportem, który „dowiedzie”, że konkurencyjne do węgla źródła energii odznaczają się najwyższą stabilnością, najniższą ceną, najlepszą efektywnością i – na przykład – wcale nie uszkadzają krajowych systemów energetycznych, grożąc Europie blackoutami, a mieszkańcom - najwyższymi na świecie rachunkami za prąd...
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Ekolodzy z wymiotnej są tak samo wiarygodni jak Ryszard P według którego wielka Brytania wychodzi ze strefy euro.