NIEPOTRZEBNI W NIEBIE
Dorastałem w latach, gdy Barbórka była jednym z kilku ważnych świąt branżowych. Ani ważniejsza, ani mniej ważna od tzw. Katarzynki, czyli święta kolejarzy, i Floryjana, czyli Dnia Hutnika. I choć św. Florian patronował też kominiarzom, a św. Barbara krawcom, to były to fakty zdecydowanie mniej znane. Podobnie, jak prawie niezauważalne było święto stolarzy z ich jakże zacnym patronem, św. Józefem. I wiele innych. Bo też nie pozycja patrona w niebiańskim panteonie decydowała o popularności danego święta na ziemi.
Zresztą ze świętymi różnie bywa. Już prawie 50 lat temu przezabawny zespół kabaretowo-muzyczny o cudnej nazwie Silna Grupa Pod Wezwaniem (pod czyim wezwaniem nigdy nie ujawniono) nagrał piosenkę pt. „Pochód świętych”. Była to reakcja na decyzję watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, pozbawiającą pewne postaci z niebiańskiego panteonu ich dotychczasowego znaczenia. Zabieg ten można byłoby przyrównać do jakże dobrze nam znanej działalności najróżniejszych komisji weryfikacyjnych, lustracyjnych i jakich tam jeszcze. Procedura lustracyjna w szeregach świętych powtarzana bywa co jakiś czas. Papież Jan Paweł II dokonał „czystki” na bodaj ponad 40 postaci – czyli dziesiątą część tego, co dokonano pod koniec lat 60.
W celu sprawnej weryfikacji tysięcy świętych zakupiono nawet komputer, który wówczas był luksusem prawie tak wielkim, jak dziś prywatna wycieczka na orbitę okołoziemską. Komputer nazywał się wtedy „mózgiem elektronowym” i to ten mózg właśnie, naładowany wiedzą o różnych świętych, decydował kto faktycznie na ową świętość zasługuje, a kto nie. Rzecz całą opowiedział następnie wspomniany zespół w piosence, która święciła niebywałe sukcesy. Może za sprawą zdegradowanych świętych, za którymi się ujmowała. Piosenka o wielkiej rzezi na liście świętych zaczynała się słowami: „Z wielkim żalem z wielkim hukiem szli na ziemię z nieba święci…”, a następnie owi negatywnie zweryfikowani przez szacowną komisję nieszczęśnicy byli wymieniani. Wspomniano też o charakterystycznych cechach i atrybutach niektórych postaci. Np. dość tajemniczo brzmi informacja, że św. Euzebiusz szedł z myszką.
Jeszcze bardziej bulwersuje informacja, że Szymon Słupnik szedł na końcu z – cytuję: „wielkim słupem w zadku”. Przy czym akurat nie ów słup wpłynął na decyzję watykańskiego „mózgu elektronowego” o wycięciu z listy świętych, lecz choroba psychiczna, na którą miał nieszczęsny Szymon cierpieć, co „mózg” stwierdził bezapelacyjnie, a potem medyczni eksperci dodatkowo potwierdzili. Na podstawie komputerowej analizy „spadli z listy” też i inni. Wśród nich tak zacna postać, jak św. Mikołaj. W przypadku wielu postaci były oddolne protesty. Bezskuteczne. Nie ostał się nawet św. Józef. No i św. Barbara takoż nie. Być może jest to jakieś wyjaśnienie dzisiejszej sytuacji około barbórkowej… A zatem wracam do tego, od czego zacząłem.
Popularność branżowych świąt brała się nie z przebojowości patronów poszczególnych branż, lecz liczebności zatrudnionych i znaczenia dla gospodarki. Pierwsza na łeb na szyję w dół poleciała ranga kolejnictwa; to i święto w nim zatrudnionych dziś tylko ich interesuje, nie robiąc najmniejszego wrażenia na innych. To samo stało się z hutnictwem. A teraz dotyka to górnictwa. Rozdęte do monstrualnych rozmiarów barbórkowe obchody za czasów PRL-u zaczęły przypominać święto państwowe a nie branżowe, co wielu się podobało. Nic dziwnego, że za tym tęsknią. Ale normalne to to nie było. Więc świętujmy górnicze święto wśród górniczej braci skromniej, lecz nie mniej radośnie. Bo im wyżej się wejdzie, tym boleśniejszy jest upadek, co dotyczy tak hierarchii wśród świętych, jak i wśród ludzi…
Jurek Ciurlok „Ecik”
HANYSY I GOROLE, ŁĄCZCIE SIĘ W UŚMIECHU
BARBÓRKA TO JE PIYKNO RZECZ
To taka specjalna, okazjonalna rubryczka z dowcipami. Tak naprawdę nie ma zbyt wielu dowcipów o górnikach, a jeszcze mniej o ich święcie. A te które są, często zostały przerobine z innych. To zresztą częsty zabieg, nadawanie nowego znaczenia starym dowcipom. Na przykład:
- Panie sztajger! - wrzeszczy śleper Zgnilus do przełożonego. – Hercówa mi sie złómała!!!
- Ciebie łóna i tak była niypotrzebno – odpowiada sztager. – Łoprzij sie terozki ło sztympel…
Ale przypomnijmy kilka spośród starych górniczych żartów.
Logika…
Na Barbórkę zjeżdżali na Śląsk oficjele i dziennikarze. Najczęściej niemający o górnictwie pojęcia, ale poczuwający się raz w roku do zamanifestowania swojego „zainteresowania”. Pewien dziennikarz przeprowadzał wywiad ze starym górnikiem.
- Tu, na tyj grubie – opowiada górnik – robili wszyjscy moi krewni. Mój dziadek tu robił i go tu zabiło na dole… I łociec tyż tu robił i tyż borok zginył. A terozki jo tu robia już kupa lot…
Słuchając tego dziennikarz kręcił głową z podziwem i zdumieniem. Wreszcie zapytał:
- Pana przodkowie tu zginęli, a pan mimo to się nie boi tak codziennie przychodzić tu do pracy? Dlaczego???
Górnik poskrobał się po głowie i po chwili zastanowienia odparł:
- Panie redaktorze; a jak umar wasz dziadek?
- No, normalnie: w łóżku.
- A łociec?
- No, też normalnie: w łóżku…
- A kaj wy śpicie?
- No w łóżku…
- I tak sie niy boicie kożdy dziyń do tego łóżka lygać???
Wiedza wzbogaca
Górniczy aktyw zaproszono kiedyś na wykład o znaczeniu węgla. Prelegent opowiadał, że węgiel jest zbyt cenny, by go spalać, a następnie zaczął wyliczać różne produkty węglopochodne. Górnicy słuchali tego z ogromnym zainteresowaniem. Wreszcie doszedł do tego, że:
- Z węgla, szanowni słuchacze, wytwarzamy też składniki do produkcji lekarstw. Naczynia, które macie w kuchni, zrobiono z tworzyw sztucznych, które powstały z węgla. A w przyszłości z węgla produkować będziemy także syntetyczne środki żywnościowe…
W tym momencie jeden ze słuchaczy szturchnął kolegę i rzekł szeptem:
- Erwin. Słyszoł żeś?
- Ja, słyszoł żech. Nó i co?
- Jak co!? Lyki, miski i jedzynie z wónglo! A my na dole dó niego łónaczymy, jak nóm sie praje zachce…
W oparach absurdu
W dawnych czasach, gdy szyby kopalniane bardziej przypominały biedaszyby – bo były niezbyt zabezpieczoną dziurą w ziemi - pewien nieostrożny górnik wpadł do czeluści. Zobaczył to jego kamrat. Pochylił się i wrzasnął w głębinę:
- Wiluś! Jest żeś tam???
- Jest żech! – usłyszał po chwili.
- A je ci co???
- Niy!
- Nó to wyłaź!
- Niy poradza!
- Czamu?
- Bo jeszcze leeeecaaaa!!!
Cywilizacyjne zderzenie…
Dawniej, gdy piece węglowe w domu były powszechne, górnicy zabierali na rozpałkę kawałek obciętego stempla, czyli tzw. „balek”, lub „klocek”. Opuszczając kopalnię niemal każdy niósł „balek” pod pachą. Z czasem stawało się to coraz rzadsze, bo „żeleźnioki”, „blachy” i „kachloki” zostały wyparte przez kuchnie gazowe i centralne ogrzewanie. Lecz niektórzy nadal byli pozbawieni tych luksusów i „balek” brali. Jednego takiego w tłumie wychodzących górników zauważył świeżo zatrudniony wartownik, pochodzący w dodatku spoza Śląska i nie znający zwyczajów.
- Co tam macie pod pachą? – zawołał w stronę górnika.
- Nó klocek niesa…
- To znaczy, że wynosicie drewno. To jest przestępstwo! Komendant zdecyduje co z wami zrobić.
I zaprowadził górnika do komendanta straży zakładowej, który także od niedawna był w kopalni i na Śląsku.
- Panie komendancie – zaczął strażnik – ten górnik wynosi drewno z kopalni.
- I od kiedy tak to drzewo wynosicie? – zapytał komendant z chytrym uśmieszkiem.
- Łod 20 lot, jak tu robia…
- Toście ze dwa wagony wynieśli! Idziemy do dyrektora, niech powie co robić!
W gabinecie dyrektora komendant służbiście zaraportował:
- Panie dyrektorze, ten górnik wyniósł z kopalni dwa wagony drewna!
- Dwa wagony!? – dyrektora aż zatkało. – Na handel, czy co???
- Niy, ino coby w piecu podpolić – odparł górnik.
- A to nie mogliście tak zwyczajnie, jak normalny górnik, codziennie brać sobie po klocku???
Pyrsk!!!
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.